Reklama

Z dala od miasta znaleźli swoje miejsce na ziemi. I są szczęśliwi. ,,Dziwne miejsce, któreśmy wypatrzyli, wymyślili, zbudowali, wychowali tu syna i zostali", mówią. Iwona Bielska i Mikołaj Grabowski w szczerej rozmowie z Beatą Nowicką opowiedzieli o swoim życiu na wsi.

Reklama

Zgrabna definicja życia z tego wyszła. Przypadek czy przeznaczenie?

Iwona: Myśleliśmy, że postawimy tu mały drewniany domek na lato, ale w naszym życiu nic nie toczy się normalnie. Wszystko jest grą przypadków i – w gruncie rzeczy – szczęśliwych zbiegów okoliczności. Dowiedzieliśmy się, że aby cokolwiek tu postawić, trzeba mieć zezwolenie kilku instytucji, bo to był pas ochronny ruin zamku Tenczyn. W pierwszej z nich – jak się okazało – kierownikiem był wielki fan spektaklu „Opis obyczajów” według księdza Kitowicza, który graliśmy wtedy w Teatrze Stu. Jak nas zobaczył w swoim gabinecie, krzyknął: „Jezus Maria! Ja nie wytrzymam, Grabowscy u mnie?!” i zaczął z pamięci recytować obszerne fragmenty przedstawienia. Kiedy skończył, zagailiśmy: „Chcielibyśmy postawić domek, taki malutki, drewniany…”. A on na to: „Nie zgadzam się! Nie zgadzam się! To nie będzie drewniany domek. Nie będzie malutki. Tam będziecie państwo mieszkać! Pod jednym warunkiem, ja ten dom zaprojektuję” (śmiech).

To jest dowcip?

Iwona: Gdzie tam dowcip. Nasz fan skazał nas na mieszkanie tutaj, bo faktycznie zaprojektował ten dom.
Mikołaj: To miał być dwór, ale zaprotestowaliśmy.
Iwona: „Panie Eugeniuszu, błagamy! To za duże!” (śmiech). W 1996 zrobiliśmy tu pierwszą Wigilię.
Mikołaj: To było nieprawdopodobne przeżycie, cudowna zima i radość, że jesteśmy we własnym domu. Ja urodziłem się i wychowałem w Alwerni, osiem kilometrów stąd.

To był dla Pana symboliczny powrót do krainy dzieciństwa?

Mikołaj: Mój powrót tutaj nie był rozmyślny. Nigdy nie uważałem, że ja coś muszę mieć w życiu. To, że się tu znalazłem, nie było też ucieczką z miasta. Po prostu zrymowaliśmy się z Iwoną, jeśli chodzi o…

…potrzebę życia na wsi?

Mikołaj: Tak. I ta wieś zaraz na początku zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Tu nie było nawet płotu, trawnika, tylko pole, droga i ruiny zamku w tle. Kiedyś siedziałem w kuchni, spoglądałem przez okno na tę drogę, trochę się zawiesiłem, patrzę, kura idzie. Idzie, idzie, tu dziubnie, idzie, tu się zatrzyma, idzie, dziubnie, przeszła. Wpadłem w jakiś trans, bo ten spokój, ta powolność sprawiły, że czas mi się rozciągnął. Patrzę, idzie sąsiadka. Idzie, kuleje, idzie, przystaje, rozgląda się, idzie, nigdzie się nie śpieszy, przeszła. Znowu czas się rozciągnął. Patrzę, druga kura idzie. Idzie, staje, dziobie, nasłuchuje, idzie, przeszła… Chyba z godzinę patrzyłem na to, co dzieje się na tej drodze.

Na której…

Mikołaj: Nic się nie działo. Dwie kury i sąsiadka (śmiech). Ale ten stan był niezwykły. Poczułem się zresetowany. Tego mi brakowało. Kiedy przeczytam świetną książkę, ona mnie zachwyci i pobudzi moją wyobraźnię, ale nie wyciszy. Wyciszenie polega na skupieniu się na detalu, na jakimś obrazku, na zatrzymaniu samego siebie, na „zapadnięciu się” w sobie. Wieś mi o tym przypomniała, bo ja w ten sposób – prawdopodobnie – obcowałem sam z sobą, kiedy byłem mały.

Zachwyca mnie Państwa staw. Dotąd widywałam tylko banalne baseny.

Mikołaj: Dawniej była tam drewniana studnia i mały staw, do którego spływały wody z góry zamkowej. Teraz poszerzony i pogłębiony ma prawie 30 metrów. Dobrze się w nim pływa. Przez lata różnymi sposobami utrzymywaliśmy go w porządku, ale zarastał, pojawiły się glony, rośliny wodne, aż w końcu nasz ogrodnik powiedział: „Panie, trzeba tam wpuścić ryby. Takie amury to wszystko zjedzą”. No i w czerwcu wpuściłem 70 sztuk, które dzisiaj są już wielkie i mają setki młodych. Watahy pływają.

I Pan pośród tej watahy ryb pływa? To bardzo filmowa scena.

Mikołaj: (śmiech) Jak tylko wejdę do wody, od razu uciekają. Ale będę musiał je odławiać, bo faktycznie dotknęła nas klęska urodzaju. Muszę chyba kupić wędkę. Na szczęście amur jest pyszną rybą. Na wsi wystarczy trawa i staw i jest mnóstwo roboty. Mam nawet traktor.
(...)

No tak, poczucie humoru to podstawa. Jak się zaczęło to Państwa długie, wspólne pożycie? Słyszałam, że był Pan bardzo nieśmiały?

Mikołaj: Nieśmiały, owszem. Nie bardzo wierzyłem, że mogę być superatrakcyjnym mężczyzną dla superatrakcyjnej kobiety. W związku z tym, nawet jak spotkaliśmy się w szkole teatralnej – ja byłem na reżyserii, a Iwona na aktorstwie – przez myśl mi nie przeszło, że możemy być razem, w ogóle się do tego pomysłu nie przymierzałem, uważałem, że nie mam żadnych szans. Ona wydawała mi się nieosiągalna. Zresztą od razu była chwytana przez różnych ważnych aktorów.
Iwona: (śmiech) No zaraz… Chwytana za co?!
Mikołaj: Była rozchwytywana. Spojrzeliśmy sobie w oczy, kiedy zostałem dyrektorem Teatru Słowackiego. Wie pani, ona po prostu poszła na dyrektora.
Iwona: Na stanowisko poszła, łapcywa była (śmiech).
Mikołaj: W 1983 przyjrzeliśmy się sobie dogłębnie. Po czym dosyć szybko na świecie pojawił się nasz syn.

Wzruszył się Pan?

Mikołaj: Bardzo. Doktorem w klinice był były teść mojego brata Andrzeja, więc oczywiście dowiedziałem się od razu. Akurat byłem w teatrze i, jak to zwykle bywa, koledzy przynieśli wódkę, więc do szpitala poszedłem nieco zanietrzeźwiony…
Iwona: …i teraz to trzeba opowiedzieć z mojej strony. Jest rok 1984, ciężka komuna, duża sala, a w niej chyba 30 jęczących kobiet. Nagle pojawia się doktor Maciek i mówi: „Dzień dobry paniom. Teraz docent Grabowski będzie miał wizytę”. Ja patrzę, a mój mąż w przekrzywionej masce i zielonej czapeczce na głowie podchodzi wcale nie do mnie, tylko do pierwszej pani: „Jak się pani czuje?”. Ona na to, że dobrze. Wszystkie pacjentki obszedł, zanim doszedł do mnie.
Mikołaj: Tobie chyba powiedziałem jedno słowo: „Dziękuję”.
Iwona: „Dziękuję” i „Ładnie pani wygląda”. Bo ja oczywiście pojechałam rodzić w pełnym makijażu. Pamiętam, że Maciek wrócił z wakacji, dzwoni i pyta: „Co urodziłaś?”. Ja: „No nic”. „Jak to nic?! Natychmiast do szpitala!”.

Reklama

Był Pan zazdrosny o żonę?

Iwona: Nie był. Nigdy.
Mikołaj: Iwona była i jest zbyt atrakcyjna, żeby nie być zazdrosnym. Z tego, co pamiętam – bo już jestem starszym człowiekiem – bywały takie momenty. Ale ja nie żyję w stanie podwyższonej gotowości emocjonalnej. W związku z tym nie przeżywałem tego w sposób radykalny.

Reklama
Reklama
Reklama