Kasia Adamik ze swoją partnerką Olgą Chajdas, też reżyserką, mieszka pół na pół w Los Angeles i Warszawie. Czasem w Bretanii. O swoim niezwykłym związku z Olgą i życiu na walizkach opowiada Beacie Nowickiej w najnowszym numerze VIVY!

Reklama

Dopiero kilka lat temu wróciłaś do Polski, zresztą przede wszystkim po to, żeby reżyserować z mamą serial „Ekipa”. Na planie poznałaś Olgę, teraz żyjesz, obie żyjecie pół na pół w Los Angels i Warszawie.

Kasia Adamik: Jest coś, co mi szalenie odpowiada w mieszkaniu w Kalifornii, po pierwsze codziennie jest piękna pogoda, dla mnie słońce ma kolosalne znaczenie, w zimie w Polsce wpadam w totalną depresję. Brak światła mnie zabija, moja skóra potrzebuje witaminy D, biorę ją, łkam jakieś suplementy, ale nic to nie pomaga. Los Angeles jest zalane słońcem. Poza tym lubię tamten rytm życia, wszystko jest zrobione dla człowieka, po to, żeby mu ułatwić codzienność. Mimo, że ludzie tam ciężko pracują, wiele ryzykują, żyją w stresie, to fakt, że jest tam tak pięknie i przyjemnie sprawiał, że kiedy kończyło się film, można było kompletnie się wyluzować. Jakby wracało się do domu na wakacje.

Potrafisz się wyluzować?

Ja głównie się luzuję.

Tu już przesadziłaś! Po pół roku nagabywania w końcu udało mi się Cię złapać. Jesteście z Olgą ponad dziesięć lat razem, jak w tym rozgardiaszu udaje się Wam utrzymać życie prywatne w ryzach.

Jakoś bez bólu, mam wrażenie. Życie osobiste jest między planami. Z Olgą miałyśmy kilka doświadczeń, gdzie pracowałyśmy razem, ostatnio dla Netflixa, to były bardzo dobre doświadczenia. Najważniejsze, że Olga funkcjonuje podobnie jak ja, w momencie kiedy ta druga osoba też tak żyje, jest łatwiej. Staramy się podróżować razem, bo wtedy zawsze jest weselej. A jak się nie da umawiamy się w różnych częściach świata, co czasami jest bardzo śmieszne. Olga świetnie gotuje, jak ma czas to przygotowuje nam pyszne dania, niestety ostatnio chodzimy głównie po knajpach. Olga czasem lubi wpaść do sklepu kupić sobie jakiś ciuch, ja nie przepadam, próbujemy chodzić do kina, ale ostatnio filmowe zaległości intensywnie nadrabiamy na festiwalach.

Zobacz także

Wciąż masz w Bretanii swoją przystań obok domu mamy? Pamiętam, że przez lata „urzędowałaś” u niej na strychu.

Kilka lat temu kupiłam starą stodołę, która stała obok, wyremontowałam ją i jeździmy tam z Olgą kiedy tylko się da. Teraz mimo naszych zwariowanych zajęć wyrwałyśmy dwa tygodnie i od razu tam pojechałyśmy. Kąpałyśmy się codziennie, było 30 stopni, woda ciepła jak nigdy, wrzesień jest najpiękniejszym miesiącem w Bretanii

Przecież tam ciągle pada!

Deszcz jest wymyślony przez tubylców, żeby nie przyjeżdżali turyści. Oczywiście padało kilka razy, ale ja mieszkałam w Belgii, jak tam pada, to przez miesiąc, a w Bretanii pada pięć razy dziennie, ale też pięć razy dziennie jest piękna pogoda, wiatr znad oceanu wszystko przeczyszcza. Uwielbiam ten wiatr, on mnie ładuje energią. Chodzenie po wrzosowiskach jest dla mnie czymś totalnie energetyzującym. Oczywiście pracowałyśmy tam z Olgą, ale inaczej się pracuje z sielsko- wiejskim widokiem z tarasu. Zresztą w salonie mamy wielkie, przeszklone ściany, palimy w kominku, grillujemy ryby wyłowione rano prosto z morza, pijemy wino, calvados. Mamy sad, Olga robi nalewki z naszych owoców, co roku wychodzi kilka butelek, wożę je ze sobą po świecie.

Bartek Wieczorek/LAF AM
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama