Reklama

Trzy lata temu Jacek Rozenek przeszedł poważny udar. W jednej chwili wszystko się zmieniło. Stracił zdrowie, sprawność, pracę, dom oraz samochód. Dzisiaj zaczyna żyć na nowo. W rozmowie z Wiktorem Krajewskim opowiedział o walce z chorobą, miłości i dzieciach.

Reklama

Poza tym Pana historia to przestroga. Gdy cieszymy się zdrowiem, wydaje nam się, że nic złego nie ma prawa się wydarzyć, że jesteśmy niezniszczalni, nieśmiertelni.

I ja tak myślałem! A dziś? Wiem jedno, choćbyśmy się dwoili i troili, wszyscy i tak prędzej czy później umrzemy.

Mało optymistyczne…

Prawdziwe. W życiu trzeba czasem zdjąć różowe okulary i spojrzeć na świat, żeby zobaczyć go w takich barwach, jakie ma naprawdę. Żyłem pełnią życia, miałem pracę, wszedłem na Kilimandżaro, a dziś… Dziś patrzę na to, co do czasu udaru wydarzyło się w moim życiu, i dochodzę do wniosku, że to nie miało najmniejszego znaczenia. Ostateczny test, który przeszedłem, uzmysłowił mi, że mydlenie sobie oczu nie ma sensu. Pojawia się więc pytanie, co w życiu jest najważniejsze. Frazesy mówią o tym, że zdrowie, ale tak nie jest, bo znam osoby, które zdrowia nie mają, a ich życie ma ogromny sens i znaczenie. Życie samo w sobie też nie jest najważniejsze. Rozmawiałem z wieloma mądrymi osobami i oczywiście chcę żyć, tyle że to życie ma być na moich warunkach, a nie zdeterminowane przez wszystko inne. Miłość jest ważna, odpowiedzialność jest ważna, systemy wartości są ważne. Są one bardzo różne, bo ludzie są różni. Mam przyjaciół od prawej do lewej strony, różnią ich światopoglądy, życiowe priorytety, ale uwielbiam ich, mimo tych różnic.

CZYTAJ TEŻ: Choroba zmieniła Jacka Rozenka. Gdzie jest dzisiaj? „Poczucie dumy w sobie jest mi obce”

Weronika Ławniczak/PAPAYA FILMS

Jaka miłość jest ważna?

Trywialne są zdania: „Musisz siebie kochać, bo jak nie będziesz kochać siebie, nigdy nikogo nie pokochasz”. Słyszy pan, jak to brzmi? Głupio, błaho! Ja kochałem siebie zawsze i nie miałem zwichrowanego poczucia własnej wartości. Gdy zachorowałem, złapałem się na tym, że ja nie jestem ważny i skupianie się na sobie jest błędne, bo należy skupiać się na miłości. W moim przypadku jest to miłość do moich synów. Mam ich trzech: Adriana, Stanisława i Tadeusza. Czasu mi nie starcza, aby w pełni skupiać się na nich, więc jak miałbym jeszcze skupiać się na sobie?

Pana synowie kilka dni po udarze przyjechali do szpitala, żeby pożegnać się z tatą, bo lekarze dali do zrozumienia, że najprawdopodobniej Pan umrze. Jak wygląda takie spotkanie?

Mój najstarszy syn Adrian dwa lata przed moim udarem doświadczył utraty mamy. Przeżył koszmar, który powrócił do niego na nowo. Gdy zobaczyłem ich przy szpitalnym łóżku, szybko starałem się ustawić synów do pionu, bo nie miałem zamiaru umierać. Dostrzegłem na ich twarzach ulgę. Zachowywali się wobec mnie fantastycznie, bo mimo nowej sytuacji traktowali mnie tak jak przed udarem. Jakby nic się nie zmieniło. Tak należy zachowywać się w stosunku do chorych.

Z czasem dał Pan im niezłą życiową lekcję, że nie można odpuszczać i gdy ciężko się pracuje, można góry przenosić.

Wiedziałem, że nie mogę się poddać, że nie mogę pozwolić sobie na taryfę ulgową, dlatego że oni są uczestnikami sytuacji, w której się znalazłem, a poza tym znowu wraca kwestia mojej miłości do nich. To z miłości do moich dzieci postanowiłem walczyć o swoje życie, o siebie, o sprawność. Ostatnio odwiedzili mnie w domu i zauważyli, że kupiłem sobie nowe poręcze do ćwiczeń. Obiecałem im, że za rok stanę na rękach. Nie popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, tylko przyjęli to za pewnik, że skoro im to obiecałem, dotrzymam słowa. Każdego dnia mierzę się z niemożnością ciała, chcę wyjść na prostą, ale może mi się nie udać.

Reklama

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Mirosław Hermaszewski ponad cztery dekady temu zakończył przełomowy lot w kosmos. Dzisiaj wszyscy go żegnają

Weronika Ławniczak/PAPAYA FILMS
Reklama
Reklama
Reklama