Reklama

Jaki był Andrzej Żuławski? Robił filmy z poczuciem pełnej wolności, nie bacząc na oceny. Dzięki temu pozbywał się koszmarów, które mogły się w nim zagnieździć. Nie znosił poprawności. Atakował i był atakowany. Kochał i cierpiał katusze odrzucenia. „Gdyby jednak porównać życie do przygody, to mógłbym ją uznać za udaną” - mówił Andrzej Żuławski, jeden z najwybitniejszych polskich twórców. Miał wielki apetyt na życie. Odszedł niedawno. O kontrowersyjnym artyście pisze Elżbieta Pawełek.

Reklama

Przegrał z rakiem. Kilka dni przed śmiercią jego syn Xawery poinformował, że stan 75-letniego ojca jest bardzo ciężki. Był krnąbrny i niepokorny do końca. „Nie jestem aniołem”, mówił. Swego czasu wsławił się incydentem w studiu telewizyjnym. Nazwany przez dziennikarza kabotynem, oddał mu natychmiast: „Mógłbym pana strzelić w pysk, ale takich rzeczy nie powinno się pokazywać na wizji”. Ostentacyjnie wyszedł i już nie wrócił.

Kontrowersyjny sukces Żuławskiego

To było po tym, jak po 20 latach wrócił z Francji. Wyjechał tam po zatrzymaniu przez polską cenzurę jego filmu „Diabeł”. W Paryżu odniósł sukces. Chociaż bardzo tego słowa nie lubił. Dowiadywał się od ludzi, że robi karierę, bo sam nie myślał takimi kategoriami. W tym, co robił, mówił, pragnął pozostać sobą. Żeby nie istniała różnica między Żuławskim, który kręci filmy, Żuławskim, który pisze książki, a Żuławskim zwykłym facetem.

Pierwszym filmem, który powstał we Francji, był obraz z Romy Schneider „Najważniejsze to kochać”. W 1981 roku nakręcił „Opętanie” z Isabelle Adjani, uważane przez wielu za najwybitniejsze dzieło w jego dorobku. Potem jeszcze były: „Kobieta publiczna”, „Błękitna nuta”, „Borys Godunow” i „Wierność” z Sophie Marceau w roli głównej.

Za swoje filmy otrzymał 64 nagrody, w tym dwa Cezary (francuski odpowiednik Oscara). Najcenniejszą była jednak dla niego nagroda Muzeum Kinematografii w Łodzi, którą postawił w pokoju rodziców w Warszawie. Nazywała się Artur, dostał ją za film „Na srebrnym globie”, który wcześniej przeleżał na półkach 10 lat. „To było wzruszające spotkanie, jak ze skrzywdzonym dzieckiem”, wyznał po obejrzeniu taśm.

EAST NEWS/SIPA PRESS

Andrzej Żuławski wszystkie swoje filmy zrobił o kobietach. Wydawały mu się ciekawsze, bardziej tajemnicze od mężczyzn.

Korzenie Żuławskiego

Nigdy nie starał się o francuskie obywatelstwo, nie zmienił nazwiska na Andre Zulawsky. W Polsce czuł się najlepiej. „Gdzie są moje korzenie? One są zanurzone w niebycie polskim. To pojęcie bardziej duchowe niż geograficzne”. Męczyły go demony przeszłości. Urodził się 22 listopada 1940 roku we Lwowie jako obywatel sowiecki Andriej Mirosławowicz Żuławski. Kiedy skończyła się okupacja sowiecka, zaczęła się niemiecka. Młodsza siostra zmarła z głodu i zimna w 1944. Matka ważyła w tym czasie niewiele ponad 40 kilogramów i razem z jego ojcem walczyła w AK. Z okien domu jako czterolatek widział egzekucje dokonywane przez Niemców na skarpie obok cmentarza. Do 16. roku życia nie potrafił potem zasnąć bez zapalonego światła. Pod koniec wojny spadła na dom bomba, nie wybuchła. Po tych przeżyciach oko zaczęło mu się zapadać w głąb czaszki. Do końca życia prześladowały go wojenne obrazy.

Rodzinny dom dał mu jednak silne oparcie. Z ojcem, Mirosławem Żuławskim, znakomitym pisarzem i dyplomatą, łączyła go głęboka przyjaźń, choć nieraz się ostro ścierali. Matce zawdzięczał znajomość przyrody, bo nauczyła go rozróżniać rośliny i zioła. „Miałem szczęście żyć tam (we Fromont pod Paryżem, przyp. red.) z kobietami, które kochały kwiaty. Pamiętam krzewy bzu, pnącza passiflory, malwy, irysy, róże”, powie po latach, opisując z czułością tamtejsze klimaty. „Wokół pachniało trawami, zbożami, ziołami. Obserwowaliśmy piękne zachody słońca, a wieczorami było oglądanie z leżaków gwiazd”. Babci kinomance, dawnej dyrektorce szkoły pod Lwowem, przysiągł, że zostanie reżyserem. Każdego popołudnia, po niedzielnej mszy, szedł z nią do kina. Wychodził z rozpaloną głową. Zapytany po latach, jakie filmy lubi, mówił: „Takie, po których wychodzę z gorączką – ręce mi się trzęsą, nogi uginają, ale nie wiem dlaczego”. I takie filmy chciał robić.

Krytycy filmowi mieli z Żuławskim „pod górkę”. O jego filmach, z których większość została nakręcona za granicą i była prawie nieznana w Polsce, pisali, że są kwintesencją manieryzmu, brzydoty, gwałtu. Autor budzących skrajne emocje obrazów, takich jak debiutancka „Trzecia część nocy” czy dojrzałe „Opętanie”, gdzie można było zobaczyć kopulującą z ośmiornicą Isabelle Adjani, odrzucał najmniejszą krytykę. Nudziła go poprawność, cenił dociekliwość. „Ja lubię wyciągać ciemne strony, podczas gdy inni widzą tylko jasne. Ja walę kupę, a te muchy (o krytykach, przyp. red.) po niej chodzą i się nią żywią, bo się im płaci”. Z muchami nie przystoi się spierać artyście.

„Wybitnie inteligentny erudyta o złośliwym, okrutnym, ale i błyskotliwym poczuciu humoru łączył w sobie pragnienie bycia awangardzistą ze staromodnym modelem inteligenta”, powiedział o Żuławskim Tomasz Raczek. „Zamiast piękna i liryzmu szukał seksualnych fantazji obnażających zwierzęcą stronę miłości. Pociągała go krew, fizjologia, dzikość pożądania”, pisał Janusz Wróblewski w „Polityce”. Niektórzy posunęli się dalej, nazywając Żuławskiego Dostojewskim znad Wisły, któremu, z racji nieobliczalnych pomysłów i apodyktycznego charakteru, nie warto dawać pieniędzy na kolejne produkcje.

BE&W

Sophie Marceau miała 18 lat, gdy związała się z 45-letnim Żuławskim. Był jej mistrzem, przewodnikiem po życiu i sztuce. Związek przetrwał 16 lat.

Żuławskiego eksperymenty z duszą

Wypracował własny styl pracy z ekipą. Jedni widzieli w nim geniusza i wizjonera, inni – tyrana. Zmuszał aktorów do zrzucania masek, przekraczania granic, eksperymentował z ich… duszą. Krążyły legendy o stosowanych przez niego czarach i wudu. Zresztą Żuławski sam się kiedyś do tego przyznał w wywiadzie z Romanem Praszyńskim: „Tak się robi z aktorami. Gdy kręciłem »Szamankę«, przyprowadziłem czarownicę, która zajęła się Iwoną Petry. Dziewczyna miała skomplikowany życiorys i trzeba było ten węzeł w niej rozwiązać. Albo 30 lat na kanapie, albo dwa poważne seanse, w których ona wywala z siebie wszystko. Zdemolowała pokój w Bristolu, bo nagle wyszło z niej całe dzieciństwo, cały gniew. Dzięki temu weszła w film jako człowiek wolny, który robi coś lub nie i wie dlaczego”. Iwona Petry, grająca tytułową rolę w tym filmie, przypłaciła to głębokim urazem psychicznym, wymagającym kilkuletniej terapii. Potrafił zadzwonić do niej o szóstej rano z pretensjami, że źle wyszła na planie. Pajacyka, którego mu podarowała z sympatii, rozpruł i powiesił na ścianie. Valérie Kaprisky, która zagrała w jego „Kobiecie publicznej”, z kolei opowiadała, że reżyser, nie licząc się z psychologią postaci, żądał od niej wypowiadania tekstu z taką intensywnością, jakby chciała umierającego kochanka powstrzymać od zapadnięcia w śpiączkę.

Był egocentrykiem i prowokatorem. Nie wahał się gwałcić naszych przyzwyczajeń, ale i uczuć bliskich sobie ludzi, szczególnie kobiet. Pociągał je i odpychał. Wynosił i krzywdził”, powiedział Tomasz Raczek. Z drugiej strony kilka wybitnych aktorek, jak Małgorzata Braunek, Romy Schneider, Isabelle Adjani i Sophie Marceau, właśnie u niego zagrało swoje życiowe role.

Robił filmy o tym, co go torturowało, jak sam mówił, a kobiety służyły mu za medium. „Spośród aktorek chyba najbardziej kochałem Małgorzatę Braunek”, wyznał. „Nie była to z moich aktorek aktorka najwybitniejsza (…), ale miała blask. Czy był to blask urody, blask młodości, blask ambicji? Czy trochę wszystko razem plus misterium blasku jakby od Boga danego, w którym wydaje się nam, że lepiej widzimy tajemnice serca ludzkiego i delikatność losów?”. Małgorzata Braunek, żona reżysera przez pięć lat, zapamiętała, że lubował się w napięciach. Wszystko musiało być na planie histeryczne, na najwyższych obrotach, inaczej szybko się nudził. Jeżeli coś robił, oddawał się temu totalnie. I tego samego wymagał od innych. Awantura zawsze wisiała na włosku. Do tego miał niewyparzony język. Bogusława Lindę (zagrał u niego w „Szamance”) nazwał zdolną małpą, która dostała za dużo bananów. Aktor śmiertelnie się na niego obraził. Żuławski pytany, czy nie poszło przypadkiem o to, że na planie spotkało się dwóch najbardziej charyzmatycznych gości w polskim kinie, wyjaśnił: „Boguś przez 30 dni zdjęciowych nie nauczył się ani razu dialogów. Widziałem, że czyta je ze ściany”.

WBF

Z najstarszym synem, Xawerym, pozostawał w dobrych relacjach. „Staram się być ojcem, jak tylko potrafię”,

Kobiety Andrzeja Żuławskiego

Wszystkie swoje filmy zrobił o kobietach. Gdyby ich bohaterami byli mężczyźni, miałby wrażenie, że patrzy w lustro i widzi własny pępek. Kobiety wydawały mu się ciekawsze, bardziej tajemnicze od mężczyzn. Dużo się od nich uczył. To była dla niego, poczynając od jego matki, jak mówił, niewyczerpana działka.

Miał trzech synów, każdego z inną kobietą. Xawery, najstarszy, syn Małgorzaty Braunek, został reżyserem. Żuławski pisał w opublikowanych listach: „Staram się być ojcem, jak tylko potrafię, a jeśli Xawer potrzebuje czegoś innego, no to pies mu mordę lizał”. Miał duży wpływ na syna i, jak mówił, dobre z nim relacje. Ignac jest owocem związku z plastyczką Hanną Wolską, która po rozstaniu z reżyserem (nazywała go schizofrenikiem) w połowie lat 80. spakowała się i wyjechała do Stanów wraz z dzieckiem. Vincent to z kolei owoc związku z młodziutką, ale już znaną Sophie Marceau. Żuławski przyjął narodziny syna z radością: „Człowiek wie, że niewiele mu zostało, więc większą uwagę zwraca na to, co jest. Małe dziecko w moim wieku to dar od Boga”. Sophie, dwa razy wybrana najpiękniejszą kobietą świata, zagrała u niego w „Narwanej miłości”. Była 18-latką bez matury, on zaś dojrzałym, świetnie wykształconym 45-latkiem, mającym za sobą studia na Sorbonie i skończoną szkołę filmową we Francji. Został jej mistrzem, przewodnikiem po życiu i sztuce. Związek przetrwał 16 lat, przechodząc głębokie kryzysy.

Uchodził za kolekcjonera pięknych kobiet, ale rozstania z nimi mocno przeżywał. Zresztą, jak mówił, szczęście nie może się stać obowiązkiem człowieka. Tylko w Konstytucji Stanów Zjednoczonych jest napisane, że człowiek ma być szczęśliwy. Trudno mu było trafić na kobietę, która by go nie nudziła. Która po paru godzinach,by go nie męczyła. Nie chciał okazywać irytacji. Wolał, żeby kontakty były kilkugodzinne, a nie całodobowe. „Etap wielkich miłości jest już za mną”, przyznał. „Gdyby jednak porównać życie do przygody, to mógłbym ją uznać za udaną. Był okres zdobywania, refleksji, nasycania się gąbki, a potem naciskania jej po to, by coś z siebie dać też innym”.

Czym dla niego jest śmierć, czym miłość?

Gruntownie wykształcony, pochodzący z wybitnie inteligenckiej rodziny, w której było wielu nieprzeciętnie utalentowanych pisarzy i malarzy, nieraz dawał do zrozumienia, że należy do innego, lepszego świata. Gardził środowiskiem filmowym. Kieślowskiego, Holland, Kutza nazywał „mistrzami kiczu i bezstylowości”. „Katynia” Wajdy, któremu niegdyś asystował przy filmach, nawet nie obejrzał, bo nic dobrego nie spodziewał się po tym filmie. Dostało się nawet Miłoszowi za to, że mistyfikuje rzeczywistość, i samemu Janowi Pawłowi II: „Mnie papież niczego nie nauczył. Może tylko tego, jak nie powinno się umierać”.

Nie znosił próżni wokół siebie. Najpierw udzielił wywiadu rzeki zatytułowanego „Ostatnie słowo”, w którym nie zostawił suchej nitki na ludziach z branży filmowej. Kolejnymi książkami wypowiadał wojnę całemu światu. I niestety, wojnę tę przegrał z kretesem. Po pierwsze, książki nie sprzedawały się, po drugie, trącane przez niego autorytety zaczęły traktować go jako nieszkodliwego wariata. On sam coraz głębiej zaszywał się w swojej samotni w Starej Miłosnej, otoczony zdjęciami swoich kobiet i dzieci.

Lubił cytować wielkich: „Faulkner powiedział kiedyś, że ciągle opowiadamy te same historie, a zmienia się tylko kostium. I to prawda. Ciągle nie wiemy, czym jest śmierć, czym jest miłość. W świecie zachodzą zmiany, mamy internet i inne wynalazki, ale sumienie ludzkie pozostaje takie samo. I serce też zawsze jest tak samo piękne i tak samo robaczywe”.

Czy pod koniec złagodniał, pogodził się ze światem? Ze światem nie do końca, raczej z przemijaniem. „Wierzę, że życie jest pociągiem, który jedzie stale w jednym i tym samym kierunku, a my przesiadamy się z wagonu dzieciństwa do wagonu młodości, dojrzałości, starości, aż na samym końcu dochodzimy do wlokącego się wagonu z trumną”. Na temat momentu śmierci nie chciał spekulować, jak to będzie. „Doświadczyłem kilku sytuacji, w których byłem absolutnie pewny, że to jest koniec. I w żadnej z nich życie nie przedefilowało mi przed oczyma. Ogarniała mnie wtedy pustota, lodowata obcość wszechrzeczy”.

Nie wierzył w kościół, nie wierzył w cuda. Ale zastanawiał się czasami, dlaczego jest raczej coś niż nic. I dopuszczał, że istnieje coś więcej niźli to, co widoczne. „Einstein, patrząc w niebo, powiedział podobno: »To musi mieć, kurwa, jakiś sens«”. Sam jednak powtarzał za Brzechwą: „I sens nie ma sensu”.

Tekst Elżbieta Pawełek, Viva 4/2016

Michał Szlaga

Andrzej Żuławski zmarł 17 lutego 2016 roku. Jego ostatni film „Kosmos” jeszcze nie doczekał się polskiej premiery.

Polecamy też: "Ważne jest mieć poczucie, że nie zmarnowałem ani jednego roku" Andrzej Żuławski w wywiadzie dla VIVY!

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama