Reklama

Kora powiedziała kiedyś: „Moim marzeniem jest, żebyśmy umarli z Kamilem w tej samej chwili. Żeby żadne z nas nie cierpiało samotności i bólu rozstania”. On został, Jej już nie ma. Właśnie mija pierwsza rocznica śmierci Kory. W chwytającej za serce rozmowie z Beatą Nowicką Kamil Sipowicz próbuje opisać swój ból, pustkę, samotność. I tęsknotę.

Reklama

Czas leczy rany? Czy w ogóle coś leczy?

Czas niczego nie leczy. Wręcz odwrotnie. Im dalej, tym gorzej. Niestety. Na początku człowiek posiada jakiś mechanizm obronny, nie docierają do niego rzeczy, które się wydarzają. Dopiero później, kiedy ten mechanizm przestaje działać, wszystko do niego dochodzi i jest coraz gorzej. Nikogo nie będę pocieszał, bo nie ma pocieszenia.

23 lipca miał Pan urodziny, 28 jest pierwsza rocznica śmierci Kory. Jak Pan sobie radzi?

No właśnie... Jest trudno. Bardzo trudno (milczenie). Chyba tylko przez aktywność. Z bliskimi mi ludźmi podejmuję działania, które są związane z Korą, jej dorobkiem i ideami. To nieco łagodzi wszystkie złe myśli. W czerwcu była wystawa Madonn oraz wystawa zdjęć „Kora nieoczywista”, jej kuratorem jest przyjaciel, Andrzej Wajs, który napisał piękny tekst i świetnie to ułożył. Pracujemy nad filmem fabularnym i filmem dokumentalnym. Powołałem Fundację Kory i nasze projekty z dziedziny kultury, sztuki i edukacji nabierają kształtów i zaczynają się toczyć. Jesienią wydamy niepublikowane dotąd wiersze Kory „Ściana szklanych, purpurowych serc”… Tym się zajmuję.

Pan też pisze?

Piszę na bieżąco dziennik, dzień po dniu co się dzieje. Teraz rekonstruuję dziennik sprzed pięciu lat. Ostatnio ukazało się drugie wydanie moich wierszy „Świder metafizyczny”, są tam teksty, które Kora śpiewa. Z Florydy przyjechały niedawno moje rzeźby i myślę poważnie o wystawie.

Co rano pozwala Panu wstać z łóżka?

Właśnie to, o czym pani opowiadam. Praca, którą muszę wykonać. Kiedy jestem na Roztoczu muszę karmić zwierzęta, muszę podlewać rośliny, pielić kwiatowy ogródek Kory, który teraz pięknie kwitnie. Piwonie, róże, tulipanowiec, butleje, które Kora zasadziła. Ogródek warzywny, który Kora zawsze pielęgnowała, trzeba o niego dbać, podlewać, na przykład pomidory. Łąki trzeba kosić, drogę zrobić… W Jacni na Roztoczu, u naszej przyjaciółki, zorganizowano urodziny Kory, w co też byłem częściowo zaangażowany. Grał zespół pana Marcina Kiecany, pani Dominika – i to nawet bardzo dobrze - zaśpiewała niektóre piosenki Kory. Nie narzekam na nudę. Jest co robić.

Jak pachnie Roztocze?

Wspaniale, ponieważ było dużo deszczy, więc zieleń jest bardzo bujna. W tej chwili kwitnie łubin, żarnowiec i jaśmin, który intensywnie pachnie. Na Roztoczu mamy gigantyczną ilość owocowych drzew. Kiedy Kora umierała w zeszłym roku, nasi przyjaciele zwrócili uwagę, że na drzewach jest mnóstwo czereśni i wiśni. To są stare, oryginalne odmiany, nie ma ich w sprzedaży, bo są zbyt delikatne, a po zerwaniu trzeba je od razu zjeść. Mamy też jabłka, śliwki, zeszłego lata zebraliśmy kilka tysięcy kilogramów śliwek.

Zrobił Pan jakieś przetwory?

Kora robiła robiła dużo przetworów. Ja nie.

Byłam gościem na Roztoczu, pamiętam Państwa dom. Czy Pan coś tam zmienił?

Nic nie zmieniłem. Nawet pantofle Kory, takie kapcie przywiezione z Grecji, stoją w tym samym miejscu, gdzie ona je postawiła (milczenie). Mnóstwo rzeczy zachowałem, żeby było tak, jak Kora pozostawiła, mimo że przez ostatni rok było u nas mnóstwo gości. Kora starała się ten dom uporządkować, ustawić wszystko tak, żeby żyło nam się wygodnie. Podobnie jak tutaj, na Płatniczej gdzie rozmawiamy. Więc tak to zostawiłem.

Wyjątkowa jest ta dzielnica Warszawie, mam wrażenie, że jesteśmy w małym prowincjonalnym miasteczku.

Kora kochała ten dom. Nasza przyjaciółka Małgosia nam go znalazła. To jest dom po Grzegorzu Rosińskim słynnym rysowniku, autorze Thorgala. Mieszkamy tu od 2000 roku.

Reklama

Bartek Wieczorek/LAF AM
Marlena Bielińska/MOVE
Reklama
Reklama
Reklama