Reklama

Za nami premiera pierwszego odcinka serialu Drogi wolności, który ma szansę stać się hitem jesiennej ramówki TVP 1. Mówi się, że to najdroższy serial w dziejach TVP, bo każdy z 13 odcinków kosztował prawie 2 mln zł.! I podobno każdą złotówkę widać. Producenci postarali się o to, żeby aktorzy przeszli kilkudniowe szkolenie stylu z konsultantką od savoir-vivre’u. „Niby głupstwo, ale np. w tamtych czasach jak dziewczyna była zdenerwowana, nie miała prawa zdradzać tego mimiką. Mogła wyłamywać palce pod stołem, ale nie mogła zaciskać szczęk. Mowy nie było, żeby kobieta zakładała nogę na nogę, żeby mężczyzna siedział w lekkim nawet rozkroku” - mówił Stanisław Krzemiński, producent serialu.

Reklama

To saga rodzina, losy trzech sióstr Biernackich z Krakowa pokazane na przestrzeni wielu lat w tle ważnych wydarzeń historycznych dla Polski. Serial w szczególny sposób ma uczcić 100 – lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Tylko nam udało się porozmawiać z Kasią Zawadzką, która zagrała główną rolę najstarszej siostry Aliny Biernackiej.

Jaka jest Twoja Alina? To dziewczyna z krwi i kości czy efemeryczna dziunia?

Żadna efemeryczna dziunia! Raczej odważna baba, pełna ideałów, która zdecydowanie wyprzedza swoją epokę. Ma w sobie siłę, niezgodę na tradycyjny model życia, który w tamtych czasach – lata 20-te ubiegłego wieku- był mocno zakorzeniony. Jest symbolem zmian.

Alinę poznajemy w momencie, kiedy walka kobiet o prawa wyborcze dopiero się zaczyna.

Fajne jest to, że losy bohaterów tej sago rodzinnej śledzimy przez 10 lat. Alina jest nauczycielką języka polskiego, mocno osadzoną w świecie książek. Jest oczytana, inteligentna, z zagranicy docierają do niej różne nowinki, idee ruchu sufrażystek, rozumie, że sytuacja kobiet może wyglądać inaczej, lepiej. Ma szerszy obraz rzeczywistości, bo jej ojciec który bardzo interesował się polityką, zaraził ją tym. Więc niezgodę na zastaną rzeczywistość wyniosła z domu. Bunt był dla niej naturalny. A z drugiej strony Alina ma jeszcze dwie siostry i każda z nich jest zupełnie inna.

Na początku startowałaś do roli Maryni, średniej siostry.

Faktycznie, podczas castingu grałam tę rolę. Ale kiedy ktoś z ekipy wpadł na pomysł, żebym zmierzyła się z rolą Aliny, natychmiast kliknęło. Poczułam jej siłę, odrębność. Lubię grać charakterystyczne postaci, a Alina ma od urodzenia wadę biodra, co powoduje, że trochę kuleje. Myślę, że to był jej duży kompleks i być może na początku, główny impuls jej wyborów i drogi, którą poszła. Dla mnie ta rola jest szalenie ważna, bo w tym roku obchodzimy 100 rocznicę nadania praw wyborczych kobietom.

O której niewiele się mówi.

Wiem, i to jest smutne. Cały ten okres w historii był dla kobiet niezwykle ważny: walka o prawa wyborcze, ruch sufrażystek. W „Drogach wolności” pokazujemy też jak kobiety radziły sobie z tym, że w czasie wojny mężczyźni poszli na front, a one zostały same. Otworzyły się dla nich pola wcześniej zarezerwowane dla facetów, nagle musiały zmierzyć się z nową rzeczywistością. Zobaczyły, że mają siłę, że potrafią i… że się w tym odnajdują. Dlatego cieszę się, że ten serial powstał właśnie dla TVP. Mam nadzieję, że pomoże widzom telewizji publicznej pochylić się nad prawami kobiet, zastanowić o co w tym chodzi. Może dzięki „Drogom wolności” większa część naszego społeczeństwa zrozumie sens i powód walki, którą kobiety wciąż toczą, również dzisiaj.

Rozmawiamy o walce kobiet. Tobie w życiu też nikt niczego nie podał na pracy. Żartowałyśmy nawet, że daleko z Dygowa, gdzie spędziłaś dzieciństwo, do Krakowa – gdzie studiowałaś.

Ja się bardzo późno dostałam na studia, miałam już 23 lata.

Byłaś zahartowaną dziewczyną

Byłam zahartowana, bo dwa razy nie dostałam się do szkoły teatralnej w Warszawie. Wymyśliłam sobie, że chcę tam mieszkać, że to będzie moje miejsce, więc postanowiłam, że tylko tam będę zdawać. Bo to jest naturalne, że się dostanę - tak czułam intuicyjnie. Ale to nie było naturalne, odbiłam się od ściany. Nie przeszłam nawet pierwszych etapów. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że byłam wtedy w stanie totalnego rozedrgania, tak ogromnie zależało mi na tej szkole, że mnie to wyłącznie spalało. Poza tym ja raczej byłam zahartowana od dawna, bo od dziecka tańczyłam w zespole ludowym i od 7 roku życia wyjeżdżałam co roku do Danii na dziesięć dni, bez rodziców, bez znajomości języka, do obcych rodzin, które nas przyjmowały, i trzeba było sobie radzić. Miałam dwa lata kiedy mój tato, nauczyciel historii zaczął zabierać mnie na biwaki, na które jeździł z młodzieżą. Oni się mną wszyscy zajmowali, ale nauczyłam się też radzić sobie sama. Nigdy nie miałam problemu ze zmianami, z nowymi ludźmi, z odnajdywaniem się. Sama jeździłam na miesiąc do Nepalu i Tybetu. To było dla mnie naturalne. Pakuję się i jadę. Jestem raczej odważna, nie boję się.

Rozumiem, że kiedy nie dostałaś się do wymarzonej szkoły w Warszawie zajęłaś się czymś innym.

Tańczyłam w amatorskich zespołach, które występowały na różnych imprezach chałturniczych, np. dużego banku. Uczyłam się w szkole państwa Machulskich. Potem przez casting w szkole baletowej dostałam się do musicalu „Darty dancing” w Niemczech, tam spędziłam prawie dziewięć miesięcy, jeździliśmy po całych Niemczech, Austrii, Szwajcarii. Fantastyczna przygoda, która wzmocniła moje poczucie wartości, bo dostałam się tam po tańcach ludowych, a moi koledzy i koleżanki byli albo po szkole baletowej albo po tańcu towarzyskim. Rozwinęłam skrzydła, to był super moment w moim życiu.

Wtedy postanowiłaś spróbować trzeci raz?

Poznałam kolegę z Krakowa, który równocześnie prowadził swój amatorski kabaret, zaczęliśmy rozmawiać, zapytał dlaczego nie zdawałam do szkoły w Krakowie. Powiedziałam, że Kraków wydawał mi się nieosiągalny. On na to, że muszę zdawać, muszę spróbować. Namówił mnie. Pod koniec musicalu zaczęłam z nim nawet ćwiczyć jakieś teksty na egzamin wstępny. I dostałam się. Ale dzisiaj wiem, że miałam w sobie luz. Już mi tak specjalnie nie zależało, chciałam spróbować, ciekawość mnie prowadziła. Nie było we mnie już tego potwornego napięcia, że muszę.

Ale znowu postawiłaś znowu wszystko na jedną kartę. Zawsze tak robisz?

Stawiam na jedną kartę, ale ten plan B, nawet jak jest mglisty, nie do końca określony wolę mieć, bo jak nie mam, to za bardzo spinam się w pewnych sytuacjach. Oczywiście walczę z tym, bo zdarza mi się to również w życiu prywatnym, stara mądrość życiowa mówi, jak za bardzo ci na czymś zależy, to ci się nie uda. Przychodzi rozczarowanie, żal, ale tylko na chwile, bo potem myślę: „No, przecież to było do przewidzenia…”. Włącza się mechanizm obronny i biorę się w garść.

Masz jakiś sposób?

Nie mam, po rozgoryczeniu trzeba się zebrać w sobie, po prostu. Jestem typem, który na szczęście nie wpada w taki rodzaj rozmemłania i rozkokoszenia się w tych stanach. Mówię sobie: bez sensu się w tym taplać. Wtedy pomaga mi joga, medytacja, wszystkie praktyki, które pozwalają uspokoić myśli i rozedrgane emocje. To się zawsze kończy po jakimś czasie, krótszym lub dłuższym- pamiętam o tym.

Poza tym mam też jakiś rodzaj zaufania do rzeczywistości. Zdarza mi się dużo rzeczy, których nigdy sama bym nie wymyśliła czy zaplanowała. To są super bonusy, na przykład propozycja zagrania w serialu u Petra Zelenki. Sam fakt, że mi to zaproponował, że się z nim spotkałam, że pamiętał mnie z filmu, który lata temu zrobiłam z Czechami… W życiu bym tego nie wymyśliła, a przecież wychowałam się na jego filmach, uwielbiam je, niektóre oglądałam po kilka razy.

Tak jak ja, na przykład „Samotnych”.

No właśnie. I nagle latam do Czech, gram u Zelenki Polkę, super advisor od Walta Disneya, która przyjeżdża do Pragi, żeby przeprowadzić casting czeskich aktorów do nowej produkcji wytwórni. Zresztą pojawia się tam wątek z bohaterem z „Samotnych”, którego gra Iwan Trojan, i w tym serialu ja się w nim zakochuję. To pociąga za sobą różne zabawne perypetie. Czeski film (śmiech).

Grasz w serialu „Drogi wolności”, to muszę zapytać czym dla Ciebie jest wolność?

Jest stanem wewnętrznym, mam wrażenie. Ale nie chodzi mi o to, że robię sobie co chcę. Wolność jest dla mnie jakąś przestrzenią. Ja jestem znad morza. Morze, wpatrywanie się w przestrzeń, która jest poza horyzontem - dla mnie to jest wolność. Ale też przeżywanie życia jako pewnego rodzaju przygody. Gromadzenie przeżyć, doświadczeń, bycie w różnych miejscach, poznawania nowych ludzi… Lubię kiedy życie jest intensywne i bogate. Może mam to po tacie, on jest głodny życia, zmienia zawody, ima się różnych rzeczy.

Dziewczyna znad morza wciąż wraca na te same plaże, gdzie bywała jako mała dziewczynka?

One pozmieniały się z czasem, poza tym myśmy się przeprowadzali. Znalazłam już inne swoje miejsca, bo cenię sobie jakiś rodzaj dzikości, odludzia, mam parę dziewiczych plaż między Dźwirzynem a Grzybowem, do których trzeba dojść przez las i nie ma tam nic ani nikogo: żadnej muzyki, straganów, hoteli, turystów. Tam odpoczywam.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama