„Dopiero teraz zaczynam sobie uświadamiać jak Kora cierpiała w tej chorobie”
Kamil Sipowicz o śmierci żony, cierpieniu i bólu
Kora powiedziała kiedyś: „Moim marzeniem jest, żebyśmy umarli z Kamilem w tej samej chwili. Żeby żadne z nas nie cierpiało samotności i bólu rozstania”. On został, Jej już nie ma. 28 lipca mija pierwsza rocznica śmierci Kory. W chwytającej za serce rozmowie z Beatą Nowicką Kamil Sipowicz próbuje opisać swój ból, pustkę, samotność. I tęsknotę.
Czy można słowami opisać tęsknotę za kimś, kogo już nie ma i nigdy nie wróci?
Przede wszystkim nie jesteśmy pewni, czy nie ma, czy nie wróci, co się dzieje dalej. Może to jest słabe pocieszenie, ale mam takie doświadczenia, które nie mówią o tym, że Kora nie istnieje. Może nie żyje w takiej formie jak my tutaj, nie będę się wymądrzał, ale nie wpadła w nicość. Czytam teraz książkę „Yurei. Niesamowite duchy w kulturze japońskiej”. W Japonii zmarli odgrywają ogromną rolę, właściwie zmarli są traktowani tak samo jak żywi. Nawet jak w czasie wojny japońscy kamikadze ginęli w bezsensownej walce, to po wojnie trzeba było im dziękować i składać ofiary, żeby ich duchy nie szkodziły. Jest w tej religii coś takiego, że nie można do końca wierzyć fizycznej śmierci. Miałem niedawno bardzo głębokie mistyczne przeżycie, które wskazuje na, że to niezupełnie jest tak, jak nam się wydaje.
Że śmierć jest nieodwracalna?
Ten proces jest nieodwracalny, ale nie wiadomo jakie formy istnienie potem przyjmuje. Wydaje mi się, że jest jakaś komunikacją, a co to dokładnie jest, nie mam zielonego pojęcia. Ale bardziej przypomina „Black Mirror” niż Pismo Święte (śmiech). Współczesna nauka daje dużo możliwości, można na przykład odnieść się do fizyki kwantowej. Coraz więcej mówi się o równoległych światach, być może na tych samych kwantowych energiach jest milion innych wszechświatów oprócz naszego? Czeka nas wielka niespodzianka, tak mi się wydaje.
W wierszu „Bardzo i wiatr I” pisze Pan:
„wiatr przerzuca nas od życia do śmierci
unoszeni niczym liście przekraczamy
to co najbardziej tajemnicze
przeskakujemy z życia w życie”
Opowie mi Pan o tym mistycznym doświadczeniu, które Pan przeżył?
Jechałem kilka dni temu przez miejscowość Gniewczyna na Podkarpaciu, przez którą jeździliśmy z Korą do szpitala w Zakopanem. I w tej Gniewczynie intensywnie myślałem o Korze, bo któregoś razu strasznie się tam pokłóciliśmy, ona wysiadła z auta. I w tej Gniewczynie, raptem ni z gruszki ni z pietruszki, GPS skierował mnie do centrum miasteczka. No i skręciłem w lewo, wjechałem i tak jeździłem w kółko. Chwilę później, zupełnie nie wiadomo dlaczego - miałem wrażenie, że Kora, która miała poczucie humoru, też o tej Gniewczynie myśli - włączyłem przypadkowo jakieś radio, to było katolickie radio Fara i tam jakaś młoda poetka, pięknym głosem mówiła piękny wiersz, padło tam zdanie: „nie wierzcie do końca śmierci”.
Symboliczne..
.... przypadkowe zdarzenie. Można różnie je interpretować, ale mnie dodało otuchy, bo byłem w bardzo złym stanie psychicznym. Czasami wydarzają się takie miłe, sympatyczne rzeczy, które świadczą o tym, że jednak nie za bardzo rozumiemy naturę śmierci. Nic o niej nie wiemy. Nie możemy mówić, że kogoś nie ma, bo nie wiemy. Nie mamy zielonego pojęcia.
Dwa lata temu na raka zmarł mój tato. Więc to nie była nagła śmierć, tylko umieranie, które wyniszczyło nas psychicznie. Do dziś nie pozwala mi zasnąć dojmujące poczucie samotności i bezradności, że w takim momencie dzieli nas przepaść.
Jesteśmy zamknięci w swoim własnym bycie. Nikt od nas nie weźmie naszej śmierci, naszego cierpienia, ani naszego bólu. Jakkolwiek dużo byśmy o tym mówili, opowiadali, tłumaczyli, te doświadczenia nie są intersubiektywne. Śmierć jest tylko i wyłącznie widziana z naszej perspektywy. Nigdy z perspektywy osoby, która umiera. A ten, kto obserwuje, z logicznego punktu widzenia, tak naprawdę nie wie co się dzieje. Śmierć jest tylko i wyłącznie dla tych, którzy zostają.
Niedługo mija rok, odkąd Kory nie ma. Czy Pana pamięć trochę przetasowała wspomnienia, czy wciąż ma Pan w głowie Jej cierpienie na koniec?
Wraca do mnie cierpienie, zwłaszcza teraz, jak jestem na Roztoczu, szczególnie przypominają mi się różne chwile z ostatnich dni, tygodni, z ostatnich miesięcy. To jest dosyć bolesne. Przede wszystkim dopiero teraz zaczynam sobie uświadamiać jak cierpiała w tej chorobie, bo wtedy byłem praktycznie zajęty pomaganiem, żeby ułatwić jej to odchodzenie. Nie mogłem za bardzo zagłębiać się w jej cierpienie, w jej odczucia. Moja empatia była wtedy wyłączona, bo gdybym za bardzo myślał czy wczuwał się w to, co ona czuje, byłbym sparaliżowany. A musiałem załatwić setki spraw: łóżko, lekarza, pielęgniarki, lekarstwa, morfinę, to, tamto, siamto… Wszystko to aranżowałem i organizowałem. Codziennymi rzeczami zajmował się ktoś inny....(milczenie). Nie było to proste. Teraz wszystko do mnie wraca.
Znał Pan Korę doskonale, być może jak nikt inny. Potrafił Pan czytać jej twarzy.
Trudno powiedzieć, przecież nie wiemy co dzieje się z drugim człowiekiem, to są tak głębokie doświadczenia. Nie mogę przez analogię porównywać, bo sam tego nie przechodziłem. Mogłem tylko domniemywać. Przez ostatni tydzień Kora już się nie komunikowała. Człowiek nawet nie wie, czy ta osoba, kiedy jest już nieświadoma cierpi czy nie cierpi? Nie można tego wyczytać. Pani Magda, która w ostatnich tygodniach najbardziej zajmowała się Korą, twierdzi, że była bardzo szczęśliwa. Mówiła jej nawet, że wstydzi się tego, że czuje się szczęśliwa.
Dwadzieścia lat temu Kora powiedziała: „Moim marzeniem jest, żebyśmy umarli z Kamilem w tej samej chwili, żeby żadne z nas nie cierpiało samotności i bólu rozstania”. Większość tego samotnego roku spędził Pan w Warszawie, czy na Roztoczu?
W Warszawie bo tutaj przygotowuję mnóstwo rzeczy więc muszę być obecny. Tam bywałem bardzo rzadko. Jak mogę, to wyrywam się na trzy - cztery dni, czasami na weekend. Problemem są roboty drogowe, bo budują autostradę i podróż bardzo się wydłuża. Kora mówiła, że nie doczeka tej autostrady, no i miała rację.
Myśli Pan o swojej przyszłości?
(uśmiech) Szczerze mówiąc, nie myślę. To znaczy myślę zadaniowo, tylko o tym, co trzeba zrobić, a jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia - praca nad filmem, wybranie producenta, reżysera, zorganizowanie festiwalu, wystawy - to zajmuje mnóstwo czasu. Poświęcam ten czas Korze, ale też swoim sprawom. A co będzie ze mną? Nie wiem. Póki co żyję. Czuję się w miarę dobrze fizycznie. Chciałbym gdzieś wyjechać, na przykład nad deltę Dunaju. A zimą urwać się na chwilę do Brazylii, albo na Hawaje.
Wyobrażam sobie jak Pan wyjeżdża, a za Panem ciągnie się taka chmura wspomnień, emocji…
Wie pani, trudno się od tego odciąć. W internecie wszędzie są zdjęcia Kory, filmy, fragmenty koncertów, jestem bombardowany tymi wspomnieniami. To jest jak grzebanie palcem w żywej ranie. Ale brnę w to.