Dysfunkcyjni, nieprzystosowani, po prostu dziwni. Ale szczęśliwi. I dają dobry przykład dla wszystkich rodziców
Dysfunkcyjni, nieprzystosowani do współczesnych realiów, albo po prostu dziwni. Takie opinie słyszeli tysiące razy. I nigdy się nimi nie przejmowali. Przecież najważniejsze jest to, że są szczęśliwi. Mimo że te gwiazdy i ich dzieci dość mocno odbiegają od definicji "normalnej rodziny", stanowią dobry przykład. Dla wszystkich rodziców!
O dzieciach Angeliny Jolie i Brada Pitta napisano już tyle, że nikt nie wie, co jest prawdą, a co nie. Zaniepokojeni dziennikarze donosili o specyficznych zainteresowaniach najstarszego Maddoksa, który tak jak mama fascynuje się bronią białą. Podobno ma pokaźną kolekcję noży i sztyletów. "Czy to wychowawcze pozwalać dziecku bawić się śmiercionośnymi narzędziami?", pytali. Ostatnio świat obiegła też plotka, że gwiazdy planują zmienić płeć swojej pierwszej biologicznej córce, dziewięcioletniej Shiloh. Dziewczynka chciałaby być chłopcem. Brzmi to dość nieprawdopodobnie nawet jak na doniesienia brukowców. Ale taka jest codzienność tej najsłynniejszej rodziny na świecie. Kiedy nic się nie dzieje, media kreują takie szokujące tematy, chcąc wzbudzić sztuczny szum. Wiedzą, że w przypadku Jolie-Pitt przyniesie to świetne rezultaty. Gazety lepiej się sprzedadzą, portale mają większą klikalność.
Dopiero w wywiadach Angeliny i Brada można znaleźć prawdziwe informacje dotyczące ich filozofii wychowania dzieci. I jak się okazuje te zasady wcale nie różnią się od tych uważanych za normalne.
Angelina Jolie i Brad Pitt z sześciorgiem dzieci, w tym trójką adoptowanych
"Już trójkę dzieci trudno upilnować. Spróbuj sama", przekonywał Brad dziennikarkę w jednej z rozmów. "Przy szóstce jest to niemożliwe!", dodał. To dlatego na wielu zdjęciach dzieci są źle uczesane, niedbale ubrane - mają na sobie za duże albo za małe rzeczy. "Dla nas to nie kłopot. Rano liczy się tylko to, by dzieciaki zjadły śniadanie, spakowały rzeczy i zdążyły na lekcje", tłumaczyła Angelina.
Nieważne czy są akurat w Azji, Australii, czy Europie. Każdy poranek wygląda przecież tak samo w dowolnym miejscu na kuli ziemskiej. Dużo ważniejsze powinno być to, jak rodzice dbają o rozwój swoich pociech. A z tego zadania Angelina i Brad wywiązują się znakomicie.
Najważniejsze są korzenie
"Pielęgnuj pasje swoich dzieci, pomóż im doskonalić się w tym, co lubią robić", mówiła kiedyś Jolie. Shiloh już jeździ na misje humanitarne z mamą. W przyszłości chce zajmować się prowadzeniem rodzinnej fundacji. Maddoks, zafascynowany filmem, ma na swoim koncie rolę w wysokobudżetowej produkcji z Bradem, a teraz pomaga Angelinie w pracach nad dokumentem o jego rodzinnej Kambodży. Każde z adoptowanych dzieci (oprócz Maddoksa, są jeszcze Zahara i Pax) ma specjalne zajęcia, na których może uczyć się o historii, obyczajach swojego kraju. Wszystkie znają też ojczysty język. "To szalenie ważne, by dzieci wiedziały skąd pochodzą", tłumaczył Brad.
Madonna jest matką czwórki dzieci, w tym dwójki adoptowanej z Malawi (po lewej)
Z podobnego założenia wyszła Madonna, która oprócz dwójki biologicznych dzieci – Lourdes i Rocco, wychowuje także syna Davida i córkę Mercy, które adoptowała z sierocińca w Malawi.
Mimo że mogłaby zapomnieć o małym państewku w zachodniej Afryce, wciąż tam wraca z dziećmi. Zabiera je do przytułków, by mogły spotkać się ze swoimi rówieśnikami, pokazuje im jak wygląda życie tych najbiedniejszych. Według nieoficjalnych danych od chwili, gdy adoptowała Davida w 2006 roku, gwiazda przekazała ponad 15 milionów funtów na pomoc dzieciom Malawi. "David i Mercy wiedzą, że miały mnóstwo szczęścia. Że wygrały nowe, lepsze życie. Pamiętają jednak o tym, skąd się wywodzą. Nie zamykają oczu na cierpienia swoich rodaków, chcą pomagać, angażować się w różne akcje", przekonywała gwiazda.
Madonna ze swoimi biologicznymi dziećmi: Rocco (którego ojcem jest reżyser Guy Richie) i Lourdes (której ojciec to były tancerz Carlos Leon)
Kolorowe rodziny
W świecie, który wciąż zmaga się z problemem nietolerancji na tle rasowym, gwiazdy, które adoptują dzieci o innym kolorze skóry, mogą być stawiane za wzór. Ale żadna z nich nie próbuje wykorzystać tego, by wykreować sobie lepszy wizerunek. Dla Charlize Theron było to normalne, ludzkie działanie. Już w dzieciństwie obiecała mamie, że będzie pomagać sierotom.
Jackson pojawił się w jej życiu w 2012 roku. Znalazła go w sierocińcu w RPA, kraju, z którego pochodzi. "Popatrzyłam na niego i już wiedziałam, że chcę bardziej walczyć z plagą AIDS, wszelkimi niesprawiedliwościami. Poczułam, że zasługuje, by żyć w lepszym świecie", wspominała w wywiadzie dla magazynu "W". Mimo że nie opowiada dużo o synku, wiadomo, że jest bardzo zżyta z chłopcem. Dużo razem podróżują, ale Charlize dba też, by miał swoje miejsce na ziemi. To ich dom w Los Angeles, w którym bardzo często gości jej mama, babcia Jacksona.
Charlize Theron z adoptowanym synem Jacksonem na spacerze w Hollywood
A niedawno portal TMZ doniósł, że po pół roku starań w urzędzie adopcyjnym, aktorka została też mamą małej August, ciemnoskórej dziewczynki z jednego z amerykańskich domów dziecka. Nieoficjalnie mówi się, że marzenia Charlize o dużej rodzinie wystraszyły jej byłego narzeczonego Seana Penna. Rozstali się chwilę przed tym, jak August formalnie została jej córką.
Dużo o ukradkowych spojrzeniach i szeptach za plecami może też powiedzieć Sandra Bullock. Synek Louis, którego adoptowała w 2010 roku jest ofiarą huraganu Katrina, który spustoszył Nowy Orlean. I też ma ciemny kolor skóry. "Zdaję sobie sprawę, że czasami wzbudzamy sensację, ale to problem ludzi, którym przeszkadzamy. Nie nasz", przekonywała dwa lata temu. A ostatnio, kiedy pojawiły się plotki, że myśli o adopcji dziewczynki, by Louis miał siostrzyczkę, żartowała, że "zupełnie nie jest na to przygotowana". "Kiedyś mówiłam, że marzę o domu pełnym dzieci. Ale teraz jedyne maluchy, które widzę u siebie oprócz Louisa, to te, po które przyjdą rodzice po skończonej zabawie", śmiała się w programie Ellen DeGeneres. Na jedne z kolejnych urodzin sprezentowała synkowi obraz... Andy'ego Warhola. Za "Brzoskwinie" zapłaciła 14 tysięcy dolarów.
Bliźniaki Ricky'ego Martina mają już 6 lat, ale ich tata chętnie przypomina ich pierwszą w życiu kąpiel
Tata i tata
Bliźniaki Ricky'ego Martina są już w takim wieku, że zadają trudne pytania. "Interesuje ich, czy nosiłem je w swoim brzuchu, jak mamy ich kolegów. Odpowiadam im, że nosiłem i wciąż noszę ich w sercu", opowiadał piosenkarz. Sześcioletni Matteo i Valentino urodzeni przez surogatkę prawie nie rozstają się z tatą. Martin zabiera ich nawet w trasy koncertowe. "Ich placem zabaw jest zaplecze sceny muzycznej. Nie mogę ich zostawić w Portoryko, źle się bez nich czuję. Wielu osobom to się nie podoba, mówią, że chłopcy potrzebują stabilizacji. Ale to ja jestem ich stabilizacją. A oni moją", tłumaczył.
W bardzo osobistym liście opublikowanym przez magazyn "Time", Ricky podziękował też chłopcom za odwagę i siłę, którą mu dali. "Dzięki wam żyję uczciwie. Nie ukrywam dłużej swojego prawdziwego ja. To napawa mnie dumą i spokojem", pisał nawiązując do swojego "coming outu". W 2010 roku wyznał, że jest gejem.
Matteo i Valentino prawie nie rozstają się z tatą
W homoseksualnej rodzinie wychowują się też pięcioletni Zachary i dwa lata młodszy Elijah. To synowie Eltona Johna i jego męża Davida Furnisha. Chłopców urodziła ta sama surogatka i jak mówi muzyk, dopiero przy nich zaczął naprawdę żyć. "Bałem się tego, w końcu nie jestem już młodzieniaszkiem. Jednak nic mnie nie przerosło, płacz, nocne wstawanie, wszystko to przyjmowałem z uśmiechem na ustach", zdradził w wywiadzie dla "Daily Mirror". To właśnie ze względu na dzieci postanowił zwolnić tempo. Chociaż jest, jak sam mówi, uzależniony od pracy, Zachary i Elijah trzymają go w domu. "Kąpię ich, czytam książki przed snem, karmię, bawię się z nimi zabawkami. To jest tak fascynujące, że nie chcę stracić ani jednego dnia", tłumaczył.
Nie ma też problemu z tym, że ludzie zastanawiają się, czy geje powinni mieć dzieci. "Moi synowie są w 100 procentach heteroseksualni", mówi i jako dowód pokazuje dziennikarzom ich zdjęcia ze swoimi dziewczynami z przedszkola i szkoły.
Elton John z mężem Davidem Furnishem i ich dwóch snów, Zachary i Elijah
Łatwe pieniądze?
Dzieci bogaczy muszą być rozpieszczone. Przecież niczego im nie brakuje i nigdy nie poznają prawdziwej wartości pieniądza. Elton John stara się walczyć z tym stereotypem. "Bardzo boję się, by moi synowie nie byli rozpuszczeni. Ale to nie ja, ani David jesteśmy dla nich zagrożeniem. To ludzie, którzy zarzucają nasze dzieci prezentami", skarżył się. W Boże Narodzenie chłopcy dostają tak dużo prezentów od znajomych muzyka, ludzi z wytwórni, fanów, że większość z nich muszą oddać na cele charytatywne. "Nie mieszczą się w domu. W ostatnie święta na przykład dostaliśmy dziewięć wózków...", śmiał się Elton John. I zapowiada, że kiedy Zachary i Elijah dorosną będą musieli sami zarobić na swoje wydatki. Tak jak CR7 JR, czyli syn wielkiego Cristiano Ronaldo.
Kiedy piłkarz ogłosił, że został ojcem, media wręcz oszalały. "Kto jest matką chłopca?", pytały i oferowały wielkie sumy za jakiekolwiek informacje. Mimo że od tego czasu minęło już sześć lat, wciąż nie wiadomo jaka jest prawda. Podobno surogatka dostała dziesięć milionów dolarów za milczenie. "Kiedyś, gdy mały zapytał, gdzie jest jego mama, powiedziałam mu, że w niebie. Teraz, tak jak chce Cristiano, mówimy chłopcu, że pojechała w długą podróż", zdradziła siostra napastnika Realu Madryt.
CR7 do dziś nie zdradził, kim jest matka jego syna Cristiano Ronaldo Jr, ale wiadomo, że wychowuje go matka piłkarza - cała trójka po lewej
"Nie będę go rozpieszczał. Chcę nauczyć syna życia zgodnie z wartościami", tłumaczył bardzo wierzący Ronaldo. "Sam dorastałem w biedzie i zadbam o to, by fakt, że on nigdy jej nie zazna, nie zmienił go w złego człowieka", dodał piłkarz.
Oczywiście czasami zdarza mu się nagiąć te reguły. Na przykład wykupując dla syna całe kolekcje ubrań od najlepszych projektantów. Albo wysyłając juniora na wakacje prywatnym helikopterem.
Cristiano Ronaldo Jr od urodzenia żyje w luksusie, ale jego tata zapewnia, że go nie rozpieszcza
Dzieci dają siłę!
Było już z nią naprawdę źle. Meg Ryan cierpiała na depresję, nie umiała sobie poradzić z przemijaniem, utratą popularności. Potrzebowała bodźca, kogoś kto pomógłby odnaleźć jej sens życia. W styczniu 2006 roku pojawił się ten ktoś. Czternastomiesięczna dziewczynka z Chin. "Macierzyństwo mnie odmieniło. To fundamentalna wartość", zachwycała się. Mimo że proces adopcyjny w Chinach to loteria, nigdy nie wiadomo, jakie dziecko zostanie przyporządkowane pod dane zgłoszenie, Meg nie traktowała tego w ten sposób. "Nie było w tym nic przypadkowego. Daisy to moja córka, którą powinnam mieć. Którą chciałam. Której potrzebowałam", tłumaczyła dalej. Aktorka ma już dorosłego syna Jacka Henry'ego ze związku z Dennisem Quaidem, ale to dla córki znalazła siłę, by przejść ten najtrudniejszy czas.
By dziewczynka nie dorastała w zepsutym świecie Hollywood, Meg przeprowadziła się z nią do spokojniejszego Nowego Jorku. Przeorganizowała także swoje życie zawodowe. Mniej pracuje, nie uczestniczy w branżowej gonitwie o role. Opłaciło się. Teraz z dumą spaceruje po Manhattanie z dziesięcioletnią córką. I nie przeszkadza jej nawet fakt, że każde kolejne urodziny Daisy True sprawiają, że i ona jest o rok starsza. "Na tym właśnie polega rodzicielstwo", przekonywała. Woody Allen dzięki adoptowanym dzieciom też zyskał drugą młodość. Ale to już temat na inną opowieść.
Tekst Jakub Biskupski
Więcej w numerze "Viva! Mama", październik/listopad 2015, już w kioskach.