„Wydawało mi się, że chcę być z żoną, ale zawsze było coś ważniejszego od niej”
„Popadłem w przeraźliwy smutek, a potem pojawiła się depresja”, mówi Janusz Leon Wiśniewski
- Roman Praszyński
Fizyk, chemik, informatyk, autor. Zna się na neuronach i emocjach. Od roku Janusz Leon Wiśniewski mieszka w Polsce. Ma nową partnerkę i wydaje powieść, kontynuację „S@motności w sieci”. Jak pisarz widzi współczesne kobiety? Czy różnią się od tych, które go fascynowały jako 20-latka?
„Koniec samotności”, dalszy ciąg „S@motności w sieci”. Odcina Pan kupony od popularności?
Od książki, która ma 18 lat? Żartuje pan? Gdybym chciał odcinać kupony od popularności, to powinienem ją napisać dawno temu. Wydawcy w Polsce i Rosji, gdzie „S@motność…” stała się kultowa, namawiali mnie do tego wielokrotnie. Konsekwentnie i uparcie odmawiałem, twierdząc, że chcę pisać inne książki, że „SwS” to dla mnie historia skończona. Nie potrzebowałem pieniędzy, które mi oferowali. Tak mi się w życiu szczęśliwie przydarzyło, że żyję nie z pisania, ale programów komputerowych.
Ale…
Pewnego razu w 2017 roku Ewelina przyniosła „S@motność…”, żebym podpisał dla jej koleżanki. Zacząłem kartkować, potem czytać. Kulminacyjny moment powieści wydarzył się 18 lipca 1996 roku, kiedy to biedny Jakub przypadkiem uszedł z życiem, nie wsiadając do samolotu w locie TWA 800 z Nowego Jorku do Paryża. I jeden jedyny raz w życiu spotkał się rzeczywiście, a nie wirtualnie z bezimienną ONA i spędził z nią jedną jedyną noc w hotelu w Paryżu. Dziewięć miesięcy później rodzi się jej syn. Więc obecnie, w 2017 roku, ma on 20 lat. Podzieliłem się tym odkryciem z Eweliną i w drodze z lotniska w Poznaniu do Konina zrobiliśmy prawdziwą burzę mózgów. To ona przekonywała mnie, żeby napisać tę historię z punktu widzenia tegoż syna.
I Pan się zgodził?
Urzekło mnie, że to będzie historia tego chłopaka. I urzekła mnie idea, żeby wrócić do tej opowieści po 20 latach. Teraz, gdy tak diametralnie zmieniłem swoje życie, gdy nie ma już we mnie śladów tamtego smutku, gdy jestem szczęśliwy. I że zaczynem do pisania jest moja kobieta. Jej entuzjazm i pomysłowość.
Gdy pisał Pan „S@motność w sieci”, to rozpadało się Panu małżeństwo?
Tak, miałem wówczas bardzo złe zdanie o sobie. Jestem przekonany, że głównym powodem naszego rozstania było, że nie miałem czasu dla żony i dla dzieci. Byłem tak zafascynowany swoją karierą, tak zafascynowany sukcesami, które osiągam – nie dość, że pracuję w Niemczech w jednej z najlepszych firm chemio-informatycznych w świecie, to jeszcze robię habilitację. To była moja wina. Za późno wracałem do domu, za mało czytałem bajek córkom.
To się nazywa unikanie bliskości?
Wydawało mi się, że chcę być z żoną, ale zawsze było coś ważniejszego od niej. Ile razy można tłumaczyć spóźnienie kłamstwem, że były korki? O drugiej w nocy nie ma korków. Nawet we Frankfurcie nad Menem. I w którymś momencie żona miała tego dosyć. Oddalaliśmy się od siebie, zaczęły się konflikty. Chcąc uchronić przed nimi dzieci, odszedłem. Wówczas nie rozumiałem swojej winy. Sądziłem, że separacja coś naprawi, zaczniemy tęsknić i wrócimy do siebie. Tak się nie stało. Dlatego na spotkaniach autorskich ostrzegam trzydziestoparolatków, żeby nie popełniali takich błędów.
Myśli Pan, że można kogokolwiek ostrzec?
Może mój przykład niektórymi potrząśnie? Wiek między trzydziestką a czterdziestką jest bardzo niebezpieczny dla mężczyzn. Ma mnie kochać sprzedawczyni gazet, panienka w banku i moja żona, i teściowa ma mnie kochać, i kochanki mają mnie kochać. I muszę mieć najładniejszy samochód, i wezmę kolejny kredyt, i…
Musi pęknąć jakaś żyłka?
Tak, najczęściej dzieje się coś ze zdrowiem. Albo walą się związki. Gdy mój się rozpadał, popadłem w przeraźliwy smutek, a potem pojawiła się depresja.
Dużo tego w „S@motności w sieci”.
Tak, dlatego ta powieść jest taka smutna, ponieważ była pisana w smutku i przeciwko smutkowi. Była rodzajem psychoterapii.
Okazało się, że ludzie tego pragną.
Ludzie uwielbiają tragedie i smutek, ale cudze. Przeglądają się w nich jak w lustrach i zaczynają relatywizować swój smutek, swoje tragedie i swoje nieszczęścia. Lżej im z własnym bólem. W związku z tym, chociaż ta książka jest smutna, paradoksalnie jest również ku pokrzepieniu serc.
Bohaterowie Pana nowej powieści mają po 20 lat. Skąd Pan wie, jak kocha dzisiejsza młodzież?
Obserwowałem relacje moich córek, ich różne, dłuższe i krótsze związki, rozmawiałem z nimi. Dużo dały mi podróże BlaBlaCarem.
O, to ciekawe.
BlaBlaCarem podróżują najczęściej młodzi ludzie, bo to jest formuła tania, nowoczesna, taki współczesny autostop. Woziłem ludzi wielu narodowości. Polaków, Portugalczyków, Ukraińców, dziewczynę z Tajwanu, chłopaka z Bangladeszu. Jedzie pan z nimi 10 godzin w metalowej puszce i rozmawia. Czasem, umiejętnie sprowokowani, odkrywają zakamarki duszy. Poza tym regularnie w sieci zacząłem czytać blogi młodych ludzi. Uzupełniłem to lekturami czasopism psychologicznych. Polskich, niemieckich, amerykańskich, a nawet rosyjskich. Wszystko po to, aby stworzyć wiarygodną zakochaną parę pięknych, młodych ludzi – Nadię i Jakuba. Zależało mi, aby moi bohaterowie byli wyjątkowi, świecili jakimś wewnętrznym światłem.
Jak Pan widzi dzisiejsze młode kobiety?
Gdy się patrzy na Instagram, widać dziewczyny skupione na swojej seksualności, na swoim wyglądzie, zapatrzone w siebie. Ale gdy z nimi rozmawiam, widzę, że wiele z nich tęskni za miłością. Za trwałym związkiem. Ten męski lęk, że większość tych kobiet obecnie pragnie jedynie ich pieniędzy, jest absolutnie mitem. Dlatego oboje moich bohaterów w „Końcu samotności” zrobiłem wrażliwymi, myślącymi, patrzącymi krytycznie osobami. Przejmują się tym, co się dzieje w Polsce, ale jednocześnie wiedzą, że to nie jest jedyne miejsce do życia. Są otwarci, tolerancyjni, kosmopolityczni.
Młode kobiety dzisiaj różnią się od tych, które Pan podrywał, gdy był 20-latkiem?
Podrywał? Czuję dysonans w tym określeniu. Są zdecydowanie bardziej niezależne. Kobietom współczesnym jest łatwiej, dlatego że świat zaczął mówić o równouprawnieniu już w latach 60. Ktoś za nie wyszedł na barykady, powstały proklamacje, prawa. Współczesne kobiety wiedzą, że mają prawo do równouprawnienia. Poza tym kobiety są – potwierdzają to statystyki – o wiele lepiej wykształcone niż mężczyźni.
To dobrze?
Dzięki temu mogą zapewnić sobie niezależność finansową. Ale wciąż nie wszystkie. Wiele kobiet trwa w związkach z mężczyznami tylko dlatego, że nie mają gdzie pójść. Może nie w Warszawie czy Poznaniu, ale już w okolicach Łomży tak. Spotykam takie kobiety na wieczorach autorskich w bibliotekach w małych miejscowościach. Rozmawiamy. Trwają w nieszczęśliwych związkach, zapętlone w emocjach i uzależnione finansowo od mężczyzn.
Tekst jest fragmentem wywiadu z dwutygodnika VIVA! numer 20/2019.