Kamil Durczok zmagał się z depresją. Wyznanie Justyny Kowalczyk pomogło mu pokonać chorobę
„Jesteś głęboko chory na depresję i pierwszy, komu w to uwierzysz, będzie twoim wybawcą”
16 listopada nad ranem media obiegła szokująca wiadomość o śmierci Kamila Durczoka. Dziennikarz w trakcie swojej kariery mierzył się z różnymi przeciwnościami losu, a także rzucanymi w jego stronę oskarżeniami. Były prowadzący Faktów TVN chorował na depresję. Zdał sobie z tego sprawę po wyznaniu Justyny Kowalczyk i, jak sam przyznał, to właśnie ona pomogła mu zwalczyć chorobę. O swoim doświadczeniu opowiedział w autobiografii „Przerwa w emisji”.
Kamil Durczok: terapeutka nie zdiagnozowała u niego depresji
Słynny dziennikarz ma na swoim koncie trzy wydane książki. Dwie z nich, „Wygrać życie”, którą wydał w 2005 roku i „Przerwa w emisji” z 2016 roku, to autobiografie. Kamil Durczok szczerze opisuje w nich swoje doświadczenia i zmagania z wszelkimi problemami osobistymi. W drugiej z książek poruszył także temat depresji, z którą się zmagał. Mężczyzna opowiedział o swojej walce z chorobą i o tym, kto, oprócz żony, pomógł mu do tej walki stanąć. „Długo maskowałem się skutecznie. Nie wychwyciła tego w diagnozie nawet moja pierwsza pani terapeutka. Podejrzewała idealizm dziecięcy, który zakłada, że "zawsze jakoś to będzie", mogą cię polubić wszyscy, nie trzeba nigdy o nic walczyć na śmierć i życie, bo i tak wszystko się ułoży po twojej myśli. Życie zresztą dość perfidnie podsuwało mi argumenty za taką postawą – dzisiaj, kiedy procesuję się byłymi redaktorami "Wprost", przyznaję, że mocno odklejoną od rzeczywistości”, wyznaje w „Przerwie w emisji” Kamil Durczok.
Okazuje się, że terapia nie przyniosła skutku i dziennikarz nie został poprawnie zdiagnozowany. Wtedy tylko jego żona, Marianna Dufek, widziała, co tak naprawdę się z nim dzieje. „Terapeutka zdiagnozowała trafnie wiele moich problemów… Ale nie zdiagnozowała depresji. Dopiero Marianna mi o tym powiedziała. Kiedy się rozstawaliśmy, usłyszałem: "Jesteś głęboko chory na depresję i pierwszy, komu w to uwierzysz, będzie twoim wybawcą"”, czytamy dalej w książce. „I tak się stało. Niebywale mnie poruszył wywiad z Justyną Kowalczyk, bo nagle zobaczyłem jej wersję moich własnych problemów. Zarabiała kasę, brylowała w świecie, zwyciężała i nagle opowiada, że kiedy budzi się rano, to wstawanie z łóżka sprawia jej fizyczny ból”.
Czytaj też: Marianna Dufek w wywiadzie o byłym mężu: „Próbowałam go mobilizować do walki o siebie”
Kamil Durczok w sesji dla magazynu VIVA!, październik, 2016 rok
Walka Kamila Durczoka z depresją
Kamil Durczok nie przyjmował do wiadomości informacji, że rzeczywiście może chorować na depresję. Dopiero wyznanie fenomenalnej, odnoszącej sukcesy sportsmenki otworzyło mu oczy i pozwoliło zrozumieć, że tak naprawdę mierzy się z podobnym problemem. „Kowalczyk dokonała nieprawdopodobnej rzeczy, przyznając się publicznie do depresji. Przecież wciąż część ludzi traktuje ją jako chorobę psychiczną, w dodatku zawinioną. Odczarowała to swoim autorytetem i wagą sukcesu, za którym stała ciężka praca – to się po prostu nie mieściło w stereotypie człowieka z depresją. Znałem ten wywiad na pamięć. Długo się z nim mierzyłem – przypominałem sobie, a to jeden fragment, a to inny. Potem zaczęła się normalna jazda, przyjąłem więc go do wiadomości, wiedziałem, że jest nas więcej, i obiecywałem sobie, że pogadamy. Justyna Kowalczyk była więc "tą pierwszą osobą, której uwierzyłem" – jak to ujęła Marianna”, pisał dziennikarz w „Przerwie w emisji”.
Jak Kamil Durczok poradził sobie z chorobą? Rozpoczął długą i żmudną walkę o siebie, która nie zawsze kończyła się sukcesem. Czasem po długim paśmie sukcesów przychodziło załamanie, odpuszczenie i powrót do punktu wyjścia. „Uporałem się później z różnymi nałogami życiowymi i zachowaniami, które sprawiały mi, jak się okazało, więcej trwałego bólu niż doraźnej satysfakcji. Już wcześniej się zorientowałem, że ogromną rolę w tej destrukcji odgrywał alkohol. Chodzi o ten moment rozluźnienia, który wydaje się wybawieniem (…) Kilka razy wydawało mi się, że skutecznie opanowałem sytuację. Kiedy kilka lat temu wziąłem się za siebie, rytuał był jasny: 5:00 – pobudka, 5:15 – stadion przy Myśliwieckiej. Czeka trener, za nieobecność lub spóźnienie płacę kary, choć i tak największą karą jest wstyd, że wymiękam. Biegam w 15-stopniowe mrozy i w ekstatyczne majowe poranki. Zaczynam się czuć genialnie, czyli zapominam, że mam jakikolwiek problem chorobowy. Mogę przez jakiś czas udawać, że depresji nie ma, co więcej, nawet doświadczam pozytywnych objawów rzekomego wyjścia z tego stanu. "Rzekomego", bo przy najbliższej okazji, kiedy się zapomnę, problem wraca ze zdwojoną siłą”, wyjaśniał w swojej autobiografii „Przerwa w emisji”.
Przeważnie wyglądało to tak: zabierałem się za siebie późną jesienią, przez całą zimę ciężko trenowałem, na wiosnę już widziałem pierwsze efekty, potem było tylko lepiej i… wszystko kończyło się w okolicach długiego weekendu Bożego Ciała (…) Teraz okazuje się, że sprawy, których nie potrafiłem załatwić miesiącami, potrafię rozwiązać w ciągu jednego wieczoru. Wstaję o piątej rano i chce mi się iść na spacer z psem. Istotna część życia, ta właśnie, która generowała stany depresyjne, po prostu zniknęła. Poprzednio, nim poszedłem na drugą rozprawę o ochronę prywatności, musiałem spędzić pół godziny w toalecie z powodu torsji. Teraz tam idę jak na mecz bokserki, żądny nokautu”, czytamy dalej w książce Kamila Durczoka.
Zobacz także: Pogrzeb Kamila Durczoka: rodzina dziennikarza ma jeden apel. „Prosimy o uszanowanie naszej decyzji”
Okładka książki "Przerwa w emisji", Kamil Durczok
Kamil Durczok w sesji dla magazynu VIVA!, październik, 2016 rok