Ostry publicysta czy człowiek, który będzie kojarzył się ze skandalem? Kamil Durczok kończy 49 lat
1 z 8
Kamil Durczok kończy 49 lat!
Jeden z popularnych polskich dziennikarzy. Odszedł w niesławie. Przez 9 lat był naczelnym i prowadzącym "Faktów" TVN. Zakończył współpracę ze stacją 10 marca 2015 roku w aurze skandalu, po oskarżeniu o mobbing i molestowanie, sprowokowanym przez artykuły z tygodnika "Wprost". Dziś Kamil Durczok wraca do gry. Jednak kontrowersje wokół jego osoby nadal są żywe. I mówi: „Jestem niewinny!”.
Polecamy też: "Klapki mam na oczach. Pędzę. Dni wypełnione". Kamil Durczok wraca do pracy w telewizji!
Od października w Polsat News emitowane są odcinki publicystycznego programu, którego jest prowadzącym. Jego serwis internetowy - Silesion.pl niedawno wystartował. Swoim adwersarzom mówi: „Jestem niewinny!”. Ale nie dotyczy to wszystkich zarzutów. Do czego przyznał się dziennikarzowi VIVY!?
„Ja jestem twardy facet, naprawdę niewiele rzeczy mnie rusza. Ale czułem się osaczony. Zamknąłem się w domu. Wychodziłem tylko zarośnięty, w kapturze i ciemnych okularach. Wstydziłem się. Czułem, że zawiodłem ludzi” - powiedział.
Polecamy też: "Molestował Pan?". Kamil Durczok w szczerym wywiadzie z VIVĄ! o zwolnieniu z TVN
Jak wyglądało jego życie przez ostatnie półtora roku? Jak poradził sobie ze wstydem? I co mówi o byłej żonie? Kamil Durczok na wszystkie pytania odpowiedział w ostatnim wywiadzie VIVY!, Romanowi Praszyńskiemu.
Z okazji urodzin, przypominamy archiwalne zdjęcia Kamila Durczoka z naszych sesji.
Polecamy też: "Molestował Pan?". Sprawa Kamila Durczoka wraca z wielkim hukiem. Będą kolejne pozwy?
2 z 8
Molestował Pan?
Oczywiście, że nie.
– Jest Pan niewinny?
Całkowicie. W tej materii.
– To dlaczego TVN pozbył się Pana?
Nie wiem i nie zastanawiałem się. Wiedziałem, że kiedy padły oskarżenia, nie będę mógł być dalej szefem „Faktów”. I kiedy tylko wyszedłem ze szpitala, jeszcze na zwolnieniu lekarskim, napisałem list do zespołu, z którym spędziłem dziewięć fantastycznych lat. Podziękowałem za ten czas i przeprosiłem. Potem oddałem się do dyspozycji zarządu.
– I zarząd powiedział: „Dziękujemy panu”.
Zarząd powiedział: „Rozstańmy się, bo nie jest nam po drodze”. Nie mogę dokładnie opowiadać, co tam się działo, bo część ustaleń jest przedmiotem tajemnicy zawodowej. Ale potem miałem dyskomfort, zastanawiałem się, czy nie odpuściłem zbyt łatwo. Gdy zobaczyłem, ile osób we mnie wierzy i ile mnie wsparło.
– Chciałby Pan się sądzić z TVN?
Żałowałem, że tego nie zrobiłem. Lecz z drugiej strony proszę sobie wyobrazić, że sąd przywraca mnie do pracy. I co? Wracam do pracy z tymi ludźmi, którzy opowiadali to wszystko o mnie komisji TVN? Bo doskonale potrafiłem po pytaniach komisji rozpoznać, kto jest autorem informacji prawdziwej bądź nieprawdziwej. Po każdym pytaniu dokładnie wiedziałem, kto za nim stoi. Jak miałbym pracować z tymi ludźmi? Jak miałbym budować zaufanie? Niemożliwe. Więc się rozstaliśmy.
– Pamięta Pan, jak przeczytał „Wprost”?
Pamiętam, ale może to pana zdziwi, lecz ja nigdy tych trzech artykułów nie przeczytałem uważnie w całości od deski do deski.
– Dlaczego?
Dlatego, że cena, jaką zapłaciłaby za to moja psychika, mogła być zbyt wysoka. Czytałem dokładnie te fragmenty, które były przedmiotem pozwu i procesu z wydawcą „Wprost”. Te musiałem przeczytać. Ale wiem, co robiłem w życiu. I wiem, co mi zarzucono. Dlatego musiałam pójść do sądu.
Tomasz Kammel, Kamil Durczok, Piotr Kraśko, Viva! czerwiec 2002
3 z 8
– W swojej biografii „Przerwa w emisji” pisze Pan, że czuł się osaczony?
To zwierzęcy strach. Ja jestem twardy facet, naprawdę niewiele rzeczy mnie rusza. Ale proszę wyobrazić sobie sytuację, że odbiera pan telefon. Rozmowa, którą prowadzi dziennikarz, zmierza do tego, żeby stał się pan bohaterem wrednej afery. I orientuje się pan, że pytania są tylko po to, żeby udowodnić z góry przyjętą tezę. Nie ma takiego mocnego, który by się nie zastanowił: Kto i co chce uszyć? Wtedy poczułem się osaczony. To był bardzo niedobry czas. Straszny też dla mojej rodziny.
– Ukrywał się Pan?
Tak. Wykorzystałem moment szpitalny tak bardzo, jak się dało. Zamknąłem się w domu. Wychodziłem tylko zarośnięty, w kapturze i ciemnych okularach.
– Wylądował Pan w szpitalu?
To było moje czwarte lądowanie na oddziale kardiologii. Rachunek za fantastyczne, kolorowe życie, które wiodłem przed kamerami.
– Dlaczego Pan to tak przeżywał?
Dlatego, że miałem poczucie, że gdzieś w swoim życiu popełniłem błąd. Zostawiłem uchylone drzwi do mojego prywatnego życia. I ktoś w te uchylone drzwi wsadził buciora. Potem rąbnął z piąchy i wdarł się do środka. Nie jest tajemnicą, piszę o tym w książce, że rozstałem się z moją żoną. Miałem prawo do tego, żeby związać się z kimś innym. Przez pół roku planowałem bardzo poważnie dalszą część swojego życia z kobietą, która pracowała w moim zespole. Ale to żaden dowód na molestowanie. Po prostu spotkali się ludzie. Moja była firma jest pełna takich związków. Z moim szefem na czele.
– Więc w czym problem?
Czułem się winny, że gdzieś popełniłem błąd. Że ktoś do całkowicie normalnych zachowań mógł dorobić całkowicie nienormalne teorie. I to sobie wyrzucałem. I dlatego uważałem, że ktoś mnie próbuje zaszczuć. Że na mnie poluje. Bo innym ludziom takich rzeczy nie sugerowano. Innym nie dorobiono takiej gęby. I to był powód, że wstydziłem się wychodzić na ulicę. Czułem, że zawiodłem ludzi.
– Pisze Pan, że wymiotował przed rozprawą sądową. Dlaczego?
Bo w tym wypadku oskarżenia i brudne insynuacje dotyczyły też moich bliskich. Nie da się spokojnie reagować na to. Stres był taki, że nie mogłem nic jeść, ale i tak rzygałem przed rozprawą. Żałuję, ale nie mogę o wszystkim powiedzieć. Chwilami na sali słyszałem rzeczy tak podłe, że pani mecenas powstrzymywała mnie, żeby nie doszło do rękoczynów.
Kamil Durczok, październik 2007
4 z 8
– Ile zarobił Pan na procesach z „Wprost”?
Na razie nie tyle ja, ile moja żona, straciliśmy kilkaset tysięcy złotych, bo tyle kosztowały wpisy sądowe. Zapadł jeden wyrok pierwszej instancji korzystny dla mnie. Drugi proces w toku. Jeżeli ten pierwszy się uprawomocni, teoretycznie powinienem otrzymać 500 tysięcy złotych. To ogromna kwota. Pokryje wpisy, które musieliśmy wpłacić, i pozwoli też zwrócić część kosztów, które przez półtora roku ponosiłem, choćby tylko jeżdżąc do Warszawy na procesy. Trochę zostanie. Ale tak naprawdę ani przez moment nie liczyłem na pieniądze, których żądałem w pozwach. Chciałem, żeby te miliony zrobiły dokładnie takie wrażenie, jakie zrobiły. Żeby ktoś wreszcie się zastanowił, że rozwalając komuś kompletnie życie, niszcząc komuś karierę zawodową, musi ponieść za to konsekwencje. Mnie znacznie bardziej cieszy ta część wyroku, która dotyczy przeprosin na okładce i pokazania twarzy tych, którzy to pisali. Którzy z buciorami włazili w moje życie prywatne. Jeżeli taki wyrok da się utrzymać, to będę bardzo szczęśliwym człowiekiem.
– Pana była żona pomogła Panu w biedzie?
Bardzo. Gdy ja się rozsypałem, gotowała obiad i mówiła: „Dziś jest wtorek. To jest obiad. Tylko to się liczy. A jutro będzie środa. Jutro się nią zajmiemy”.
– Gubię się. Rozstaliście się w 2011 roku, a mówi Pan, jakbyście żyli razem?
Powiedzmy tak, jesteśmy sobie nadal bardzo bliskimi ludźmi. Nie chcę i chyba nie mam prawa omawiać rodzaju zależności, które nas łączą. Marianna jest osobą całkowicie niezwykłą. Przy tym nie jest aniołem. Strasznie trudno mi akceptować to, że czasem bardzo się różnimy. Czasem się pokłócimy i nie lubimy się. Ale tego, co wtedy zrobiła, nigdy jej nie zapomnę.
– Co zrobiła?
Stanęła za mną. Tak po prostu, najnormalniej w świecie. Znała mnie jak nikt inny, po 20 latach małżeństwa i prawie 25 latach związku. Wiedziała, że nawet jeśli wobec niej zachowywałem się kiedyś nie w porządku, to nie jestem złym człowiekiem. I nikomu nigdy nie zrobiłem świadomie krzywdy. Dlatego za mną stanęła. Bez względu na osobistą cenę, jaką musiała zapłacić. Czasem, gdy razem spoglądamy w „pudelki”, myślę sobie, że musi być niezwykle mocna, czytając, że jest ze mną dla pieniędzy. Na razie to ona zainwestowała w moje pozwy sądowe.
Marianna i Kamil Durczokowie na okładce Vivy!, styczeń 2007
5 z 8
– Słyszę, że to mocny związek?
Tak, ale pan tym pytaniem potwierdza, że w Polsce związek musi być łatwo definiowalny. Są razem, nie są razem. Zdradzają, nie zdradzają. Są małżeństwem, rozwiedli się. Podziały w życiu są czasem dużo bardziej skomplikowane. Mogę powiedzieć jedno: książka, którą napisałem, ma dedykację: „Mojej żonie Mariannie, kobiecie, na którą nigdy nie zasłużyłem”.
– Teraz Pan to wie?
Myślę, że już trochę wcześniej na to wpadłem. Ale to trudny temat. Bez niej nie chcę go kontynuować.
– TVN rozbiło Panu małżeństwo?
Nie, małżeństwo rozbiłem ja. Jeśli gdziekolwiek miałbym szukać winy, to wyłącznie po swojej stronie. Dlatego, że to ja prowokowałem, ja odreagowywałem telewizję i stresy.
– Na weekend do Katowic i bania?
Też. Przywoziłem do domu ten świat, który zajmował mnie przez tydzień roboczy. Moja żona nie miała i nie musiała mieć ochoty na słuchanie, co mnie w „Faktach” męczy. Chciała mieć swojego faceta w domu, który posłucha, czym ona przez ten tydzień żyła. A do tego dochodziły – co tu dużo kryć – rozmaite słabości charakteru. Faceta, który przez tydzień jest sam w Warszawie.
– Warto było?
Nie umiem zrobić takiego bilansu. Może jestem za młody, mimo że pięćdziesiątka na karku. Może dlatego, że się nie da, bo nie jest jednoznaczny, nigdy nie będzie. Może wreszcie dlatego, że sam się boję, że powiem, że nie było warto. I to by było przyznanie się do klęski. Ale chyba druga odpowiedź jest najbardziej prawdziwa. Kto ambitny, ciekawy świata, trochę próżny nie chciałby być w miejscach, w których byłem? Gdzie działa się historia. Wybór prezydenta Obamy, konklawe, pożegnanie papieża. Dziesiątki wydarzeń, wszystkie wieczory wyborcze od 2007 roku. W tym sensie byłbym kretynem, gdybym powiedział, że nie warto. Potem patrzę, ile przecierpiała moja żona. Z ilu rzeczy musiała zrezygnować, na ile nie miała siły. Jak niewiele miał ojca, i to w ważnych latach dorastania, mój syn. A na samym końcu przychodzi paru medialnych rozbójników i rozwala moje życie i życie moich bliskich. Wtedy bym powiedział, że nie warto. Zderzenie tych dwu wizji pokazuje, że ten bilans nie jest łatwy do zrobienia.
Kamil Durczok, VIVA! wrzesień 2009
6 z 8
– Jakim jest się ojcem w Intercity?
Typowo weekendowym, pozwalającym na wszystko. Uwielbiającym dziecko, rozpieszczającym go do granic. Bezczelnie i zarozumiale pozostawiający bycie „tą złą” i „tą wymagającą” żonie. Cholernie to wygodne, cholernie egoistyczne i cholernie nieuczciwe wobec partnerki. Bo dzieciak, myślę, sporo ode mnie dostał. Nie tylko go rozpieszczałem. Myślę, że fajnie, zwłaszcza w ostatnich latach, pogadaliśmy. Na pewno wielką zasługą mojej żony jest to, że on potrafi rozróżniać dobro od zła. Ma jeden z najtrzeźwiejszych osądów sytuacji w całej rodzinie. Niezwykle wyważony facet, na pewno bardziej niż ojciec.
– Wspierał Pana?
Kamil wnosił swoją równowagę. Żona uznała, że trzeba go chronić, i wycofaliśmy go z maturalnej klasy. Po tygodniu powiedział, że wraca do szkoły. Gdy żona panikowała, zapytał: „I co, napiszą, że Kamil Durczok idzie do szkoły?”. Ma brytyjskie poczucie humoru. Ma 20 lat, studiuje kierownictwo produkcji telewizyjno-filmowej. Właśnie zrobił reklamę portalu, z którym ruszyłem w Katowicach.
– Co Pana nauczyła ta afera?
Dostałem kilka lekcji. Na przykład tego, czym może być niewłaściwe traktowanie drugiej osoby. Jak bardzo ona może to przeżywać. Więcej wiem o sobie i ludziach. Inaczej się z nimi komunikuję.
– Wrzeszczał Pan na ludzi, obrażał ich?
Tak, niestety, czasami było. Usprawiedliwiałem siebie z takich zachowań, gdyż wydawało mi się, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku i mamy wspólny cel: dobro programu. Ale nikogo nie obrażałem. Nigdy do nikogo nie zwróciłem się personalnie po chamsku. Nawet jeśli wrzeszczałem i używałem ciężkich słów, to nigdy nie były one adresowane ad personam.
– Słabe to usprawiedliwienie.
Mam tego pełną świadomość. Chcę, żeby ludzie wiedzieli, że nie było moją intencją pokazanie komuś, że jest mały. A ja taki duży i ważny. Uważałem, że narzędziem pracy jest wymuszenie rygoru i posłuszeństwa. To był błąd.
– Przyjmuje Pan teraz młodych ludzi do pracy w swoim portalu. Ostrzega Pan, że będzie ich upokarzał?
Nikogo nigdy nie upokorzyłem. Zachowywałem się fatalnie wobec kilku osób. Dziś wiem, że podniesienie głosu, wrzask wcale nie muszą być odczytywane tak, jak ja to odczytywałem. Jako wyraz najwyższej staranności, dbałości, żeby na wizji wszystko do siebie pasowało. Było idealne.
– Jest Pan pewny, że nie odpali znów wulgarnie i mocno?
To trudne pytanie. Brzmi niewinnie, a odpowiedzialność jest z mojej strony ogromna. Czy nigdy na nikogo nie wrzasnę? Nie mogę tego zagwarantować, bo jestem cholerykiem. Wykonałem nad sobą ogromną pracę. Ale nie mogę zagwarantować, że nie eksploduję. Myślę jednak, że jestem innym człowiekiem niż półtora roku roku temu.
Kamil Durczok, VIVA! wrzesień 2009
7 z 8
– Nie tęskni Pan za poprzednim życiem? Za hajem TVN?
Najgorsze, że nikt mi nie uwierzy, ale nie tęsknię.
– Dlaczego?
Też wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie. Gdy z Piotrem Kraśko w 2000 roku ogłaszaliśmy wynik wyborów prezydenckich, przed telewizorami zasiadało 20 milionów widzów. Te czasy już nie wrócą. Dziś pracujemy dla zupełnie innych grup. I to, co robimy, ma dawać nam frajdę, a nie rekordy oglądalności. Dlatego zdumiewająco łatwo mi przyszło pożegnanie się z rolą kierownika kuli ziemskiej. Dziś kręci mnie nowy projekt, śląski portal, a że śląski, to nazywa się Silesion. Uważam, że jest przed nim wielka kariera. Angażuję się w niego jak zwykle – całym sobą.
– Kiedy Pan się odbił od dna?
Dno? Aż tak daleko nie byłem. Ale jeżeli ten wywiad ma być całkiem uczciwy, to niewiele brakowało, żebym doszedł do wniosku, że sobie z tym nie poradzę.
– Samobójstwo?
...
– Kiedy nastąpiła przemiana?
Nie było jednego momentu. Był ktoś, kto dał mi pierwszy impuls, że jest życie po takim obrzuceniu gównem. To mój przyjaciel, jeszcze ze szkolnej ławki, któremu bardzo dużo zawdzięczam w tej historii.
– Co zrobił?
Nic więcej nie powiem. Mimo że jest menedżerem, jestem przekonany, że miał przyśpieszony kurs psychologii. Była też potężna grupa ludzi, którzy pomogli mi złożyć w całość mój świat. Który się rozpadł w drobne kawałki. Byli przy mnie, dbali, żebym nie został sam z głupimi myślami. Przyjaciele zabrali mnie na wyspę na Morzu Śródziemnym, gdzie niby przypadkiem pojawił się ktoś fajny i mądry, z kim rozmowa dużo mi dała. I po dwóch, trzech miesiącach poskładałem zręby swojego świata.
Kamil Durczok, Viva! 2016
8 z 8
– Już wcześniej miał Pan depresję?
Telewizja to fantastyczne miejsce pracy. Fabryka snów. Rezerwuar adrenaliny. Kłopot z nią polega na tym, że choć treści się zmieniają, to czynności są te same. Śmiałem się, że z zamkniętymi oczyma mogłem ubrać się rano, wsiąść do auta, pojechać do TVN, wjechać windą i otworzyć oczy w biurze. I tak przez dziewięć lat. Żyłem w złotej klatce. Miałem auto za pół miliona, zarabiałem straszne pieniądze, robiłem to, co uwielbiałem. A równocześnie toczył się proces zniechęcenia do tego wszystkiego. W niedzielę rano w Katowicach czułem fizyczny ból przed powrotem do Warszawy. Zagłuszałem go alkoholem albo sportami ekstremalnymi. Gdy pod Bratysławą przy szybkości 170 kilometrów na godzinę kładłem się na motocyklu i szlifowałem kolanem kawałek toru, to schodziłam z maszyny w takiej euforii, jak po dwóch setkach whisky.
– Dotykanie śmierci?
Uzależnienie od emocji. Nieumiejętność znalezienia środka. Wahadło albo w jedną, albo w drugą. Jak się odchudzam, to wstaję o 4.30, biegam, trenuję, trzymam dietę. A jak mi się nudzi, zjadam schabowego wieczorem, popijam winem i jestem szczęśliwy. Dojrzałość polega na umiejętności znalezienia równowagi.
– Terapię podjął Pan z powodu depresji?
Nie. To, że mam czy miałem depresję, wyszło dopiero w trakcie terapii. Podjąłem ją dlatego, że życie wysyłało mi sygnały, których normalny facet nie powinien lekceważyć. Na przykład fakt, że nie chce się rano wstać z łóżka i pójść do pracy, która teoretycznie jest spełnieniem marzeń. Poszedłem na terapię, żeby sobie poukładać w głowie. Polecam ją każdemu facetowi po 35. roku życia. Powtarzam to zdanie za przyjacielem, osobą bardzo znaną w kraju, który twierdzi, że terapia powinna być obowiązkowa dla każdego faceta.
– Co Pan myśli o swoich byłych szefach?
Jednej rzeczy mi u nich zabrakło. Prostego „dziękuję”. Wiem, że karty rozdawał Markus Tellenbach, Edward Miszczak nie miał nic do powiedzenia, Adam Pieczyński niewiele. To była rozgrywka Tellenbacha na pięć dni przed tym, jak Amerykanie kupili TVN. Zabrakło mi prostego telefonu od Piotra Waltera, człowieka, który mnie przyjmował do roboty. Piotr nie zadzwonił, nie powiedział: „Stary, nie jestem w stanie dłużej trzymać cię na pokładzie, ale dziękuję ci za te dziewięć lat”. Ale TVN to rozdział zamknięty. Więc jeśli o tym myślę, to gdzieś w niedzielę po południu przez 12 sekund. To właściwe proporcje tego problemu dla mnie.
– Po co było to wszystko?
Żeby w moim życiu coś się zmieniło. Żeby zburzyć ten rytm, tę złotą klatkę, w której utknąłem. Bo sam nigdy bym się z niej nie wydostał. I nie wiem, jakby się to skończyło. Może bym popadł w absolutny alkoholizm? Ale gdybanie nie ma sensu. Jeżeli mam coś dobrego z tego wyciągnąć, to właśnie to, że układam sobie życie na nowo. Już nie dam się zamknąć w jednym miejscu.
– Czyli cios w głowę pożyteczny?
Pod warunkiem, że nie doprowadzi do wniosku, że powinienem być wdzięczny ówczesnemu naczelnemu „Wprost”, Latkowskiemu.
– Może mu jakąś bombonierkę wysłać?
Chyba z granatami (śmiech).
Kamil Durczok, Viva! 2016