Reklama

Małgorzata Kidawa-Błońska jest kandydatką PO na prezydenta Polski. Może liczyć na wsparcie swoich współpracowników i rodziny w przygotowaniach do kampanii. Mąż Małgorzaty Kidawy-Błońskiej nie ukrywa dumy. „Jestem gotowy na zaszczytną rolę pierwszego męża”, mówił Jan Kidawa-Błoński w rozmowie z Super Expressem. Kim jest maż polityczki? Co wiemy o jej życiu prywatnym?

Reklama

Kim jest mąż Małgorzaty Kidawy-Błońskiej?

Jan Kidawa-Błoński jest znanym i cenionym reżyserem. Na swoim koncie ma takie produkcje jak: Pamiętnik znaleziony w grabie, Skazany na bluesa, W ukryciu, Gwiazdy, Różyczka. Odpowiada także za reżyserię serialu kryminalnego Ślad, emitowanego przez telewizję Polsat.

Czy w przypadku wygranych majowych wyborów zrezygnuje ze swojej pracy? Nic podobnego! Wciąż zamierza tworzyć. „Nie będę zamykał sobie drogi do robienia filmów. Mąż Angeli Merkel, która pełni jakże zaszczytną funkcję, nadal pracuje jako naukowiec. Nauka i sztuka to jest pasja, to jest co innego niż praca na etacie. Nie sądzę, żeby ktoś mi na siłę tę pasję odebrał”, wyznał w rozmowie z Super Expressem.

Męża obecnej wicemarszałek Sejmu rozpiera duma i cieszy się z sukcesu żony. „Ona niesamowicie się rozwija. Krytykantów zachęcam, żeby z dnia na dzień patrzyli jak Małgosia postępuje do przodu. To jest umiejętność, którą się nabywa”, dodał dziennikarzom Super Expressu.

Małżeństwo Małgorzaty i Jana Kidawy-Błońskich

Małgorzata i Jan Kidawa-Błońscy są małżeństwem od 40 lat. Na filmach wzruszają się i mają łzy w oczach. Słuchają razem bluesa i rocka. Przywiązani do starych rzeczy z duszą i kota Maxa. „Możemy razem milczeć i w ogóle nam to nie przeszkadza. Ważne, że jesteśmy”, mówili we wspólnym wywiadzie dla VIVY! Elżbiecie Pawełek w 2013 roku.

Małgorzata i Jan Kidawa-Błońscy wraz z synem Janem udzielili wówczas po raz pierwszy razem tak osobistej rozmowy. Przypominamy fragmenty wywiadu.

Panie Janie, jak żona wyrosła na gwiazdę w polityce, był Pan zdenerwowany czy przyjął to spokojnie?

Jan: Zdenerwowany? Dumny, że Małgosi udało się wejść do polityki. Myślę, że ma do tego predyspozycje. Już wcześniej pracowała w samorządzie, dopiero stąd poszła do parlamentu. Niepokoiło mnie tylko, kto zajmie się produkcją moich filmów, bo była producentem, który nagle mi zniknął.

A tu role się odwróciły: żona dziś błyszczy, a Pan nieco w jej cieniu. Cierpi męska duma?

Jan: Widzi pani, nie odczuwam, że jestem w cieniu. Jako człowiek skromny nie lubię pchać się przed kamery. Ale cieszę się, że Małgosia stanęła po drugiej stronie. Znakomicie się uzupełniamy.

Nigdy jednak nie obsadzał jej Pan w swoich filmach. A piszą w Internecie, że to wypisz wymaluj Sophia Loren!

Jan: Kiedy reżyser powierza swojej żonie rolę, to fatalny układ. I na ogół dla obu stron to źle się kończy.
Małgorzata: Ale ja też nigdy nie chciałam być aktorką filmową. Pasjonowała mnie praca w teatrze. Chodziłam do szkoły teatralnej jako wolny słuchacz, choć nie studiowałam aktorstwa, tylko socjologię.
Jan: No właśnie, jak mogłem ci proponować grę w filmach, skoro nie masz nawet odpowiednich kwalifikacji (śmiech).

(...)

Pani Małgorzata, jak przystało na prawnuczkę premiera Grabskiego i prezydenta Wojciechowskiego, weszła do polityki gładko. Nie ma rozczarowania?

Małgorzata: Nie. Ale wydawało mi się, że jak już znajdę się w parlamencie, będę mogła pewne rzeczy zrobić. A potem przychodzi się tam i rozumie, dlaczego są nie najlepsze ustawy, że bardzo trudno przekonać innych do swojej racji. Człowiek uczy się pokory. Łatwo recenzuje się pracę parlamentu, kiedy jest się z boku. Dopiero będąc w środku, widzi się, jakie to trudne. Czasem, jak uda się powstrzymać ludzką głupotę, to już jest wielki sukces. Staram się walczyć przynajmniej na małych odcinkach.

Mając tak znakomitych przodków, nie można przynieść wstydu rodzinie?

Małgorzata: Oczywiście. Miałam wspaniałych pradziadków, ale i wyjątkowych dziadków. Dziadek pisał książki, babcia zaś malowała obrazy. Mój ojciec, dziś już emerytowany profesor Politechniki Warszawskiej, wieloletni prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, również narzucał wysokie standardy.

Panna z takimi korzeniami i chłopak z familoków, jak ktoś powiedziałby o Pani mężu. Klasyczny mezalians?

Małgorzata: Mezalians jest wtedy, kiedy ludzie różnią się kulturowo, wyznają inne wartości i do siebie nie pasują. Jaś wychował się na Śląsku, ale miał także bardzo silne korzenie krakowskie. Jego mama była wyjątkową osobą, wspaniale grającą na pianinie, znającą literaturę. Nie mieliśmy poczucia, że zderzyły się różne światy.

Jak się poznaliście?

Jan: W domu Małgosi. Byłem wtedy już po szkole filmowej i kosztowałem życia. Codziennie jeździłem gdzieś na bankiety. A ona miała akurat urodziny i rozeszło się, że pod Warszawą jest fajna imprezka urodzinowa. Trafiłem tam jako… prezent urodzinowy.

Przyjęty dobrze?

Małgorzata: Bardzo dobrze. Okazuje się, że czasem nie trzeba wychodzić z domu, żeby spotkać osobę, z którą spędzi się całe życie. Myśmy się chyba najpierw zaprzyjaźnili, prawda? I to było najfajniejsze.
Jan: Kiedy braliśmy ślub, jeszcze trwał stan wojenny. Nie można było kupić ubrania. Wystąpiłem więc w butach znalezionych gdzieś w kościelnych darach, o dwa numery za małych. Pięta mi z nich wychodziła, nie mogłem wytrzymać.
Małgorzata: Prosto z kościoła goście przyszli do nas na tort, bo nie wyprawialiśmy wesela. A potem pojechaliśmy w podróż poślubną na narty. Miesiąc miodowy wypadł w Zakopanem na kwaterze prywatnej.

Życie z młodym reżyserem zapowiadało się barwne?

Małgorzata: Nie aż tak. Z prozaicznego powodu – braku pieniędzy. Najtrudniej było, kiedy mąż robił film na debiut – „Trzy stopy nad ziemią”. Cała ekipa miała płacone, a on – jako reżyser – nie.
Jan: Po zakończonych zdjęciach trafiłem do szpitala z powodu wycieńczenia wywołanego głodem. Wtedy na planach zdjęciowych nie było cateringu. Czasami udawało mi się dotrzeć tramwajem z hotelu do baru mlecznego. Ale jakoś zrobiłem ten film. Jak się okazało, całkiem dobry.

Mówi się, że Jasiek z Małgosią tworzą idealny związek.

Małgorzata: Wydaje mi się, że nasz związek jest normalny. Lubimy ze sobą być, mamy podobne zainteresowania. Czasem różnimy się w ocenie pewnych rzeczy. Ale nie nudzimy się ze sobą, a to jest podstawa.
Jan: Czasy są takie, że związek normalny nazywa się idealnym. Ale to nasz syn, Jasiek, powinien ocenić.
Jan junior: Dla mnie to oni są nienormalni, jak wszyscy rodzice. Nudno na pewno nie jest, zgadzać się ze sobą – na pewno się nie zgadzają, ale to tak płynie.

(...)

Świetnie wychodzą Panu filmy z bohaterem autentycznym. Pamiętamy „Skazanego na bluesa” – o Ryśku Riedlu.

Jan: Ten film szczególnie mi leżał na sercu, bo jestem stryjem Ryśka. Potem zrobiłem „Różyczkę”, w której inspirowałem się biografią Jasienicy, a teraz pracujemy nad biografią słynnego śląskiego piłkarza Jana Banasia, któremu los ciągle komplikował życie. To będzie wielka opowieść o człowieku, pasji do sportu, miłości. Film o tym, że marzenia zawsze się spełniają, tylko nie wtedy, kiedy byśmy chcieli, i nie tak, jak byśmy sobie to wyobrażali.

(...)

Dom, film, polityka… Z czego najłatwiej byłoby zrezygnować?

Małgorzata: Z polityki na pewno, bo w polityce się bywa. A dom jest zawsze. Poza tym trzeba wiedzieć, że jedyne, co jest pewne, to rodzina. Różnie bywa w życiu, ale musi być dom, do którego można wrócić. To daje siłę.
Jan: To bardzo miłe, co Małgosia powiedziała, bo niemal publicznie zadeklarowała, że wybierając między polityką a nami, wybierze nas. Czujemy się dopieszczeni.

Reklama

A dla Pana co jest najważniejsze?

Jan: To, co robię, czyli filmy. To sens mojego życia. Bardzo cenię sobie, że mogę przy nich pracować z rodziną, choć Małgośka chwilowo jest z tego wyłączona. Ważne jest, żeby mieć ciągle nowe pomysły i cel, do którego się dąży.

Reklama
Reklama
Reklama