Reklama

Ona jest wybitną aktorką teatralną i filmową. On jest fantastycznym reżyserem. Razem na scenie i w życiu od ponad trzydziestu lat. Połączyła ich miłość, wspólna zawodowa pasja i… niezwykłe poczucie humoru. Iwona Bielska i Mikołaj Grabowski opowiadają Beacie Nowickiej o początkach swojej znajomości, narodzinach syna Michała, zazdrości, ukochanym psie Gramku i o golfie.

Reklama

Jak się zaczęło to Państwa długie, wspólne pożycie? Słyszałam, że był Pan bardzo nieśmiały?

Mikołaj: Nieśmiały, owszem. Nie bardzo wierzyłem, że mogę być superatrakcyjnym mężczyzną dla superatrakcyjnej kobiety. W związku z tym, nawet jak spotkaliśmy się w szkole teatralnej - ja byłem na reżyserii, a Iwona na aktorstwie - przez myśl mi nie przeszło, że możemy być razem, w ogóle się do tego pomysłu nie przymierzałem, uważałem, że nie mam żadnych szans. Ona wydawała mi się nieosiągalna. Zresztą od razu była chwytana przez różnych ważnych aktorów.

Iwona: (śmiech) No, zaraz… Chwytana za co?!

Mikołaj: Była rozchwytywana. Spojrzeliśmy sobie w oczy, kiedy zostałem dyrektorem Teatru Słowackiego. Wie pani, ona po prostu poszła na dyrektora.

Iwona: Na stanowisko poszła, łapcywa była (śmiech).

Mikołaj: W 1983 przyjrzeliśmy się sobie dogłębnie. Po czym dosyć szybko na świecie pojawił się nasz syn.

Wzruszył się Pan?

Mikołaj: Bardzo. Doktorem w klinice był były teść Andrzeja, więc oczywiście dowiedziałem się od razu. Akurat byłem w teatrze i, jak to zwykle bywa, koledzy przynieśli wódkę, więc do szpitala poszedłem nieco zanietrzeźwiony...

Iwona: … i teraz to trzeba opowiedzieć z mojej strony. Jest rok 1984, ciężka komuna, duża sala, a w niej chyba trzydzieści jęczących kobiet. Nagle pojawia się doktor Maciek i mówi: „Dzień dobry paniom. Teraz docent Grabowski będzie miał wizytę”. Ja patrzę, a mój mąż w przekrzywionej masce i zielonej czapeczce na głowie podchodzi, wcale nie do mnie, tylko do pierwszej pani: „Jak się pani czuje?”. Ona na to, że dobrze. Wszystkie pacjentki obszedł, zanim doszedł do mnie.

Mikołaj: Tobie chyba powiedziałem jedno słowo: „Dziękuję”.

Iwona: „Dziękuję” i „Ładnie pani wygląda”. Bo ja oczywiście pojechałam rodzić w pełnym makijażu. Pamiętam, że Maciek wrócił z wakacji, dzwoni i pyta: „Co urodziłaś?”. Ja – no nic. „Jak to nic?! Natychmiast do szpitala!

Był Pan zazdrosny o żonę?

Iwona: Nie był. Nigdy.

Mikołaj: Iwona była i jest zbyt atrakcyjna, żeby nie być zazdrosnym. Z tego co pamiętam - bo już jestem starszym człowiekiem - bywały takie momenty. Ale ja nie żyję w stanie podwyższonej gotowości emocjonalnej. W związku z tym nie przeżywałem tego w sposób radykalny.

A jak Pan opierał się pokusie? Wokół dyrektora najważniejszych scen w Krakowie z pewnością krążyło mnóstwo pięknych kobiet. Zresztą, większość Państwa zaprzyjaźnionych małżeństw nie przetrwała próby.

Mikołaj: Myślę, że jednak oboje mieliśmy do siebie duże zaufanie. I zaspokajaliśmy własne potrzeby emocjonalne w tym stadle. Nie czuliśmy konieczności szukania przygód na mieście. Byliśmy owładnięci wspólną ideą: a to syn, a to dom, a to pies... Pierwszy pies zajmował nam pół życia, anegdoty można o nim opowiadać cały dzień. Ciągle uciekał z domu, znajdowaliśmy go po trzech tygodniach w innym mieście, sto kilometrów od domu.

Iwona: To był beagle, Gramek, pokażę pani fotografię zrobioną przez Jaśka Frycza. Nie ma piękniejszego psa

Mikołaj: Na tym to polegało, że nie było między nami sporów, jeśli chodzi o kierunek dnia, tygodnia, miesiąca, roku. Ciągle mieliśmy jakieś rzeczy wspólne. Często było tak, że ja mówiłem: „Wiesz, musimy zrobić to i tamto”, a Iwona na to, „Właśnie w tej sekundzie o tym myślałam”. Albo odwrotnie. Nie wiem jak, ale przez długie lata nam się udawało, choć rzeczywiście jest to dość trudne.

Udawało…?

Mikołaj: Bo nie zawsze się udaje. Przychodzi starszy wiek i to muszę powiedzieć szczerze, każdy z nas trochę zamyka się w sobie. Starszy człowiek zawsze zamyka się w sobie. Zaczyna myśleć więcej o sobie.

Iwona: To znaczy Mikołaj nie tyle zamyka się w sobie, co zamyka się w golfie.

Mikołaj: Zamykam się w sobie. Tobie jeszcze to nie grozi, jesteś w swoich sześćdziesiątych latach, a ja jestem już w siedemdziesiątych, w związku z tym wiem, że ten proces następuje. Widziałem to po mojej mamie, ojcu, po starszych ludziach i teraz czuję, że ten proces zaczyna mnie dotyczyć. Rzeczywiście, w jednym kompletnie nie rymuję się z potrzebami Iwony, mianowicie ja jestem pasjonatem golfa, ona nie. To nas nieco dzieli w tym sensie, że kiedy idę na turniej, to jestem poza domem 6 -7 godzin.

Iwona: Albo trzy - cztery dni.

Mikołaj: Kiedy wyjeżdżam na turniej, na przykład do Szczecina. To rzadkość. Golf jest niestety pułapką dla grającego, bo wciąga w sposób chorobliwy. Golf wymaga poświęcenia i czasu, jeśli ktoś na poważnie, nawet amatorsko, chce się w to bawić. Po każdej rundzie, nawet nieudanej, gracz ma potrzebę poprawienia swoich rezultatów, w związku z tym musi ćwiczyć i jeździć na turnieje.

Iwona: Najkrócej mówiąc, to jest uzależnienie.

Reklama

Mikołaj: Oczywiście to nie jest sport tylko dla starych emerytów z Florydy, którzy mają pieniądze i czas. To jest sport dla wszystkich, nieprawdopodobnie piękny i wciągający. Ja zacząłem grać mając lat 58, więc nigdy nie będę dobrym graczem, ale ambicje mnie zżerają.

Olga Majrowska
Zdjęcia Magdalena Łuniewska/buku team
Reklama
Reklama
Reklama