Reklama

Jerzy Iwaszkiewicz: „Płynęliśmy przed laty w kierunku Śniardw i nagle na środku wody pojawił się człowiek, który płynął i nie płynął. „Co jest?”. „Głowa mnie boli”. Człowiek, którego na środku jeziora boli głowa, wymaga natychmiastowej pomocy, podaliśmy więc dwie butelki piwa Warszawskiego. Tak uratowaliśmy dla kultury i świata wspaniałego człowieka i jeszcze lepszego aktora – Piotra Fronczewskiego”.

Reklama

W poprzednim felietonie Jerzego Iwaszkiewicza mogliśmy poczytać czytelnictwie i motoryzacji. Tym razem napisał o żeglarstwie, teatrze i malarstwie abstrakcyjnym.

Radek Polak

Jerzy Iwaszkiewicz – dziennikarz, felietonista, bywalec. Zapalony narciarz i żeglarz. Autor książek „Piegi na katar” i „Kot w pralce. Salony Jerzego Iwaszkiewicza”. Dla VIVY! komentuje bieżące wydarzenia.

Zaczął się sezon żeglarski. W Wiosce Żeglarskiej w Mikołajkach nowe tarasy, nowe jachty, a także świetna golonka i zdarza się, że przywożą na środek jeziora. Proboszcz Andrzej Bryk wraz z sekretarzem generalnym Polskiego Związku Żeglarskiego Zbigniewem Stosio poświęcili piękne jachty Maxus 33 RS. Jedenaście metrów po pokładzie.

12–14 sierpnia odbędą się w Mikołajkach tradycyjne Żeglarskie Mistrzostwa Polski Dziennikarzy, 23. już z kolei. W ubiegłym roku VIVA! z Waszym felietonistą jako sternikiem zajęła drugie miejsce.
W Mikołajkach zawsze zresztą coś się dzieje. Płynęliśmy otóż przed laty w kierunku Śniardw Jeziorem Mikołajskim i nagle na środku wody pojawił się człowiek, który płynął i nie płynął. Ciężko mu szło. Podpłynęliśmy. „Co jest?”. „Głowa mnie boli”.

Tak było. Ani słowa więcej. Kiedyś już o tym pisaliśmy, ale warto powtórzyć. Człowiek, którego na środku jeziora boli głowa, wymaga natychmiastowej pomocy, podaliśmy więc dwie butelki piwa Warszawskiego. Okocimia jeszcze nie było, były to w ogóle czasy, kiedy żeglarze stali po piwo z kanistrami w ręku, zupełnie jak po benzynę.

Podaliśmy, wypił, głową potrząsnął i od razu ożył. Tak uratowaliśmy dla kultury i świata wspaniałego człowieka i jeszcze lepszego aktora – Piotra Fronczewskiego. To był on.

Telewizja nadała ostatnio sztukę Tankreda Dorsta „Ja, Feuerbach” z teatru Ateneum z Piotrem Fronczewskim w roli głównej i to też było niezwykłe. Przeszło dwie godziny na scenie, gra starego aktora, który szuka miejsca w życiu. Rozpacz, szaleństwo i namiętność. Zagrać upadłego aktora potrafi tylko wybitny aktor. Fronczewski to sztuka. Jak wychodzi na scenę, to zawsze robi się cisza.

AKPA

Piotr Fronczewski na premierze książki Jerzego Iwaszkiewicza "Kot w pralce".

Nie wypada pisać za dobrze, ale napisać trzeba, że już 14 lat grają też w Ateneum francuską sztukę Francisa Vebera „Kolacja dla głupca”, też z Piotrem Fronczewskim w roli głównej, i jest to ciągle cudowna zabawa. Grali ostatnio 850. przedstawienie, może jest to nawet rekord świata, nie słychać, aby obecnie ktoś grał dłużej, i też zawsze jest komplet. Zaczynali z Wojciechem Pszoniakiem, grają od lat z Krzysztofem Tyńcem i ludzie się cieszą zupełnie tak, jakby nie było posła Macierewicza.

Kiedy wypływamy teraz z Mikołajek w kierunku na Śniardwy, to zawsze na wszelki wypadek mamy na pokładzie dwie dobrze zamrożone stosowne butelki, piwa bezalkoholowego oczywiście. Fronczewski może nie wypływa już tak daleko, ale na pewno się przydadzą.

Tak się jakoś dziś składa, ale będzie jeszcze o wielkiej sztuce. W galerii Fundacji Rodziny Staraków otwarto wystawę malarstwa Henryka Stażewskiego. Niezwykła sztuka. Abstrakcje geometryczne. Kolor i wyobraźnia. Stażewski palił fajkę i znany jest na świecie między innymi w Museum of Modern Art w Nowym Jorku, Tate Gallery w Londynie i w Paryżu. „Dzieło sztuki – pisał – nie powinno niczego dekorować, powinno wtopić się w otoczenie”.

Wernisaże u Staraków weszły już do tradycji. W serii Spectra Art Space Masters pokazywano dzieła Tadeusza Kantora, Wojciecha Fangora, Andrzeja Wróblewskiego, Romana Opałki, a teraz Stażewskiego. Ludzie z zagranic przyjechali zobaczyć. Wytworna jak zwykle Elżbieta Gawroński z Rzymu, piękna Jola Lipski z Paryża i Władek Dadas z Londynu. Obecni byli też Wojciech Pszoniak, słynny Andrzej Pągowski w nowej, za wąskiej marynarce, ale takie zaczynają być modne, profesor Witold Rużyłło, Andrzej Mleczko, a także pozostałych 300 osób. Tradycyjnie podano placki ziemniaczane z grzybami, też świetne.

Widziany był też w szarym wiosennym garniturze Bogusław Linda, który gra główną rolę w nowym filmie Andrzeja Wajdy „Powidoki”. Premiera we wrześniu. Zapowiada się duży film o wolności sztuki i wolności w ogóle. Linda gra rolę malarza Władysława Strzemińskiego, przyjaciela Stażewskiego. Wajda notabene zawsze trafia. Znowu zrobił film o wolności.

East News

Bogusław Linda na wernisażu wystawy Henryka Stażewskiego.

Otrzymaliśmy też list.
„Czytam Pana felietony w VIVIE! – pisze Andrzej Idon Wojciechowski z Łodzi – i doszedłem do przekonania, że największym moim marzeniem byłoby napisanie do Pana listu, który to list zamieściłby Pan jako felieton. Myśl powstała, kiedy zobaczyłem w Łodzi małego chłopczyka, chorego, którego marzeniem było poprowadzić tramwaj. Zrobili mu tę frajdę. Piszę więc jako mający pragnienie, aby przejechać się tramwajem”.

Tak się zaczyna, dalej też jest ciekawie:
„Czasy były dawne. Podobnie jak teraz był maj i wiosna. Barbara Hoff, młoda, piękna projektantka mody, marzyła, aby zostać reżyserem filmowym. Janusz Majewski, Andrzej Trzos-Rastawiecki i Roman Polański byli już w szkole filmowej. Nawet Janusz Morgenstern już był i poznawało się go po tym, że na bale przychodził z piękną Krysią oraz jej koleżanką Elżbietą Kępińską. Jak sobie przypominam, to grali na balach dobrze już umocowani na scenie jazzowej Melomani z Matuszkiewiczem, Sobocińskim i Trzaskowskim. Kazio Kutz zabraniał młodym ZMP-owcom tańczenia amerykańskich standardów. Wystaw Pan sobie, Panie Jerzy, że na bale nie przychodził Andrzej Wajda (z całym uszanowaniem), bo podobno się obawiał. Ale to takie gadanie, przecież w roku 1960 zrobił film »Niewinni czarodzieje«, a było to o jazzmanach... Janusz Majewski przebrał się na bal za ofiarę wypadku samochodowego – cały w bandażach, polewając się z pistoleciku na wodę czerwonym atramentem. Polański przebrał się wtedy za butelkę, ale niczego nie mógł się napić, ponieważ za wysoko wyciął sobie otwór na korek.

Idąc dalej tropem Pana felietonu – jazz był zawsze na wolności. I żadne światełko w tunelu nie było nam potrzebne. Ale skoro w felietonie przytacza Pan Kisiela… W swoim czasie na koncercie u Literatów przy ulicy Krupniczej (rok chyba 1954) Melomani grali dla literatów. Byli: Mrożek, Szymborska, Jan Kamyczek i cały »Przekrój«, Kwiatkowski, Miecugow, Kisielewski i cała reszta. Kisielewski wygłosił wtedy credo, które obowiązuje do dziś. »Stary, jeśli tylko ktoś odróżnia gruszkę do lewatywy od fortepianu, to jak mu zagrają dobry jazz, to musi podskoczyć«. Żeby Pan widział, jak podskakiwała Szymborska… A Miecugow? Zawsze był dzielny podskoczyć”.

Tyle list. Dziękujemy. Drukujemy. Autor studiował na wydziale produkcji w szkole filmowej i grał na trąbce w zespole Melomani z Dudusiem Matuszkiewiczem (pozdrawiamy). Duduś od czasu do czasu dalej zresztą lubi sobie dmuchnąć. Polański przebrany za butelkę to musiała być duża radość.

Wydarzenie miało też miejsce w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. W sztuce Francisa Poulenca, monodramie „Głos ludzki” w reżyserii Mai Kleczewskiej śpiewała w wersji oryginalnej, po francusku, Joanna Woś. Sama jest na scenie. Trochę jakby film, trochę teatr. Rozstaje się z partnerem przez telefon. Miłość i zazdrość. Oddech wielkiej namiętności. Jest świetna. Solistka operowa wielkich lotów o głosie czyściutkim, co najmniej jak żołądkowa gorzka.

ONS

Zbigniew Ziobro

Rozmawialiśmy kiedyś o motoryzacji i na pytanie, jakim jeździ samochodem, odpowiedziała, że zielonym. Dodatkowo jeszcze wyzgrabniała. Opowiadała też kiedyś, gdzie chciałby zamieszkać znany śpiewak Paulos Raptis, ale jak na razie nie nadaje się to do publikacji.

„Głos ludzki” w Teatrze Wielkim to pysznym głosem wyśpiewane trochę świata.

Coś z życia. Urodziła się śliczna jak marzenie Maria Elżbieta Dzikowska, ma już dwa i pół miesiąca i ciągle rośnie. Babcia (nazwisko i adres znane redakcji) prosi uprzejmie, abyśmy koniecznie napisali, bo jest to bardzo ważne.

Piszemy z przyjemnością. Nam też się podoba.

Na zakończenie, jak zawsze, dwa, a nawet trzy słowa o polityce. Polityką się nie zajmujemy, można dostać podwójnego kleszcza, nie można wszakże pominąć, iż coraz większym zainteresowaniem cieszy się ochocza działalność ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Nazywany jest powszechnie Panem Zbyszkiem, a Stanisław Tym w swoich felietonach w „Polityce” pisze o nim per Dobre Serduszko.

Reklama

Polecamy też: Salony Jerzego Iwaszkiewicza. „Drzewa rosną 50-60 lat” - mistrz felietonu tym razem o wycinaniu puszczy. Ale nie tylko!

Reklama
Reklama
Reklama