Reklama

Katarzyna Błażejewska-Stuhr, dietetyk kliniczny i psychodietetyk, oraz – jak sama mówi o sobie żartobliwie - praktyk karmiący swoją rodzinę. Prywatnie żona Maćka Stuhra. Od lat pracuje na swój własny sukces. Jest autorką czterech książek o magicznych koktajlach, popularnych poradników kulinarnych np. Adios kilogramos, bloga Mama w wielkim mieście. Wyznaje zasadę, że można jeść wszystko, ale ważne są proporcje. Specjalnie dla VIVY.PL opowiada o tym, co zrywa w ogrodzie o poranku, swoich magicznych miksturach, zaprzyjaźnionych „królikach doświadczalnych”, kulinarnych słabościach, zdradza, co gotuje Maćkowi, jak spędza czas z synkami, o pysznych eklerkach i tym, co ją napędza do działania.

Reklama

Jest 8.30. Siedzimy w kawiarni na Placu Zbawiciela, ale Ty już zdążyłaś wystąpić w telewizji. Wstałaś bladym świtem, a wyglądasz kwitnąco. Wypiłaś jakąś magiczną miksturę swojej kompozycji?

(śmiech). Sok z mniszka lekarskiego, który rano zerwałam u nas w ogródku. Oczywiście żartuję, tak nie wygląda mój zwykły poranek. O 8 rano nie mam zakręconych włosów i pełnego makijażu, pod którym można ukryć zmęczenie. Dziś Tadzik obudził się o 5.15 bo było już jasno więc uznał, że pora wstawać i zacząć dzień. Wydaje mi się, że im więcej jest do zrobienia, tym więcej masz siły. Ostatnio rozmawiałam z moją mamą o jej znajomej, która ma 25 lat, nie ma dzieci, ma tylko pracę i wraca z tej pracy zmęczona. Mama bardzo ją lubi i martwi się: „Boże, co ona zrobi jak będzie miała dzieci i dom do ogarnięcia?!”. A ja myślę, że po prostu się zmobilizuje. Przypomniałam sobie jaki przeżyłam szok, kiedy urodził się mój starszy syn Stasiek. Myślałam wtedy: „Gdybym wiedziała ile da się zrobić, to dużo efektywniej wykorzystywałabym w młodości swój czas”.

Ale koktajl z mniszka wypiłaś?

Oczywiście. Mniszek oczyszcza organizm, przyśpiesza regenerację wątroby, przyśpiesza trawienie, a poza tym działa dobroczynnie na mikroflorę w jelitach, bo ma inulinę, która odżywia nasze prozdrowotne bakterie.

Profesjonalny mini wykład! Na bosaka poszłaś do ogrodu?

(śmiech). Nie, w klapkach. Rano było mokro i zimno, bo w nocy była burza.

Kiedy wymyślasz te swoje cudowne mikstury? To już Twoja czwarta książka z koktajlami.

Każda ma dziesięć działów, w których jest siedem koktajli. Te działy wymyślam na początku. Na tablicy korkowej albo na biurku układam nazwy działów, np.: odkwaszanie, nawilżanie, piękne włosy, zdrowa cera, dobre trawienie, uspokojenie, potem wypisuję na kartce składniki, które wpływają na konkretną dziedzinę naszego zdrowia. Mam tabelkę w Excelu, którą mama mi zrobiła, żeby mi się nie powtarzały receptury, żeby zachować świeżość i oryginalność pomysłów. Jak już to wszystko zbiorę, zaczynam kombinować co zrobić z tymi składnikami, jak je połączyć? Eksperymentuję, testuję, próbuję. Robię wielkie zakupy, przygotowuję kilka albo kilkanaście koktajli i na konkretną godzinę zapraszam dużo znajomych, żeby próbowali i wyrażali swoje opinie.

Czyli masz swoje króliki doświadczalne?

Mam całą rzeszę królików. Śmieję się nawet, że imprezy alkoholowe przyciągają mniej osób do domu niż te koktajlowe.

Bo koktajle wzbudzają większą ekstazę niż wino...

(śmiech). To się w sumie dosyć często zdarza, zwłaszcza przy zupełnie nieoczywistych połączeniach. Tak było kiedy zrobiłam sok z brukselki, sama myślałam, że to będzie świństwo, ale powiedziałam sobie: spróbuję, wycisnę, najwyżej wylejemy. I brukselka z kiwi okazała się tak pysznym sokiem, że Stasiek ciągle prosi o ten „koktajl jabłkowy”, który z jabłkiem nie ma nic wspólnego. Bardzo dużo było takich zaskoczeń. Pamiętam jak zmiksowałam kiszoną kapustę z jabłkiem i natką pietruszki. Maciek od razu powiedział, że on nawet nie próbuje, na szczęście w domu byli goście, który mi zaufali i wypili. Okazało się, że to nie tylko jest pijalne, ale też bardzo dobre.

Zawsze byłaś taka ekologiczna?

Ja nadal nie piję tylko koktajli (śmiech). Studiowałam dwa kierunki, jednocześnie pracowałam i nie wiem skąd miałam na to siłę, że jeszcze po pracy chodziliśmy całą paczką na piwo, czyli przyjmowałam witaminę B w płynie. A co do ekologicznego życia, to moja mama jest biologiem, przez wiele lat pracowała w Szkole Leśnej, która zajmowała się edukacją ekologiczną, więc można powiedzieć, że z mlekiem matki wyssałam takie poszanowanie dla świata w którym żyjemy.

Piszesz książki, prowadzisz warsztaty, jako dietetyk masz swoich podopiecznych. Kto jest bardziej zainteresowany zdrowym odżywianiem kobiety czy mężczyźni?

Myślę, że kobiety, ale kiedy mężczyźni zaczynają się już tym interesować, robią to z dużą większą determinacją i podchodzą do tego zadaniowo. Jeśli kobieta idzie do dietetyka odchudzić się, na ogół powtarza to wielokrotnie, bywa u różnych dietetyków, przerabia różne diety i często już na pierwszej wizycie szuka wymówek, że jak będzie w niedzielę na obiedzie u teściowej, no to przecież nie może jej odmówić schabowego albo ciasta na imieninach u cioci. Natomiast dla mężczyzny decyzja o pójściu dietetyka i poproszenie go o pomoc jest na tyle trudna, że jak już się na nią decyduje, to rzeczywiście słucha wszystkich rad i jest bardzo karny.

Mężczyźni do Ciebie przychodzą, bo...

… najczęściej chcą schudnąć albo mają problemy ze zdrowiem: nadciśnienie, wysoki poziom cholesterolu, cukru, problemy z nerkami albo wątrobą. Chociaż ostatnio zdarzają się młodzi mężczyźni, koło 30, którzy mówią, że ich ojcowie zmarli w wieku 35-40 lat na przykład na zawał i oni chcą działać, żeby nie powtórzyć rodzinnej historii.

A co Ty zazwyczaj powtarzasz kobietom?

Że warto na stałe zmienić swoje nawyki żywieniowe, a nie stosować krótkotrwałe diety. Staram się pokazywać moim pacjentom, czytelnikom bloga i książek, że najważniejsza jest zmiana podejścia. Myślenie: „Jestem na diecie i już nigdy w życiu nie zjem czekolady”- nie wróży sukcesu. Kiedy zmienimy nawyki, to nawet jak potem do czasu do czasu zgrzeszymy, nic złego się nie stanie. Co więcej, zachęcam, żeby cieszyć się z tego grzechu, czerpać z tego przyjemność, a nie zadręczać się wyrzutami sumienia. I cały czas trzeba mieć świadomość, że robimy to dla siebie.

Masz momenty słabości?

Oczywiście. Moją słabością są chipsy, popcorn, orzechy solone, wszystko co chrupie albo jest ziemniaczane. Uwielbiam kluski ziemniaczane, najlepiej odsmażane, takie są najpyszniejsze (śmiech).

Gotujesz?

Tak. Maciek to uwielbia, co jest bardzo motywujące, bo nawet jak czasem nie chce mi się gotować, to radość na jego twarzy kiedy przychodzi do domu i ma gotowy domowy posiłek, jest czymś niezastąpiony. Jego entuzjazm, że piekę chleb razowy nie zmalała od pięciu lat

Już pięć lat jesteście razem?!

(śmiech). Też się ostatnio zdziwiliśmy.

Jak chcesz zrobić Maćkowi przyjemność, co gotujesz?

Maciek uwielbia soczewicę i cieciorkę, których ja nie lubię. Więc posiłek z tymi składnikami to jest dla niego wielka przyjemność. Nie konkuruję z pierogami ruskimi, które on uwielbia, bo obawiam się, że nigdy nie zrobię takich pierogów jakie robiła jego ukochana niania Stasia, nawet nie podejmuję wyzwania. W makaronach też nie czuję się silna, karmienie Maćka pastami pozostawiam jego rodzicom. Pamiętam, przez nasze pierwsze dwa wspólne lata Maciek nie jadł makaronu w domu i kiedyś zapytałam, dlaczego, skoro tak lubi makaron, to sobie nie ugotuje? „No bo ty nie lubisz”- usłyszałam. „Ale nie do tego stopnia, żeby z nim nie zjeść” - powiedziałam i od tej pory makarony u nas w domu robi Maciek.

Pracujesz, masz dwóch małych synków: Staś ma 7 lat, Tadzio półtora roku, jesteś żoną, masz dom na głowie, czy Ty sobie planujesz wszystko z wyprzedzeniem?

Część rzeczy rzeczywiście planuję, bo książka nie powstaje z dnia na dzień, długo o niej myślę zanim w ogóle narodzi się konkretny projekt i usiądę do pisania. Niedawno ukazały się „Super koktajle” i książka „Uczta dla maluszka” z przepisami dla małych dzieci, którą napisałam razem z Moniką Mrozowską. Teraz tworzę konspekt książki dla alergików i myślę o kolejnej, zupełnie niedietetycznej. Wydawnictwo namawia nas, żebyśmy z Maćkiem napisali książkę dla dzieci. Ale na co dzień głównie pracuję nad blogiem i nad warsztatami kulinarnymi, które staram się planować. Każdy mój dzień jest inny, każdego dnia mam listę rzeczy zapisanych w notesiku.

Prawdziwym, papierowym

Rano jadąc do ciebie tramwajem, zapisałam co muszę zrobić, ponieważ bez tego zdarzają mi się niemiłe niespodzianki, bo o czymś zapomniałam. To jest duża różnica między mną a Maćkiem. Maciek otwiera kalendarz - który uzupełniam ja i jego agent - patrzy co ma dziś do zrobienia i dziwi się, że ma wpisanych dziesięć rzeczy. Chciał pójść na trening, a nagle okazuje się, że pracuje od 7 do 23 i nie ma na nic czasu. Natomiast ja często przeglądam swój kalendarz do przodu, bardziej panuję nad logistyką.

Ostatnio przy okazji kampanii społecznej Wyłącz Raka prowadziłaś swoje warsztaty.

Starałam się pokazać, że najzdrowsza antynowotworowa dieta to dużo warzyw, owoców i pełnoziarnistych produktów zbożowych, a mało mięsa. Organizatorzy obawiali się, że jeśli przykładowy jadłospis będzie wege, to odstraszy wiele osób. Ja jestem zdania, że każdy jedzący mięso może zjeść posiłek bez niego i łatwiej go zachęcić proponując nowość, niż oferując przysłowiowego „kotleta sojowego”, który smakiem nigdy nie dorówna schabowemu. Dieta antynowotworowa może być prosta i smaczna.

Przy tak aktywnym życiu zawodowym ktoś Ci pomaga przy dzieciach?

Mamy nianię, która spędza czas z Tadziem, Stasiu chodzi do przedszkola, ale spędzam z nim popołudnia. Pracuję zazwyczaj rano, albo kiedy położę chłopców spać, co czasami bywa trudne. Zdarza się, że Staś kładzie się wyjątkowo późno i ja zasypiam obok niego czytając mu bajkę na dobranoc (śmiech).

Co Cię napędza do działania?

Dyscyplina i poczucie, że nie warto odpuszczać. Oczywiście zdarzają się dni, kiedy nie chce mi się nic robić i myślę sobie: „Odłożę to na jutro”. Ale po chwili przychodzi refleksja, że jak to odłożę na jutro, to jutro nie zrobię czegoś innego, bo zaległości się kumulują. Czerpię ogromną satysfakcję z robienia wielu różnych rzeczy, więc nie odpuszczam.

Reklama

Jak masz gorszy dzień robisz sobie jakiś koktajl?

O! Nawet o tym nie pomyślałam (śmiech). Jak mam gorszy dzień zwykle trzymam się z dala od kuchni albo wybieram mniej zdrowe rzeczy. Ostatnio wysłałam Maćka do cukierni po moje ukochane eklerki, ale kiedy Maciek wrócił, stwierdziłam, że już nie jest mi tak smutno i nie będę ich jadła. Leżały przez cztery dni w lodówce i w końcu Maciek powiedział: „To ja specjalnie dla ciebie poszedłem po te eklerki, a ty ich nawet nie zjadłaś” więc mimo tego, że zrobiłam wcześniej godzinny trening i byłam szczęśliwa z powodu spalonych kalorii, zjadłam te eklerki, żeby mu zrobić przyjemność (śmiech).

East News
Reklama
Reklama
Reklama