„Rozkwitam jako kobieta”. Monika Zamachowska kończy 46 lat!
Co mówiła nam o miłości, rodzinie i pracy?
Karierę zaczęła w wieku 13 lat rolą w filmie Problemat profesora Czelawy. Ukończyła iberystykę na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie rozpoczęła pracę w TVP2, gdzie w ciągu już 20 lat prowadziła wiele programów, m. in. Europa da się lubić czy Orzeł czy reszka. Od 2013 roku jest gospodynią Pytania na śniadanie. Dziś Monika Zamachowska kończy 46 lat! Z okazji urodzin gwiazdy przypominamy archiwalny wywiad VIVY!. Co prezenterka mówiła nam o swojej karierze, miłości i rodzinie?
Monika Zamachowska o rodzinie, miłości i karierze
Od prawie siedmiu lat Monika Zamachowska związana jest ze Zbigniewem Zamachowskim. Cztery lata temu powiedzieli sobie sakramentalne tak, ale tylko w urzędzie stanu cywilnego, ponieważ dla obojga był to trzeci ślub. Ślub odbył się dyskretnie, w kameralnym gronie, w pałacu w Tłokini pod Kaliszem.
„Mieliśmy oboje potrzebę, żeby obwieścić światu, że jesteśmy razem nie dlatego, że jest nam dobrze w łóżku albo że teraz nie mamy już innego wyjścia, bośmy się rozwiedli i to wstyd. My po prostu chcemy razem iść przez życie, wzajemnie się wspierając”, mówiła Monika Zamachowska w wywiadzie Beacie Nowickiej.
Od kilku dni nazywasz się Monika Zamachowska. Nowe nazwisko, nowe życie. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie Twoja odwaga.
Pamiętam, jak któregoś dnia – od rana dyskutowaliśmy o przygotowaniach do tego ślubu – zapytałam Zbyszka: „A co sądzisz, kochanie, żebym była Zamachowska?” (śmiech).
I co „kochanie” na to?
Oniemiał, a po kilku sekundach zaczął się śmiać z niedowierzaniem: „Naprawdę?! Jezu… to byłoby fantastyczne!”. Chyba go zaskoczyłam. Nigdy wcześniej żadna kobieta nie używała jego nazwiska i myślę, że było mu z tego powodu przykro. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego. Rozczulił mnie, kiedy dodał uroczyście: „Byłbym zaszczycony i naprawdę szczęśliwy”. Od razu zaczął do mnie pieszczotliwie mówić: „Pani Zamachowska…Mmm… brzmi cudnie”.
Czuję, że z „Moniką Richardson” pożegnałaś się bez żalu.
Używałam tego nazwiska przede wszystkim jako „pseudonimu artystycznego”. Nie noszą go moje dzieci, nie nosi Jamie, ich ojciec. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać ze Zbyszkiem o małżeństwie, pomyślałam: Może po 20 latach nadszedł czas, żeby oddać mojemu pierwszemu mężowi nazwisko, którego mi z grzeczności użyczył po rozwodzie? Oczywiście mieliśmy ze Zbyszkiem tysiąc wątpliwości. Co ludzie powiedzą? Jak zareagują? Liczyliśmy się z tym, że to będzie szok dla wszystkich – i bliskich, i nieznajomych – ale burza myśli nie trwała długo. Wierzę, że ta decyzja dobrze nam zrobi.
Trzeci ślub, trzecie małżeństwo, trzecia miłość…
Ja tej miłości nie szukałam. Przyszła, jak każda wielka miłość, znienacka i zaskoczyła nas w naszej obopólnej, choć różnej małżeńskiej samotności.
Kiedy ja płakałam, że dłużej tego nie wytrzymam, wystarczyło, że był obok mnie, utulił, nawet słowa były zbędne.
Zaskoczyła Was trzy lata temu.
Od tamtej pory wylano na nas wiadra pomyj. Nie będę ci opowiadać, co przeżyliśmy, bo doskonale wiesz. Ale nikt nie wie, że bardzo długo żyliśmy w przekonaniu, że ten związek nie przetrwa. Zresztą Zbyszek nazwał to bardzo precyzyjnie: „My tego nie posklejamy”. Nie posklejamy naszego romansu, nie zbudujemy z niego czegoś trwałego. To jest „mission impossible”. Mamy szóstkę dzieci, mamy naszych – wtedy jeszcze – małżonków, jest za dużo elementów, które do siebie nie pasują. To się nie może udać. Paradoksalnie w podjęciu decyzji pomogła nam żona Zbyszka, gdy powiedziała mu: „Rozwodzę się z tobą, wyprowadź się”. Nigdy tego dnia nie zapomnę, czekałam na Zbyszka w kawiarni Kafka przy ulicy Oboźnej. Przyszedł i powiedział: „Żona się ze mną rozwodzi”.
No cóż, myślę, że w jakimś sensie ją rozumiem, jestem pewna, że Ty również. Czytałam ostatnio „Ludzką skazę” Rotha; jest tam mnóstwo sensownych zdań, na przykład takie: „Istnieje prawda, ale po drugiej stronie też zawsze istnieje prawda”. Każdy może tylko walczyć o swoją, tak mi się wydaje.
To był dziwny moment, ale jednak sporo w nas wyzwolił. Nie sądzę, żebym w innej sytuacji zdecydowała się na rozwód. Nie sądzę, żeby Zbyszek się na to zdecydował, bo najbardziej na świecie kochamy nasze dzieci. Zbyszek jest cudownym ojcem, ja nie wyobrażam sobie życia bez moich dzieci. Obawa, strach, że możemy im zrobić krzywdę, były tak wielkie, że nas paraliżował. Ale tamtego dnia stanęliśmy przed faktem dokonanym. Co to dla nas znaczyło, co teraz, co dalej? Czyli Zbyszek wyprowadza się z domu, zostaje sam, a ja prowadzę z nim romans…?
To wygląda tak, jakby życie wywołało Was do tablicy. Dostaliście niby proste pytania, ale nie mieliście gotowych odpowiedzi.
Mieliśmy za tona koncie kilka kryzysów i widziałam, jak Zbyszek reaguje na samotność.
A jak reaguje?
Fatalnie. Po dwóch samotnych wieczorach zasmucił się na śmierć i musiał być reanimowany, dosłownie. Wiedzieliśmy jedno: na tym etapie nie stać nas było na podwójne życie w sensie psychicznym. Ani Zbyszek, ani ja nie byliśmy święci. Jak wiadomo Jamie był moim drugim mężem, Zbyszek miał pierwszą żonę, z którą rozstał się w bardzo trudnych okolicznościach, potem swoją porcję romansów. Byliśmy oboje po długim okresie prób i błędów i mieliśmy dość tej szarpaniny.
Byliśmy zmęczeni. Szukaliśmy spokoju i jakiejś elementarnej uczciwości wobec siebie, wobec najbliższych. Czekało nas sześć najcięższych miesięcy – od lipca, gdy Zbyszek zrozumiał, że musi się wyprowadzić, do grudnia, kiedy wprowadził się do mnie. To był gorączkowy czas zastanawiania się, przesuwania klocków na planszy naszego życia. Kiedy w końcu podjęliśmy decyzję, poczuliśmy oboje niewyobrażalną ulgę. Odetchnęliśmy. Uznaliśmy, że mamy szansę, jedną na milion, i uczepiliśmy się tego.
Fajnie to zabrzmiało. Bezpretensjonalnie i szczerze.
Nigdy potem nie spojrzeliśmy wstecz i nigdy nie usłyszałam od Zbyszka: „Monika, ja to przemyślałem i jednak nie dam rady. Nie udźwignę tego. Przepraszam cię, ale ja się wycofuję”. Ja również nie powiedziałam niczego takiego Zbyszkowi. Pamiętam pierwsze dni, kiedy zamieszkaliśmy razem. Czuliśmy taką dziecięcą radość, że można być tak blisko ze sobą bez poczucia winy, bez lęku, że zaraz się obudzimy i wszystko zniknie. Potem nie zawsze było tak łatwo.
Dlatego zastanawiam się, co pomogło Ci przetrwać?
Jego miłość, nasza miłość. Zabrzmi to banalnie, ale kiedy Zbyszek miał kryzys, powtarzałam mu: „Nie martw się, mamy siebie, przetrwamy”. Kiedy ja płakałam, że dłużej tego nie wytrzymam, wystarczyło, że był obok mnie, utulił, nawet słowa były zbędne. Nie da się wszystkiego nazwać słowami, wytłumaczyć. Wiedziałam, że dla tej miłości jestem gotowa dużo zaryzykować. I bardzo dużo zaryzykowałam.
Masz na myśli…?
Pracę. Przez dwa lata moja kariera zawodowa stała w martwym punkcie. Dopiero teraz zaczynam odbijać się od dna.
A uważasz, że byłaś na dnie? To mocne słowa.
Byłam persona non grata. Byłam złodziejką męża, która zabrała dzieciom kochającego ojca, jeszcze w kapciach i z kubkiem parującej herbaty w ręku. Jeśli tabloidy publikowały zdjęcia Zbyszka z dziećmi, to obowiązkowo sprzed 10 lat. Nikogo nie interesowała prawda, fakty, nikt się nad nami nie pochylił, nie starał się zrozumieć. W pewnym momencie ludzie bali się ze mną publicznie rozmawiać, choć czasami podchodzili ukradkiem i szeptali: „Boże, jak ja trzymam za ciebie kciuki, ja bym w życiu nie miał, nie miała takiej odwagi”. To były wręcz akty heroizmu z ich strony, jak się domyślam. Byłam trędowata. Wokół mnie panowała zmowa milczenia – tej pani nie ma.
Gdyby nie Jurek Kapuściński z Dwójki, który wtedy podał mi rękę i pozwolił wrócić do „Pytania na śniadanie”, pewnie byłabym bez pracy, choć przecież moje kompetencje zawodowe nie uległy zmianie w momencie zmian w życiu prywatnym. I nagle, tak nieoczekiwanie jak zamilkł, mój telefon zaczął znowu dzwonić na początku tego roku. Jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Dlatego śmieszą mnie teraz wychodzące spod ziemi różne osoby, które głośno mówią: „Boże, jak się o ciebie bałem, bałam”. Szkoda, że wcześniej mi tego nie powiedziały, byłoby mi lżej.
„Diabeł zaścianka – plotka, zawiść, fałsz, nuda, kłamstwo”. Czujesz teraz satysfakcję?
Jestem szczęśliwa, że nam się udało. Powiedziałam ci, że ta miłość zaskoczyła nas w naszej dojmującej małżeńskiej samotności i…
…mogliście nadal w niej tkwić. Jaka była ta Twoja samotność?
Inna niż Zbyszka, bo moja była fizyczna, w sensie nieobecności fizycznej męża. Jamie latał, ja pracowałam i wychowywałam dzieci w Warszawie. Na początku jak przyjeżdżał, wszystko mu tłumaczyłam, pytałam, konsultowałam, że Tomek ma kłopoty z matematyką, że Zosia już nie chce chodzić na pianino, teraz będzie piłka nożna. Potem zaczęłam te decyzje podejmować sama i go informować: „Jamie, kiedy ciebie nie było, Zosia była niegrzeczna, zostałam wezwana do szkoły i ustaliliśmy, że wstrzymujemy jej na dwa miesiące kieszonkowe”.
Potem w ogóle przestałam mu o takich rzeczach opowiadać, bo jak wpadał do domu na dwa dni, to tonęliśmy w milionach ważniejszych spraw do omówienia i nie było czasu na drobiazgi. Ale najpierw zrezygnowałam z relacjonowania mu swoich spraw zawodowych, bo co go obchodziło, że rząd zabrał artystom koszty uzyskania, skoro i tak nic z tego nie rozumiał. Polska go nie interesowała, to w ogóle nie był jego świat.
Ale jak mieszkałaś z nim w Anglii, nie interesowały Cię szczegóły życia towarzyskiego oficerów RAF-u. To nie Twój świat.
Kochaliśmy się, byliśmy młodzi, długo wierzyliśmy, że nam się uda.
A w tym czasie ta Wasza wspólna przyszłość niepostrzeżenie zaczęła się rozjeżdżać na dwa odrębne życia?
I w pewnym momencie zaczęło mi to przeszkadzać w taki dojmujący, namacalny sposób. Pomimo mojego zasadniczego charakteru, jestem człowiekiem, który nie może być sam. Ja nie potrafię żyć sama, a szczególnie nie potrafię być bez mężczyzny. Żyję i rozkwitam jako kobieta, kiedy patrzy na mnie facet. Po prostu. Patrzy, jak maluję się wieczorem przed wyjściem na imprezę, patrzy, jak wstaję rano, jak przyrządzam mu śniadanie, bo uwielbiam gotować dla mężczyzny. Nie mówię o seksie, tylko o cieple, bliskości, czułości. Wtedy zaczęliśmy umawiać się ze Zbyszkiem na kawę, rozmawiać, spotykać raz, drugi, coraz częściej. Przy nim poczułam, że od dawna cholernie brakowało mi fizycznej bliskości mężczyzny. Nie było w tym winy Jamiego, to była konsekwencja naszych życiowych wyborów.
A Zbyszek?
Jest bardzo skomplikowaną postacią. Głównie ze względu na swój ogromny talent. Poznałam go, jak miałam 17 lat, we Wrocławiu i od tamtej pory mam go na piedestale jako artystę. Naprawdę za każdym razem, kiedy wychodzi na scenę, patrzę na niego i myślę: Boże, to jest mój facet! Nie wierzę. Przecież to geniusz (śmiech). Ale ten geniusz ma też bardzo mroczną stronę swojej osobowości: depresyjną, smutną, pesymistyczną, czującą traumę swojego życia, bo jeśli komuś umiera ojciec i syn, to już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem, co wcześniej. I ten wspaniały skomplikowany facet był od wielu lat nieszczęśliwy.
Możesz mi to wytłumaczyć?
Mogę się tylko domyślać. Kiedy z naszych rozmów powoli wyłonił się obraz mężczyzny, który od lat funkcjonował w swoim związku właściwie jako niepotrzebny mebel, przesuwany z kąta w kąt, coś we mnie pękło. Nie z litości, ale z czułości, tkliwości wobec geniusza. Pomyślałam sobie, że jeśli tylko jest to możliwe, oddam Zbyszkowi radość życia, którą miał, kiedy poznaliśmy się przed 30 laty, i której nie miał, kiedy spotkaliśmy się trzy lata temu.
Udało Ci się?
Jest mężczyzną. Przestał chodzić zakurzony, szary, przedwcześnie myślący o emeryturze. To jest największy komplement, jaki mogłam usłyszeć. Mam poczucie – choć zdaję sobie sprawę, że to nie jest wyłącznie moja zasługa – że w życiu Zbyszka pojawiła się nadzieja, że on jeszcze coś może osiągnąć. Wszyscy pytają, po co nam był ten ślub…
I co odpowiadasz?
Żyliśmy w przekonaniu, że nie zrobiliśmy nic złego, przeciwnie, zdecydowaliśmy się zakończyć czas oszukiwania siebie i bliskich. Oczywiście rozwód jest tragicznym momentem w życiu każdej rodziny. Próbowaliśmy zrobić wszystko, żeby dzieci przeszły przez to doświadczenie z jak najmniejszymi stratami moralnymi. I mogę powiedzieć, że to się udało w stosunku do moich: Zosi i Tomka. Nie mogę i nie chcę wypowiadać się na temat dzieci Zbyszka. W każdym razie coś razem zbudowaliśmy, nową rodzinę, patchworkową, niestereotypową, bardzo niekatolicką, niestety, ale dosyć trwałą – tak nam się wydaje – i wzniesioną na solidnych podstawach. Mieliśmy oboje potrzebę, żeby obwieścić światu, że jesteśmy razem nie dlatego, że jest nam dobrze w łóżku albo że teraz nie mamy już innego wyjścia, bośmy się rozwiedli i to wstyd, tylko dlatego, że chcemy razem iść przez życie, razem wychowywać moje dzieci, razem troszczyć się o dzieci Zbyszka i opiekować naszymi rodzicami, zadbać o tę resztkę kariery, która nam została, wzajemnie się wspierając.
Ślub był kameralny, w pięknie odrestaurowanym przez młodych państwa Mazków tłokińskim pałacyku, w rodzinnych stronach Twojej mamy. Zaśpiewał dla Was Mieciu Szcześniak…
…I całej trójce nie będziemy umieli się odwdzięczyć za ten piękny gest. Chcieliśmy, żeby tego dnia byli z nami ci, którzy trwali przy nas, kiedy było najgorzej. Nasi najbliżsi: moja mama, jej siostry, mój tato i jego żona, mama Zbyszka z ojczymem, ciocia Tereska, siostra taty, jedyna żyjąca Zamachowska, moje trzy przyjaciółki i dwóch przyjaciół Zbyszka od 30 lat, czyli Wojtek Malajkat i Piotr Polk. Był też, oczywiście, ukochany Kazio Kutz, który jest adoptowanym tatą Zbyszka. Świadkami byli Kasia Obara i Maciej Kowalski, nasi przyjaciele z Wrocławia. Między nimi jest 20 lat różnicy i, rzecz jasna, im też nikt nie wróżył sukcesu w związku, co jest dość symboliczne. Oczywiście były moje dzieci.
A dzieci Zbyszka?
Dzieci Zbyszka nie mają zgody na kontakty ze mną i chyba przez jakiś czas to się jeszcze nie zmieni.
Było mu przykro?
Nie. Zbyszek rozmawiał z dziećmi, jest z nimi w kontakcie niemal codziennie, spędza z nimi weekendy. Myślę, że to była świadoma decyzja ich wszystkich. Powiedział szczerze, że w pewnym sensie tak jest lepiej. Czułby się niekomfortowo na własnym ślubie, widząc, że jego dzieci cierpią, bo czują, że będąc z nami, sprawiają swojej mamie przykrość. Oczywiście w idealnym świecie cała szóstka trzymałaby się za ręce, ale na razie tak cudownie nie jest.
Na czym chcesz zbudować to małżeństwo?
Na miłości, na przyjaźni, na bliskości, również intelektualnej. Mój tato powiedział, że Zbyszek jest moim pierwszym prawdziwym partnerem intelektualnym. Czytamy te same książki, komentujemy te same artykuły w gazetach, rozumiemy się bez słów. Ale żeby była jasność, czasem się kłócimy. Ja jestem zołzą, a Zbyszek jest uparciuszkiem. Poza tym on się nie nadaje do roli „yes-mena”, czyli że ja coś planuję, załatwiam, a on mówi: „Aha, dobrze, kochanie, tak zrobimy”. O, nie! Zbyszek musi czuć, że bierze udział w każdej decyzji, nawet najdrobniejszej.
Dwa razy Ci się nie udało. Nie wypominam Ci, raczej przypominam z troską.
Dla mnie to jest bardzo proste. Z Rickiem, moim pierwszym mężem, nie mieliśmy dzieci, a dla mnie małżeństwo bez dzieci nie ma racji bytu, oczywiście pomijam te, które o tym zadecydowały wspólnie i świadomie. U nas tak nie było. A z Jamiem jesteśmy z rozłącznych światów. Arogancja młodości i miłość otumaniły nas, uwierzyliśmy, że nam się uda. Nie wyszło.
Pod koniec, kiedy wyobrażałam sobie naszą przyszłość: że zestarzeliśmy się, dzieci zaczęły własne życie, praca się skończyła, jesteśmy sami, skazani na siebie, to nie było mi przyjemnie. Mamy kompletnie inne zainteresowania, słuchamy innej muzyki, chodzimy na inne filmy do kina, mamy innych przyjaciół, czytamy inne gazety. Robiło mi się nieswojo, kiedy o tym myślałam. Rozstaliśmy się, ale Jamie był i będzie do końca życia bardzo bliskim dla mnie człowiekiem.
Wiesz, że według statystyk trzecie małżeństwo jest najtrudniejsze?
Wiem, czytałam te same statystyki (śmiech). Drugie rozpadają się szybciej niż pierwsze, a trzecie najszybciej. Z prostego powodu: w trzeci związek znowu wchodzimy z idealnym wyobrażeniem tego drugiego człowieka, ale mamy dużo mniej elastyczności, tolerancji i cierpliwości do odkrywania jego prawdziwego oblicza niż za pierwszym razem.
No to macie szczęście, bo w jakimś sensie znacie się od lat. Ale kiedyś była taka piosenka Bogusława Meca – nie wiem, czy wypada się przyznać, bo grali ją dawno temu – „Naprawdę jaka jesteś, nie wie nikt”. Co wiem, a czego nie wiem o Was?
Wszyscy wiedzą, że jestem autorytarna, władcza. Jestem pedantką, ale też osobą pracowitą i lojalną. W pracy oddaję 200 procent siebie. Mało kto wie, że w życiu całkowicie zawierzam się mężczyźnie. Zawsze byłam dobrą żoną, nie mam problemu z siedzeniem w kuchni, gotowaniem, przynoszeniem – od czasu do czasu – mężczyźnie śniadania do łóżka, praniem, prasowaniem, wychowywaniem dzieci (wszystkie dzieci są nasze!), ubieraniem męża, chodzeniem z nim do dentysty, kochaniem go.
Twój mąż jest…
…genialnym aktorem, fenomenalnie śpiewa, o czym wszyscy wiedzą. Ja wiem, że daje kobiecie poczucie bezpieczeństwa, dużo ciepła, serdeczność, wspaniałą energię. Ale jest też wymagający, zazdrosny, ma swoje małostki, które trzeba nauczyć się akceptować. Uwielbiam go za to, że jest taką „zapałeczką”: łatwo zapala się do drobnych rzeczy. Wystarczy, że go zapytam: „A co dzisiaj robimy wieczorem? Może zjemy śledzie od taty i napijemy się piwa? Albo weźmiemy rowery i pojedziemy 20 kilometrów, do centrum Warszawy? A może pogramy z dziećmi w karty? Albo po prostu zostaniemy w domu i poczytamy?”. Nie trzeba wielkiej rzeczy, żeby Zbyszka ucieszyć. Najbardziej zależy mu na tym, żebyśmy nieustannie byli razem. Strasznie boi się jednej rzeczy: nie chce już być sam.
A Ty się boisz?
Ja się niczego nie boję. Beata, nie patrz tak na mnie… (śmiech). Nie cofam raz podjętych decyzji, to jest zasada, dzięki której się nie rozsypuję. Wierzę w siebie, wierzę w swoją mądrość, jeśli coś wybrałam, jest mi z tym dobrze, moja intuicja, moje bebechy mówią mi: jest ok, to będę o to walczyć do końca.
Naprawdę nie budzisz się czasami w środku nocy ze strachu?
Oboje ze Zbyszkiem naprawdę przeszliśmy przez piekło. Co nam jeszcze może się zdarzyć? Odrzucenie, ostracyzm… wszystko już było. Ja się rzadko załamuję, ale jak już, to totalnie: płaczę, nie mogę wstać, nogi się pode mną uginają. A jednak nawet w tych najcięższych chwilach nigdy nie doszłam do etapu depresji, nigdy nie miałam takiego doła, że żyć mi się nie chciało, bo trzymała mnie nasza miłość. Wystarczy, że będziemy zdrowi, a damy radę. Naprawdę w to wierzę.
Masz jakąś zgrabną definicję miłości?
Być ze sobą. Marzę o tym, żebyśmy mogli być zawsze razem. On i ja 24 godziny na dobę. To chyba jest miłość.
1 z 5
Monika Zamachowska, Viva! maj 2014
2 z 5
Monika Zamachowska, Viva! maj 2014
3 z 5
Monika Zamachowska, Viva! maj 2014
4 z 5
Monika Zamachowska, VIVA! sierpień 2017
5 z 5
Tomasz Malcolm, Monika Zamachowska, VIVA! sierpień 2017