Katarzyna Dowbor: „Najbardziej mnie boli, gdy dzieci wstydzą się własnego domu”
Dziennikarka opowiedziała o kulisach kręcenia programu Nasz nowy dom
- Krystyna Pytlakowska
Już od siedmiu lat Katarzyna Dowbor prowadzi na antenie telewizji Polsat głośny program Nasz nowy dom. Dziennikarka w towarzystwie ekipy budowlanej w przeciągu 5 dni remontuje mieszkanie, bądź dom jednej z potrzebujących polskich rodzin. Wiadomo, że zawsze są one sprawdzane pod wieloma aspektami, a ich wybór konsultowany z MOPS-ami, władzami lokalnymi lub najbliższym otoczeniem. Choć gwiazda była przygotowana, że podczas realizacji programu doświadczy wielu ludzkich tragedii, niektóre nadal ją zaskakują. W rozmowie z Krystyną Pytlakowską, prosto z planu produkcji, wyznała, co ją najbardziej porusza.
Rozmowa Krystyny Pytlakowskiej z Katarzyną Dowbor
Cześć Kasiu, gdzie cię dzisiaj zastałam?
Jak zwykle w hotelu. W Lublinie.
Pomimo koronawirusa jeździsz po Polsce?
Musimy dokończyć ostatni program, bo nie możemy zostawić moich bohaterów z rozgrzebanym remontem ich domu. Tym bardziej, że jest tam troje dzieci, które bardzo czekają na to, żeby móc się wprowadzić do starego – nowego lokum. Ale potem będziemy mieli długa przerwę, ponieważ nagrania są z powodu epidemii na jakiś czas zawieszone. Wrócę wiec do swojego domu i tam wreszcie porobię generalne porządki. Posprzątamy z Marysią, moją córką, garaż. Ale czy musimy rozmawiać o koronawirusie?
Nie, chciałam z Tobą porozmawiać o dziennikarskiej empatii.
Zawsze ją miałam.
Owszem, lecz z czasem ci jej przybyło. Potrafisz nawet płakać ze swoimi bohaterami, gdy spotyka ich coś złego.
Bo się do nich przywiązuję. Kiedy już kogoś poznasz, przejmujesz się nim bardziej niż znajomym tylko z Internetu czy telefonu. I wydaje mi się, że nie można takiej osobie nie pomóc.
Wiem obejrzałam jeden z twoich programów o dziewczynie, która straciła męża, ma dwóch synów i mieszka w strasznych warunkach. Podjęliście decyzję, że w krótkim czasie wyremontujcie im ten drewniany osiemdziesięcioletni domek mimo, że wydawało się to prawie niemożliwe.
A jednak okazało się możliwe. Nasz program jest specyficzny. Nietypowy dla telewizji, bo opiera się nie tylko na pracy, lecz również na zaangażowaniu w to, co robimy. Nie miałoby sensu prowadzenie go, gdyby dziennikarz nie wkładał w to całego siebie. A kiedyś Edyta Wojtczak powiedziała mi, że kamera jest jak rentgen, pokazuje prawdę i fałsz. Nie można udawać, że w coś się angażujesz, a potem wracać do domu i już nie myśleć o tych ludziach, którym chcesz pomóc. Widz doskonale wyczuwa dziennikarzy, którzy udają, że przejmują się czyimś losem, a zależy im na lansowaniu siebie. To nie jest teleturniej czy program o modzie. Prowadzenie go na zasadzie: „Ja jestem tu najważniejsza i najpiękniejsza” nie miałaby żadnego sensu.
Kiedy przyjęłaś propozycje prowadzenia tego programu brałaś pod uwagę, że zetkniesz się z tyloma ludzkimi nieszczęściami?
Nie, nie brałam. Wiedziałam oczywiście, że będziemy pomagać, ale my przecież mieszkamy w dużym mieście, w ciepłych wygodnych mieszkankach, mając wszystkie zdobycze cywilizacji. Wielu ludziom do głowy by nie przyszło, że ktoś może żyć nadal z WC na podwórzu, bez bieżącej wody czy elektryczności. Wiedziałam, że będę pomagać tym, co mają gorzej od nas, ale dopiero ten program uświadomił mi, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. I jak dużo osób żyje w warunkach urągających ludzkiej godności.
Ilu osobom pomogłaś?
Pomogliśmy, bo przecież ekipa liczy 40 osób. Wyremontowaliśmy prawie dwieście siedemdziesiąt domów. Najbardziej cieszy mnie, gdy pokazujemy tym osobom efekt naszej pracy i widzimy tak rzadko spotykaną wielką radość. I ja to rozumiem, bo jako miłośniczka domu wiem, że w życiu człowieka najważniejsze jest własne miejsce, gniazdo i ciepły kąt. Dom, do którego wracasz i który daje ci możliwość schowania się kiedy jest źle, albo zaproszenia przyjaciół, kiedy jest ci dobrze. Najbardziej mnie boli, gdy dowiaduję się od dzieci, że one wstydzą się swojego domu więc nie zapraszają kolegów. Udają przed nimi, że mają normalny, fajny dom z własnym pokojem. Oszukują, bo nie widzą innego wyjścia.
I wtedy masz poczucie sukcesu.
Poczucie sukcesu mamy wszyscy, gdy widzimy dziecko dostające piękny pokój, kolorowy, z zabawkami a ja wiem, że to najważniejszy dzień w jego życiu.
Ty całe życie szukałaś domu.
Całe życie szukałam domu idealnego bo przecież jakiś miałam, lepszy czy gorszy. Ale szukałam domu spełniającego moje marzenia. Mając dom, który zapewnia poczucie bezpieczeństwa można szukać w życiu innych ważnych dla nas rzeczy. I dobrze się składa, że udało mi się prowadzić ten program.
Ty wreszcie masz swój wymarzony dom.
Myślę, że tak. Cieplutki, taki jak sobie wymarzyłam. Cały czas coś do niego dokupuję, dokładam, zmieniam, ale to już tylko kosmetyka.
Bardzo podobała mi się u ciebie stajnia dla twoich dwóch „córek”- klaczek.
I to właśnie było moje wielkie marzenie, które udało mi się zrealizować już po pięćdziesiątce. Trzeba było jednak o nie mocno powalczyć.
A do czego teraz będziesz dążyła?
Teraz chciałabym już trochę pojeść dużą łyżką to, co już sobie wypracowałam. Trochę pomieszkać, bo na razie głównie mieszkam jednak w hotelach.
Teraz masz okazje. Okazuje się, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
To prawda. To jest tak, że poza planem prowadzę swego rodzaju zajęcia terapeutyczne, a ci ludzie naprawdę chcą słuchać moich rad. I to się nie ogranicza tylko do wystroju wnętrza. Rozmawiam na przykład z rodziną, w której jeden syn jest sprawny a drugi nie. Oboje rodzice temu niepełnosprawnemu poświęcają wiele uwagi a tego zdrowego zaniedbują uczuciowo.
I co im powiedziałaś?
Odbyłam z ich mamą rozmowę: “Patrzę na was z boku i choć nie mam prawa się wtrącać, wydaje mi się, że drugiemu synowi trzeba też dać wiele miłości i wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. Bo jego rola w waszym domu ogranicza się do obsługiwania brata. On mu pomaga ale też chce być dostrzegany”. I ich mama odpowiedziała mi: “Dziękuje, bo ja na to nie zwróciłam uwagi, uważaliśmy, że jesteśmy dla dwojga naszych dzieci jednakowo dobrzy”. Przy tego rodzaju rozmowach bardzo przydają mi się moje studia. Kończyłam przecież pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą.
A jednak taka praca i taki program na pewno dla wrażliwej dziennikarki są wyczerpujące psychicznie. Na przykład, gdy bohater programu umiera.
Kilku naszych bohaterów umarło i to zawsze jest dla nas ogromnym szokiem. Ale pomimo smutków czujemy radość, że jeszcze przed śmiercią zamieszkali w nowym, ładnym domu, choć długo się nim nie nacieszyli. Justyna na przykład przed śmiercią jeszcze przez tydzień mieszkała w idealnych warunkach a odchodząc wiedziała, że zostawia swoje córki w pięknym, nowym domu. Moment przekazania tych domów bywa dla moich bohaterów najlepszym momentem ich życia.
I to jest chyba w pracy dziennikarza najważniejsze.
Tak, radość że się komuś udało pomóc. Z każdym rokiem coraz bardziej doceniam tę pracę, bo być dziennikarzem to żyć dla innych, nie tylko dla siebie.