Reklama

Krzywicka miała męża, a Boy żonę, i choć nigdy się nie rozwiedli, nigdy też nie zrezygnowali z siebie. Oboje byli niezwykli. Ona, propagatorka świadomego macierzyństwa, antykoncepcji i legalnej aborcji, w przedwojennej Polsce uchodziła w wielu środowiskach za skandalistkę. Zresztą może dzisiaj byłoby podobnie. Jej teksty o zmierzchu męskiej cywilizacji, o tym że kobiety powinny przestać się wstydzić i wiedzieć, czego żądać, brzmią nadal aktualnie. Apelowała m.in. do posłanek, by wsparły walkę o prawa kobiet. „Zdawałoby się, że kiedy już siedzą w Sejmie, mogłyby się odezwać w tej sprawie” – pisała.

Reklama

On, wybitny pisarz i tłumacz, ale z zawodu lekarz – wspierał ją z pełnym przekonaniem. W głośnym zbiorze felietonów „Piekło kobiet” z 1930 roku, wzywał, by nie karać kobiet za aborcję, przestrzegał, że nawet najsurowsze prawo będzie obchodzone, bo „życie zawsze było silniejsze od ustaw i sankcji karnych", zwracał uwagę na nierówności społeczne, sytuację biednych kobiet, dla których aborcja była często nieosiągalna. Przede wszystkim jednak Krzywicka i Boy to była wielka para międzywojennej Polski. Z okazji rocznicy urodzin pisarki przypominamy ich niezwykłą historię.

Irena i Jerzy Krzywiccy: byli tematem plotek

Wiedziała, że Boy zginął, na długo przed telefonem od Słonimskiego. Moment, w którym został rozstrzelany przez hitlerowców, czuła w całym ciele. Kiedy podnosiła słuchawkę, była już spokojna, spodziewała się tej wiadomości od kilku dni. Była jesień 1941 roku. Słonimski zadzwonił do niej na prośbę Zofii Boy-Żeleńskiej, żony Tadeusza. Spotkały się tego samego dnia. Chociaż Krzywicka, Żydówka na fałszywych papierach, wychodziła już wtedy z domu bardzo rzadko, tego dnia wyszła. W tramwaju bała się podnieść wzrok, czuła, że wszyscy oceniają jej ciemną karnację, nos, rysy. Szybkim krokiem przemknęła na Krakowskie Przedmieście. A potem długo siedziały przy stole i milczały.

Miała 24 lata, kiedy poślubiła Jerzego, syna wybitnego socjologa Ludwika Krzywickiego. Jerzy był cichy i zamknięty w sobie. W przeciwieństwie do Ireny nie lubił ludzi. Miał za to zamiłowanie do fizyki i chociaż z rozkazu despotycznego ojca został prawnikiem, to fizyka była jego prawdziwą miłością. „Teoria Einsteina mówi, że każdy zegarek inaczej chodzi” – podsumował kiedyś teorię względności.

Małżeństwo Krzywickich od początku było tematem plotek. Nikt nie wierzył, że się kochali. Obowiązywała wersja, że Irena poślubiła Jerzego z powodu fascynacji jego ojcem. Że właściwie wyszła za mąż za swojego teścia. Od początku ich związek miał charakter otwarty – ustalili to jeszcze przed ślubem. Jerzy zaraził się podobno rzeżączką i w ramach skruchy obiecał przyszłej żonie, że nie będzie się wtrącał w jej życie intymne. Kochał ją bezwarunkowo i wiedział, że monogamię uważa za nienaturalny brak fantazji. W środowisku artystycznym lat 20. taki układ nie był czymś wyjątkowym. Podobnie żyli Iwaszkiewiczowie i Żeleńscy.

Tadeusz Boy-Żeleński był mężem Zofii Pareńskiej, słynnej Zosi z „Wesela” Wyspiańskiego, uwiecznionej też przez malarza na słynnym obrazie „Macierzyństwo”. I chociaż Wyspiański w swoim dramacie na zawsze zinfantylizował postać Zofii, to wbrew temu, jak ją oceniano, była kobietą mądrą, silną i z charakterem. Od dzieciństwa obracała się wśród artystów – za sprawą matki, która prowadziła słynny krakowski salon. Z Boyem łączyła ją miłość, ale przede wszystkim przyjaźń. Oboje nie ukrywali przed sobą swoich romansów. On miał ich znacznie więcej, ją z kolei łączył wieloletni związek z Witkacym.

W małżeństwie Krzywickich pierwsza ze swobody skorzystała Irena. Już rok po ślubie wybrała się z kochankiem, niemieckim poetą Walterem Hasencleverem, w podróż na Korsykę. A potem wróciła do męża i od byłego kochanka odbierała już tylko depesze: „Niech żyją najpiękniejsze nogi w Polsce!”. Tadeusza Boya-Żeleńskiego, największą swoją miłość, poznała cztery lata po ślubie.

Czytaj też: Dla widzów pozostał kapitanem Knothe z "Czarnych chmur". Maciej Rayzacher z dnia na dzień zniknął z ekranu

PAP/CAF-ARCHIWUM

Tadeusz Boy-Żeleński i Julian Tuwim

Irena Krzywicka i Tadeusz Boy-Żeleński: historia miłości

Krzywicka była w ciąży, kiedy w czerwcu 1927 roku „Wiadomości Literackie” zleciły jej wywiad z autorem „Słówek”, duszą krakowskiej bohemy i kabaretu Zielony Balonik. Mieszkał już z rodziną w Warszawie i pracował jako krytyk teatralny w „Kurierze Porannym”. Miał 52 lata i potężną depresję. Zmagał się z kryzysem twórczym i kryzysem wieku średniego jednocześnie. Wtedy po raz pierwszy zadzwoniła do drzwi mieszkania na rogu Krakowskiego Przedmieścia. Otworzył osobiście. Wydał jej się stary.

Tak wspomina to w książce Agaty Tuszyńskiej „Długie życie gorszycielki”: „I oto w najmniej odpowiedniej chwili, jak na złość (…), dopadła mnie miłość, i to taka ostateczna, dożywotnia. Nie od razu zdałam sobie z niej sprawę, sama możliwość tej sytuacji wydawała mi się potworna, ale od czasu tego wywiadu, nie przyznając się do tego przed sobą, czekałam na telefon Boya”.

Rok później sama zdecydowała się zadzwonić. Spotkali się na kawę w jej skromnym jeszcze wówczas mieszkaniu i umówili się na spacer mostem Poniatowskiego. Była wiosna, w drodze na pierwszą randkę oboje kupili sobie nowe kapelusze. Przeszli wspólnie na drugą stronę Wisły i z powrotem. Do Ziemiańskiej, słynnej kawiarni na Mazowieckiej, weszli już w zasadzie jako para. Przystojna, efektowna, elegancka Irena szybko stała się warszawską osobistością. Bez męża wpadała z Boyem do Ziemiańskiej, na „górkę”, gdzie królowali skamandryci. Portretował ją Witkacy. Przyjaźniła się z Iwaszkiewiczem i Słonimskim.

Zobacz także: Joanna Pacuła i Roman Polański: pomógł jej rozkręcić karierę, połączył ich romans

Narodowe Archiwum Cyfrowe

Irena Krzywicka

Irena Krzywicka i Tadeusz Boy-Żeleński: nigdy z siebie nie zrezygnowali

Czy pasowali do siebie z Boyem? Ona była żywiołowa, pełna pasji, zachłanna na ludzi i świat. Nie miała niezrealizowanych marzeń. Zawsze brała to, co chciała (może z wyjątkiem romansu z Iwaszkiewiczem). „Nie lubię niewykorzystanych szans” – mawiała. On był wiecznie zdołowany, niezadowolony z siebie, ale w tym narcystycznym omdleniu pociągający, szukający kobiecej czułości i zainteresowania.

Krzywickiej od początku towarzyszyła legenda skandalistki. Jako dziennikarka i felietonistka zajęła się sprawami kobiet. Walczyła o prawo do legalnej aborcji w czasach, kiedy słowo aborcja brzmiało co najmniej jak „kurwa”. Uważała, że trzeba o tym problemie mówić publicznie, że kobietom należy się prawo do decydowania o swoim ciele, że gdyby chodziło o mężczyzn, aborcja byłaby na receptę. Wspólnie z Boyem zainicjowała w mediach dyskusję na temat świadomego macierzyństwa. Uważała, że jego głos, jako lekarza i człowieka powszechnie cenionego, będzie miał większą wagę niż jej. Dzięki ich wsparciu powstały w Polsce pierwsze kliniki świadomego macierzyństwa. Przy okazji w felietonach ośmieszała hipokryzję, promowała małżeństwa koleżeńskie, namawiała do swobody seksualnej. „Nie sposób poprzestać na jednym mężczyźnie” – pisała.

Najsłynniejsze z najmniej eleganckich powiedzeń o niej mówi, że zdobyła świat „pod-Boyem”. Uważano, że swoją pozycję w świecie literackim zawdzięcza zupełnie pozaliterackim okolicznościom. I rzeczywiście, jej książki nie zrewolucjonizowały polskiej prozy lat 30., ale była, jak pisze Agata Tuszyńska, „brawurową publicystką z ogniem walczącą z obyczajowym zakłamaniem i pruderią”. Miała świetne pióro, może nie na literaturę, ale jako publicystka nie miała sobie równych. I Boy w niczym nie był jej tu potrzebny. Połączyła ich miłość, fizyczna namiętność i przyjaźń. Nie uwolnili się od tego już nigdy.

Przy Boyu Krzywicka rozwinęła skrzydła. Pisała do „Wiadomości Literackich” i „Skamandra”, tłumaczyła H.G. Wellsa i George Sand, była autorką pierwszego dużego szkicu o Prouście i głośną reporterką sądową. Napisała serię reportaży opisujących głośną sprawę Rity Gorgonowej oskarżonej o zamordowanie pasierbicy. Krzywicka uważała, że Gorgonowa – jako kochanka i utrzymanka – została skazana przez opinię publiczną na długo przed ogłoszeniem wyroku. Stała się symbolem feministek, najsłynniejszą w Warszawie emancypantką.

Zobacz także: Nie powinniśmy się pobierać – mówiła Anna Polony o swoim małżeństwie z Markiem Walczewskim

PAP/Cezary Langda

Warszawa 05.1960. Pisarka, eseistka Irena Krzywicka podpisuje książki

Tadeusz Boy-Żeleński nie zostawił żony

Związek z Boyem przetrwał do wybuchu wojny, nie rozbijając ani jej, ani jego małżeństwa. Zarówno ona, jak i żona Boya znały go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nigdy nie będą go miały na wyłączność. Był mężczyzną kompulsywnie kochliwym. Pewnego dnia Irena dostała wiadomość, że jest w zakładzie dla psychicznie chorych. Myślała, że przeżył kolejne załamanie nerwowe, ale kiedy tam dotarła, okazało się, że zaszył się tam przed zbyt natarczywą kochanką. Kogo kochał naprawdę? Żonę? Irenę? Czy tylko siebie? Niewątpliwie jego związek z Krzywicką był tym najpoważniejszym wśród pozamałżeńskich. Z nikim, poza żoną, nie był tak długo i silnie związany, jak z nią. Rozstali się tylko raz, kiedy Irena zaszła po raz drugi w ciążę i urodziła drugiego syna. Ale jak tylko wyszła z połogu, wrócili do siebie i już tak zostało.

Kiedy w 1931 roku Jarosław Iwaszkiewicz wpadł na pomysł umożliwienia literatom kupna działek w Podkowie Leśnej, Irena Krzywicka była pierwsza. Kupiła duży plac na Sosnowej – dwie sąsiadujące ze sobą działki. Do budowy domu zatrudniła awangardowych architektów – zależało jej na tym, żeby budynek odwrócony był w stronę ogrodu, a nie ulicy. Zaprojektowali jej szklaną ścianę w salonie otwartą na zieleń.

Od tego czasu dzieliła życie między dwa domy – eleganckie sześciopokojowe mieszkanie w centrum Warszawy i willę w Podkowie Leśnej, gdzie codziennie zjeżdżało się pełno ludzi. Jerzy zjawiał się tylko w niedzielę i zaszywał tak, żeby nie uczestniczyć w życiu towarzyskim. Boy, chociaż nie znosił podróży pod Warszawę, wpadał często i pomagał w ogrodzie – sadził, kopał, gracował ścieżki.

Od 1931 roku Ireny były dwie. Jedna w Warszawie była pisarką, żoną adwokata, intelektualistką, damą i duszą towarzystwa. Druga w Podkowie chodziła w stroju ogrodniczki, całe dnie spędzała, pracując w ziemi, opiekując się dziećmi i zwierzętami – dwoma psami, sroką ze złamanym skrzydłem, wiewiórkami, zaskrońcem, który codziennie wpadał z ogrodu na miskę mleka, i puszczalską kotką Wobicą, której erotyczne przygody opisała w „Wiadomościach Literackich” (potem sąsiedzi wytykali kotkę palcami).

To chyba był najszczęśliwszy etap jej życia. Kiedy w latach 90. spotykała się w Bures-sur-Yvette z Agatą Tuszyńską piszącą wówczas „Długie życie gorszycielki”, pytała często o podkowiański sad – czy kwitną jeszcze tureckie bzy, prezent od Boya, które posadziła w ogrodzie? Opowiadała Tuszyńskiej, że kochała obu mężczyzn, każdego inaczej, i że te dwa uczucia ze sobą nie kolidowały. Mąż był jej przyjacielem, ojcem jej dzieci. Boy był mistrzem, „olśnieniem, wielkim napięciem zmysłowym”, któremu nie umiała się oprzeć. W wieku 93 lat napisała: „Bardzo kochałam mego męża, a jednocześnie kochałam Boya. Póki to trwało, było ważne, ale jak minęło, w ogóle przestałam o tym myśleć. Z nich dwóch częściej wspominam męża. (…) Po wojnie było mi trudno żyć. Straciłam prawie wszystkich bliskich, stąpałam po grobach. Zdawało mi się, że nie wytrzymam tego, że nie będę mogła żyć. Budziłam się, myśląc – nie, nie dam rady przeżyć tego dnia, a jednak przeżywałam. Zdrowie mi dopisywało. Dziś mam lat 93. I jestem zdrowa, choć wcale mi na tym nie zależy”. Po wojnie często cytowała ulubione powiedzenie Boya: „Wspominanie to przechadzka po cmentarzu”.

Przeczytaj też: Byli małżeństwem przez 54 lata. Historia miłości Barbary i Wojciecha Jaruzelskich

Irena Krzywicka i Tadeusz Boy-Żeleński: rozstanie

W sierpniu 1939 roku spędzili z Boyem ostatnie wspólne wakacje w Zakopanem. Irena twierdziła później, że właśnie wtedy ich ponaddziesięcioletnia miłość wybuchła z nową siłą, że nigdy nie czuła takiej bliskości z nim i szczęścia, jak wtedy. Widmo zbliżającej się wojny sprawiło jednak, że zdecydowali się przerwać urlop i wrócić do Warszawy. Wracali zatłoczonym pociągiem w towarzystwie Słonimskiego. Nie wiedzieli, że wychodząc z tego pociągu, widzą się po raz ostatni.

„Miałam wszystko – pisała w „Wyznaniach gorszycielki” – kochającego bezgranicznie męża, niezmienną przyjaźń (i miłość) niepospolitego człowieka, rozgłos, dobrobyt, młodość, sporą urodę, idealną matkę, najukochańsze dzieci – słowem wszystko, czego może pragnąć człowiek i kobieta. No i przyszedł jeden dzień, jeden jedyny – 1 września – kiedy znalazłam się nagle na samym dnie nieszczęścia”.

Jerzy Krzywicki został 1 września wcielony do armii. Zginął w Katyniu. Boy po wybuchu wojny wyjechał do Lwowa, zostawiwszy w Warszawie rodzinę. W nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku został rozstrzelany wraz z grupą profesorów lwowskich na Wzgórzach Wuleckich. Irena, z racji pochodzenia, w czasie wojny posługiwała się fałszywymi dokumentami. Kiedy Niemcy odkryli jej prawdziwą tożsamość i zażądali, aby przeniosła się z matką i dziećmi do getta, uciekła razem z rodziną. Jej starszy syn, Piotruś, zmarł w 1943 roku w wyniku powikłań po przeziębieniu. Z matką i młodszym synem często zmieniała kryjówki. Przez kilka miesięcy przechowywała ją Zofia, żona Boya.

Krzywicka zmarła w 1994 roku we Francji, gdzie mieszkała przez ostatnie 20 lat życia. Lubiła wspominać, że miała dwóch mężów. Jednocześnie.

Reklama

Tekst ukazał się w miesięczniku „Uroda życia” 9/2020

Reklama
Reklama
Reklama