„Myślę codziennie o swojej śmierci, ale nie będziemy o tym rozmawiać”
Kamil Sipowicz o życiu po śmierci Kory
Kamil Sipowicz nie pogodził się z jej odejściem. Uważa, że czas wcale nie leczy raz. W poruszającej rozmowie z Beatą Nowicką opowiedział o życiu bez Kory. Ona chciała, by był szczęśliwy. ,,Mam jakieś cele, zadania do wykonania", mówi Kamil Sipowicz w najnowszym wywiadzie.
BEATA NOWICKA: Mam wrażenie, że ten pancerz ochronny, który Pan tak mozolnie buduje jest bardzo kruchy.
Ciężko jest. Kora była wyjątkowa w skali światowej. Była bardzo piękna i fizycznie i duchowo. Skomplikowane, trudne dzieciństwo, trochę podobne do mojego, takie pół sieroctwo, bardzo nas to zbliżyło. Na szczęście mogę pracować na jej cześć, z tego myślę byłaby zadowolona, bo inaczej byłoby ze mną bardzo źle. Nie jest łatwo, ale tak wyraźnie musi być. Góry i doły.
Kiedy Kora zrozumiała, że nie ma już dla niej lekarstwa, że to jest koniec, zostawiła jakieś instrukcje jak ma Pan dalej sam żyć?
Nie rozmawialiśmy o sprawach ostatecznych, czułem, że to nie byłoby dobre terapeutycznie. Kora pracowała, malowała, wiedziała jak to się skończy, ale z drugiej strony była nadzieja. Był taki potworny moment, wracaliśmy ze szpitala z Gliwic, autem. Już wiedzieliśmy, że … To był koszmar (milczenie). Ale wprost nigdy o tym nie mówiliśmy. Takie trochę oszukiwanie się. Świadomość ludzi umierających, moja matka miała to samo. Była w szpitalu, zgniła już całkowicie, wiedziała, że niedługo umrze, ale do mnie mówiła: „No przecież nie będą mnie tutaj długo trzymać, wracam do domu”. Człowiek wie, że umrze, ale tego do siebie nie dopuszcza. Nie przeprowadziliśmy najważniejszych rozmów, ale... Chciała, żebym był szczęśliwy, to mówiła przyjaciołom (milczenie).
A co Pan by chciał?
Nie mam zielonego pojęcia. Robię to, co robię, po prostu. Mam jakieś cele, zadania do wykonania. Muszę pojechać na Roztocze, tam są domy, zwierzęta, trzeba pilnować, żeby to się nie rozwaliło, nie zarosło, nie poumierało, żeby ten jej majątek duchowy i materialny przetrwał. Tak samo trzeba pielęgnować jej sztukę. Póki tu jestem, na tej ziemi, chciałbym o to wszystko zadbać. A co dalej? Nie mam pojęcia.
Myśli Pan o swojej śmierci?
Myślę codziennie proszę pani, ale nie będziemy o tym rozmawiać. Zresztą bardzo pomocna jest mi w takich chwila scena z Monty Pytona, w której jest drzewo, jeden liść spada, a drugi mówi do niego: „Oj, nie mogę bez ciebie żyć, odeszłaś, już cię nie ma, moja jedyna” a za chwile wszystkie liście spadają. No więc ta przygoda nikogo z nas nie ominie, a co jest dalej? Tego nie wiemy. Zobaczymy. Mam nadzieję, że się z nią spotkam. Ale czy to są tylko pobożne życzenia? Myślałem o tym, że wiara w Chrystusa jest tak silna, bo tęsknimy głównie za tymi, których kochaliśmy. Nie oszukujmy się, bardziej kochamy ludzi, niż kochamy Chrystusa, ale ten Chrystus jest jakąś nadzieją, że jeszcze spotkamy naszych ukochanych. Skoro on zmartwychwstał, może oni też zmartwychwstaną? Stąd siła religii, inaczej popadlibyśmy w rozpacz. Ale czy Jezus był synem Boga czy kosmitą czy emanacją kwantową, tego nie wiemy. Ważne, że on wciąż powraca. Nawet najnowsza książka Huelbecque’a „Serotonina” kończy się Jezusem. Tak więc Jezus, choć niekoniecznie w takim opakowaniu, w jakim się go nam prezentuje, może być jakąś nadzieją. Przynajmniej na to, że nie giniemy całkowicie.
Na koniec zacytuję fragment Pana wiersza „Bezsenność”.
„Gdy bezsenność
Wykopuje dziurę w mojej głowie
Ty wpełzasz w nią
Niczym futrzaste zwierzątko
I jak w norze
Mościsz sobie miejsce
I wtedy nie mogę się ciebie
Już pozbyć”