Reklama

Łączyło ich wyjątkowe uczucie. W chwili, gdy się poznali wydawało się, że wiele ich dzieli. To były jedynie pozory. Dorota Segda była wówczas studnektą i dopiero rozpoczynała swoją artystyczną drogę. Z kolei Stanisław Radwan był cenionym kompozytorem i dyrektorem naczelnym oraz artystycznym Starego Teatru w Krakowie. Dzieliło ich 27 lat, a połączyło piękne i trwałe uczucie. Udowadniali, że miłość na przekór światu istnieje. „Można z nim pić, palić papierosy, palić ognisko, głupio gadać, opowiadać świńskie kawały albo nic nie robić i też jest cudownie”, mówiła o mężu aktorka. Zakochanych rozdzieliła śmierć...

Reklama

Stanisław Radwan odszedł 14 października 2023. Kilka miesięcy temu Dorota Segda udzieliła poruszającego wywiadu po stracie ukochanego męża.

[Ostatnia publikacja na Viva Historie i VUŻ 15.10.2024 r.]

Dorota Segda o Stanisławie Radwanie

Ich miłość narodziła się, gdy oboje byli jeszcze w poprzednich związkach. Stanisław Radwan był mężem Mai Zającówny, a Dorota Segda była w związku z Janem Korwinem Kochanowskim. Dorota Segda podkreślała, że pomiędzy nią, a Stanisławem Radwanem nie od razu pojawiło się uczucie. Wyznawała w wywiadach, że "przez lata nie było o nim mowy". "Z szacunku nie wymawiałam głośno jego imienia. W głowie miałam wtedy tylko jedną myśl: pracuj, pokaż, ile jesteś warta" (cytat za Plejada.pl).

Co po latach mówili o miłości, która się pomiędzy nimi narodziła? „Myślę, że łączy nas, pewnie dlatego zakochaliśmy się w sobie, umiejętność zachwycania się, takiego bez reszty, różnymi małymi rzeczami. Stasiu śmieje się ze mnie, że często używam egzaltowanych słów typu: „Jeszcze nigdy ten krzak bzu nie kwitł tak pięknie”. Natomiast Staś wciąż uczy mnie patrzenia na dzieła sztuki. Kiedy idę z nim przez jakieś muzeum albo kiedy oglądamy albumy, potrafi zwrócić uwagę na jakiś szczególik, dzięki któremu ten konkretny obraz staje się do końca życia „mój”. Z muzeum Frick Collection na Manhattanie w Nowym Jorku pamiętam nieduży obrazeczek Mantegni, który Stasio wypatrzył w przejściu między salami”, mówiła Dorota Segda kilka lat temu w rozmowie z Beatą Nowicką. Aktorka dodała wówczas, że ich związek miał szansę rozkwitnąć podczas pandemii. „Przez pandemię dużo czasu spędzam z mężem i to jest cudowne. Oczywiście jak mija kolejny wieczór na kanapie z książką i winkiem, to mówię: „Stasiu, Boże, czy ja jeszcze kiedyś wyjdę wieczorem do teatru? Czy będziemy pili to wino w towarzystwie przyjaciół?”. Ale taki darowany czas jest wielkim szczęściem, oczywiście jeśli chce się z kimś być”, zastrzegała.

Zobacz też: Nie mieli kontaktu. Po latach Agustin Egurrola odbudował relację z ojcem

Darowany im czas to błogosławieństwo, na które oboje – może nieświadomie – bardzo długo czekali. „Dla nas te wspólne chwile są nie do przecenienia. W normalnym trybie, kiedy dużo pracuję, nigdy nie spędzaliśmy tyle czasu ze sobą na spacerach, w domu. Uwielbiamy grać w scrabble – tu zaznaczę, że zwykle wygrywam, choć wszyscy myślą, że jest na odwrót! Czasem udaje mi się nawet odciągnąć męża od książki i zaliczyć jakiś serial! Od miesięcy jemy razem śniadanie, kolację, a często obiad… coś takiego nam się nie zdarzało. Obiecujemy sobie, że jak tylko będzie możliwość, wsiadamy do samochodu i jedziemy do Toskanii. Zaszywamy się w jakiejś malowniczej miejscowości, oglądamy cudowne rzeczy, pijemy wino i jemy. Przysięgam ci, że wypowiadam to marzenie co kilka dni”, deklarowała dziennikarce „VIVY!”.

„Ze Staszkiem cudownie ogląda się świat, nie tylko krajobrazy, naturę, także sztukę, architekturę. Wspólne przeżywanie piękna jest jednym z najważniejszych doznań w naszym życiu…”, dodawała zachwycona.

Czytaj też: Odeszli z „Tańca z Gwiazdami", zostali rodzicami. Mało kto wie, jak dziś wygląda ich życie

Dorota Segda, VIVA! 2/2021
Filip Zwierzchowski/DAS Agency

Dorotę Segdę i Stanisława Radwana rozdzieliła śmierć. Aktorka o stracie ukochanego

Niestety 14 października 2023 roku media obiegła niezwykle smutna informacja o śmierci Stanisława Radwana. Polski komopzytor miał 84 lata. „Kojarzył mi się z postacią z ekspresjonizmu, ze Szpiegiem z Krainy Deszczowców oraz z przystojnym Humphreyem Bogartem. To wszystko w nim było. Przede wszystkim jednak wartością był sam, bez odsyłaczy. [...] To był mędrzec z głosem przecudnej urody, seksownym przyseplenem, z wiedzą, która upokarzałby każdego, ale właśnie nie upokarzała, bo Radwan by sobie na to nie pozwolił nigdy. [...] Nie da się o nim myśleć inaczej, niż z miłością", pisał Łukasz Maciejewski. „Pętla się zacieśniała, czuliśmy to wszyscy od miesięcy czy nawet lat, przecież. Stało się. Stasiu Radwan nie żyje", mogliśmy przeczytać.

Rektorka krakowskiej Akademii Teatralnej kilka miesięcy temu udzieliła pierwszego wywiadu po śmierci ukochanego męża. „Pomimo że na razie nie znalazłam sobie jeszcze celu w życiu ani sensu, to nadal staram się bawić w życie. I czasami nawet mi się udaje”, wspominała w rozmowie z Pani. W dniu jego śmierci Stanisława Radwana zagrała spektakl Strasznie śmieszne na podstawie Okropnie smutne. To pomogło jej przetrwać najgorsze chwile. „Mimo że było to doświadczenie, o którym nie da się opowiadać, przedstawienie bardzo mi pomogło tamtego dnia. I nazajutrz”, mówiła w rozmowie z Pani Beacie Nowickiej. I dodała, że sam chciałby, by wystąpiła na scenie: „Były u nas siostry Staszka. Kiedy zapytałam, co mam zrobić, odpowiedziały, że gdyby Stasiu dowiedział się, że nie zagrałam, nie darowałby mi tego. Robiłam to przez calusieńki tydzień. Aż do pogrzebu. [...] Czym jest walka o to, żeby przeżyć nowy dzień i że każdy sposób na przetrwanie jest dobry, zrozumiałam dopiero kiedy Staś umarł. To przedstawienie zaczęło być o mnie. Przez to stało się wyjątkowe".

Dorota Segda z sentymentem wspominała ich ostatnie wspólne chwile. Spędzili je tak, jak lubili najbardziej. Aktorka pamięta, że ostatnią książką, którą przeczytała Stanisławowi Radwanowi była Śmierć w Wenecji. Nawet, gdy był w spzitalu cały czas grali w scrabble. „Wierzę, że życie po śmierci trwa. Stasiu jest. Cały ten duchowy świat, który on wybudował i którym dzielił się ze mną ponad 30 lat, a ja z nim, to są teraz podstawy przeżycia”, dodawała w rozmowie Beacie Nowickiej.

Dorota Segda i Stanisław Radwan, Kraków 03.06.2015 r.

Fot. Damian Klamka / East News. Krakow 03.06.2015. Festiwal Zaczarowanej Piosenki - konferencja prasowa przed finalem. N/Z Stanislaw Radwan, Dorota Segda
Damian KLAMKA/East News

Przypominamy wyjątkową sesję Doroty Segdy i Stanisława Radwana. Co mówili VIVIE! w 2014 roku o wspólnym życiu i miłości w pierwszej wspólnej i tak niezwykłej rozmowie? Sprawdźcie sami.

Dorota Segda i Stanisław Radwan: historia miłości

Każdy z nas ma niszę, w której wypoczywa. Nie wierzę ludziom, którzy od rana do wieczora stają na straży intelektualnego koturnu i nie potrafią zabawić się w życie” – to Pana słowa. Właśnie o tej zabawie w życie chciałabym porozmawiać. Tym bardziej, że to Wasza pierwsza wspólna rozmowa.

Stanisław: Zabawa w życie to jest coś, co jest intelektualne.
Dorota: Staś, ponieważ jest starszy ode mnie i większości moich przyjaciół, jest niezwykłym zjawiskiem. Wnosi w nasze życie inny świat: ogromny autorytet, niebywałą zupełnie wiedzę i niedzisiejszą kulturę. A przy tym jest na wskroś młody, powiedziałabym – młodszy od nas wszystkich. W związku z tym jest i autorytetem, i kumplem. Można go zapytać o fakty historyczne, literackie i wszelkie inne, a jednocześnie można z nim pić, palić papierosy, palić ognisko, głupio gadać, opowiadać świńskie kawały albo nic nie robić i też jest cudownie.
Stanisław: Jeśli podpowiadam coś młodym ludziom, to: słuchaj tej drugiej osoby. Słuchać to znaczy otworzyć się na nią. Jestem może o tyle stronniczy, że zawsze w kontakcie z drugim człowiekiem dostaję więcej, niż mógłbym sobie wyobrazić. Jest stara zasada: jak umie się brać, to człowiek kształci w sobie także umiejętność dawania.

Kiedyś mi powiedziałaś, że zakochałaś się w mężu, bo pięknie słucha.

Dorota: I tak było. Jego empatia jest posunięta tak daleko, że nie umie odmawiać. Zawsze ja jestem tą, która mówi „nie”, i wychodzę na francę. Staś mówi wszystkim „tak”, a moją stanowczość uważa za niedelikatność. Wiesz, ile razy byłeś oburzony, że odwróciłam się na pięcie i powiedziałam: „Do widzenia”, podczas kiedy ty stałbyś tam jeszcze trzy dni i kiwał głową, zamiast wydusić z siebie: „Przepraszam, ale mnie do domu czas nagli”.
Stanisław: I temu komuś jest smutno, że się odwróciłaś. Kiedy ja odwracam się na pięcie, nikomu nie jest smutno.
Dorota: Nie wiem, czy mogę to powiedzieć na łamach prasy…

Myślę, że od wybuchu afery taśmowej dużo więcej wolno.

Dorota: Więc muszę to podsumować jednym ostrym zdaniem. Całe życie mówię do mojego męża: „Ta kultura cię kiedyś zajebie”.

A co mąż na to?

Stanisław: Obraca to w żart. À propos używania słów, które – jak się okazuje – są obowiązkowe w świecie polityki, kiedy Dorotce coś się wyrwie, mówię: „Wznosimy się na poziom akademicki, więc ja się wyłączam”.
Dorota: To jest przytyk Stasia do tego, że jestem profesorem i prorektorem (w PWST w Krakowie – przyp. red.), a on zwykłym magistrzyną. Co jest, oczywiście, śmieszne bardzo, dla mnie szczególnie.
Stanisław: Raz tylko przeżyłem moment zawahania, że może trzeba było starać się o tytuły. Kiedy Dorotka doktorat zrobiła. Przychodzi do domu i mówi: „I co, ty magistrzyno?”. Musiałem wybrnąć z sytuacji i zaproponowałem jej zabawę w doktora.
Dorota: (śmiech) Wcześniej mama mojej przyjaciółki, która jest wybitnym lekarzem, powiedziała: „Dziecko, to teraz idź do zabawkowego i kup sobie stetoskop”.

Załóżmy, że przez jakiś czas nie ma Pan żadnych zobowiązań zawodowych, twórczych. Jest Pan skazany na Dorotę 24 godziny na dobę. Gdzie by Pan ją zabrał?

Stanisław: Pytanie powinno brzmieć: Gdzie ona by mnie zabrała? Zacznijmy od tego, że przyjaciółka Dorotki powiedziała kiedyś: „Wiesz co, Staś jest bardzo pod pantoflem, tylko że on sobie ciągle spod tego pantofla podkop robi i wystawia nos” (śmiech).
Dorota: I to jest najgenialniejszy opis naszego związku. Całe życie usiłuję schować Stasia pod pantoflem, bo mam terrorystyczną naturę, natomiast on nigdy schować się nie dał. I to jest cudowne.
Stanisław: Wracając do tych 24 godzin, kiedy jesteśmy tylko we dwoje, to scenariusz sam się układa.
Dorota: Ostatnie trzy dni spędziliśmy w naszym domu w górach, gdzie jest nasza świątynia, ale nie samotności, bo zazwyczaj dom tętni życiem rodziny i przyjaciół. Tym razem byliśmy tam we dwoje. Łaziliśmy na spacery, czytaliśmy, wieczorami piliśmy wino i graliśmy w scrabble.

imgRU67An-ca302d0
Filip Zwierzchowski/DAS Agency

– W Krakowie słynne były Wasze partyjki brydża.
Dorota: Strasznie to lubiliśmy i nienawidzę się za to, że zaniechaliśmy tych spotkań. Mam nadzieję, że to chwilowa przerwa, bo brydż jest cudowną grą, również towarzysko. Prawda też jest taka, że to chyba jedyne momenty w naszym małżeńskim życiu – albo prawie jedyne – kiedy kłócimy się, chwilowo, ale na poważnie. A kłócimy się zazwyczaj, kiedy Staś licytuje siódemkę bez atu, a ja widzę, że tego nie zrobi, i szlag mnie trafia.
Stanisław: Cóż, w takich sytuacjach, z powodu niektórych moich decyzji, bardzo łatwo do mnie powiedzieć: „No, idiota”. Przyjmuję to jako określenie stanu mojej głowy w danej chwili i nie obrażam się nigdy. À propos różnic, to ja mam żyłkę hazardzisty. Kiedyś bardzo intensywnie grałem w pokera. To jest dopiero pożeracz czasu i sił, bo gra się nocami, czasami po 40 godzin. Rezygnacja z hazardu to akt strasznie silnej woli. Były pokerzysta jest jak anonimowy alkoholik – wystawiony na pokusy do końca życia.
Dorota: Kompletnie mnie nie dziwi. Stasiu jest człowiekiem o skłonności do nałogów. Przede wszystkim do papierosów, ale to, co on wyprawia z kupowaniem książek, to rodzaj świra. Cieszę się, że nie opanował do tej pory sztuki kupowania przez Internet, bo puściłby nas z torbami. Kiedy znika mi w mieście, choć mówię: „Stój tu i czekaj”, to szukam najbliższej księgarni, bo mam 100 procent pewności, że tam go znajdę. Z każdej księgarni wychodzi objuczony, szczęśliwy i drżący. Potem to wszystko czyta nocami, do rana. Pamiętasz tunel „Magda” pod Dworcem Głównym w Krakowie?

Oczywiście. Byli tam słynni bukiniści i tysiące starych książek, w tym pełno tak zwanych okazji. Mój mąż kilka razy spóźnił się przez to na ekspres do Warszawy.

Dorota: I o to chodzi (śmiech). Staś wtedy bardzo dużo jeździł. Pewnego wieczoru czekam na kochanego męża z kolacją, a jego nie ma. Wiem, że pociąg planowo przyjechał, więc natychmiast się domyśliłam, gdzie jest i co robi. Wreszcie wpada, z rozwichrzonym włosem, rozpalonymi oczami, i drżącym głosem mówi: „Popatrz, popatrz, co znalazłem” i pokazuje mi jakieś świństwo, spleśniałe, oblazłe robakami, w brudnej czarnej okładce…
Stanisław: …bordowej, Dorotko.
Dorota: Jeszcze mnie poprawia, czyli pamięta! Ja to otwieram z lekkim wstrętem i sceptycznym tonem pytam: „Co to jest?”. A on na to, cały czas dygocząc z przejęcia: „To jest bedeker z 1889 roku”. Przerzuciłam kilka kartek – był to jakiś przewodnik, w którym na przykład pisali, gdzie można wypić piwo w tym 1889 roku – i w końcu mówię: „No, ale po co ci to właściwie?”. I wtedy w oczach mojego męża pojawił się błysk, który mówił więcej niż to, co za chwilę sam powiedział. Ten błysk zawierał wszystko: jego nagle przegrane życie, zaprzepaszczone nadzieje i stracone złudzenia co do osoby, z którą się związał… Całość zwieńczyło bezradne pytanie: „Jak to?! To ty nie czytasz starych przewodników?!”.
Stanisław: Puenta była taka, że jak ja to powiedziałem, Dorotka wybuchnęła perlistym śmiechem, więc dotarło do mnie, co za bzdury gadam.

Może dodam jako ilustrację do tych opowieści, że jesteście posiadaczami kilkudziesięciu tysięcy książek, które nie mieszczą się ani na strychu, który jest Waszą kwaterą główną w Krakowie, ani w domu na wsi, nazywanym pieszczotliwie Monte Secco – Suchą Górą.

Dorota: Teraz sobie myślę, że żona alkoholika sprawdza jego oddech albo schowki na małpki, a ja podejrzliwie sprawdzam, czy znowu będzie czytał do dziewiątej rano. Większość książek mamy na piętrze, dlatego Stasio bardzo często tam czyta, a za ścianą jest nasza sypialnia. W nocy budzę się, sprawdzam ręką, czy jest w łóżku, a jak go nie ma, walę w ścianę. Ponieważ dużo jeżdżę, często nocuję w hotelach. Budzę się, czuję, że Stasia nie ma, więc walę w ścianę. Dopiero po którymś waleniu orientuję się, że jestem na przykład w hotelu Karat. Bez Stasia.
Stanisław: To już odruch. Zdarza się, że wali w ścianę, a ja leżę obok i mówię: „Dorotko, ale ja tu jestem”.

Pan się czegoś nauczył od Doroty?

Stanisław: Jak powiem, że wiele, to miałbym to wymienić?

Tak.

Stanisław: To może odpowiem najprościej. Zawsze czekam na coś takiego – aż mi głupio w obecności Dorotki to mówić – co zmieni moje myślenie na jakiś temat, poszerzy je, odwróci. Taki rodzaj olśnienia: Aha, no właśnie, nie uwzględniłem takiego punktu widzenia, nie popatrzyłem na to pod tym kątem. To mogą być drobnostki. Wydaje mi się, że bez wymiany myśli, nazwijmy to tak ogólnie, nie ma pożywki dla uczuć. Takie rzeczy najbardziej wiążą, zbliżają. Bo co to jest umiejętność zdziwienia się, zachwytu? To jest odkrycie czegoś, czego nie wiedziałem, nie przeczuwałem. A wtedy ten, kto wywołuje to zdziwienie, jest osobą do kochania, czyż nie?
Dorota: Myślę, że łączy nas, pewnie dlatego zakochaliśmy się w sobie, umiejętność zachwycania się, takiego bez reszty, różnymi małymi rzeczami. Stasiu śmieje się ze mnie, że często używam egzaltowanych słów typu: „Jeszcze nigdy ten krzak bzu nie kwitł tak pięknie”. Natomiast Staś wciąż uczy mnie patrzenia na dzieła sztuki. Kiedy idę z nim przez jakieś muzeum albo kiedy oglądamy albumy, potrafi zwrócić uwagę na jakiś szczególik, dzięki któremu ten konkretny obraz staje się do końca życia „mój”. Z muzeum Frick Collection na Manhattanie w Nowym Jorku pamiętam nieduży obrazeczek Mantegni, który Stasio wypatrzył w przejściu między salami.
Stanisław: Zaznaczmy, piękny pejzaż. Format może 20 centymetrów na 12, nie większy.
Dorota: I na tym obrazeczku mężczyźni anioły – bo to były męskie anioły, w liturgicznych szatach – stały na obłokach i patrzyły na ten pejzaż z zachwytem. I żeby z tego zachwytu nie spadły, naokoło tych obłoków miały takie chmurkowe barierki. Prawdopodobnie w ogóle nie zatrzymałabym się przy tym miniaturowym obrazie, ale odkąd Staś mi pokazał, po prostu go kocham. Wczoraj oglądaliśmy w albumie obraz Jana van Eycka, gdzie zaręcza się młoda para. Mąż pokazuje mi jakieś detale i mówi: „Popatrz, oni są bez butów, a tutaj odbijają się w lustrze”, choć widać tylko czubek stopy, a lusterko jest malutkie, na drugim planie.

Czytaj też: Wzięli ślub, niedługo potem zostali rodzicami. Rodzina jest dla niego największym darem

„Dostrzega cuda tam, gdzie inni przechodzą obok”, niczym Reger, główny bohater „Dawnych mistrzów” – genialnej książki Thomasa Bernharda.

Dorota: Staś potrafi te cuda zauważyć również w sytuacjach, których nikt nie skojarzyłby w danym momencie. Na przykład siedzimy sobie na plaży, w południowej Sycylii, jest cudownie, jesteśmy sami, gorący piasek, morze, Staś ma taki rozmarzony wyraz twarzy – ja go zinterpretowałam jako rozmarzony – dlatego pytam: „No co tam, kochanie?” i myślę, że mi odpowie: „Jest mi tutaj cudownie z tobą”. Albo: „Jeszcze nigdy nie byłem w tak pięknym miejscu” (śmiech). A Staś mówi: „Wiesz, myślę właśnie, jakie skurwysyństwo zrobili Europie Churchill i Roosevelt”. Jak się okazało, była to plaża, na której w lipcu 1943 wylądowali alianci.
Stanisław: Z Afryki. Wymyślono to, żeby nie puszczać ich przez Bałkany i zostawić dla Rosji łup w postaci połowy Europy. Na tej plaży przypomniałem sobie, że to było dokładnie tu, pod Agrigento.
Dorota: Do końca życia ta niebiańska plaża na Sycylii będzie mi się kojarzyła ze świństwem, jakie alianci zrobili Polsce i Europie. I z jednej strony podziwiam mojego męża za to niebanalne postrzeganie świata, a z drugiej śmieję się, bo to jednak jest nieziemskie dokonywać takich spostrzeżeń w miejscu bajkowego wakacjowania. A jednocześnie w domu Staś nie zauważa, że klamka odpadła, kran cieknie (śmiech).
Stanisław: To byłoby najciekawsze, gdybyśmy teraz przeszli do wad ustrojowych. Ale ja jeszcze chciałbym na moment wrócić do tego uczenia się. Dorotka ma nieprawdopodobny zmysł hierarchii rzeczy, hierarchii spraw. Odrzucenie czegoś, czemu nie warto poświęcać uwagi, według zasady: jak nie masz na coś wpływu, nie trać czasu, przychodzi jej z naturalną lekkością. Podziwiam ją w tym, to wręcz instynkt, który w jedynej sytuacji się wyłącza. Kiedy ona się pakuje. Ale nie na wakacje, na dwa tygodnie. Na jeden dzień do Łodzi.
Dorota: Chyba wiem, co chcesz opowiedzieć.
Stanisław: Wtedy nie ma żadnej hierarchii ważności. Są rozważania, zresztą fantastyczne, których słucham z zachwytem. Otóż Dorotka przewiduje, że nie ma jednej konkretnej pory roku. Są cztery. Ale każda ma kaprysy wewnątrz, wobec tego to, co ona wiezie ze sobą na ten jeden dzień, musi uwzględnić wszystkie te parametry.
Dorota: Oczywiście jest to gruba przesada. Ale z punktu widzenia człowieka, który wyjeżdżając nawet na miesiąc, pakuje do walizki wyłącznie książki, nie bierze majtek ani maszynki do golenia, ani niczego innego, to rzeczywiście moja zapobiegliwość może wydawać się przesadzona.
Stanisław: Ja uważam, że jest poetycka. Jeżeli przez poetyckość rozumiemy, że coś jest nie do skojarzenia, nie do wymyślenia, nie do zracjonalizowania.

imgPfecNp-a2b1fa2
Filip Zwierzchowski/DAS Agency

– Nasza wspólna przyjaciółka, Fuda – Beata Fudalej, znakomita aktorka, świetny pedagog i osoba zaczarowana astrologią, na której zresztą świetnie się zna, o czym wszyscy w Krakowie wiedzą, mówi o Was, że musieliście się w życiu spotkać. Nazywa to układem karmicznym.
Dorota: Myślę, że pierwszy przejaw układu karmicznego poczuliśmy, kiedy Stasiu był jeszcze dyrektorem Teatru Starego. Jako młodziutka aktorka, studentka jeszcze, podpisywałam umowę o angaż, a wtedy on, nie wiedzieć czemu, powiedział: „Pani Dorotko, jak pani będzie wychodziła za mąż, niech pani nie zmienia nazwiska, bo pani jest bardzo plakatowe”. Zostało to powiedziane w godzinę zero.
Stanisław: Ty to nazywasz godziną zero?
Dorota: A jak mam nazwać? Czarną godziną?
Stanisław: Godziną otwarcia, na przykład.
Dorota: Przepraszam, a w jaką godzinę wybuchło Powstanie Warszawskie? Przecież to był wielki wybuch.
Stanisław: Ej, jednak znowu masz rację. A wiesz, jaką wartość czasową ma wielki wybuch, jaką część sekundy? Bo to jest limes fizyki: 10 do minus 43.
Dorota: Hmmm…
Stanisław: To jest czas wielkiego wybuchu.
Dorota: I wtedy wszystko się stało.
Stanisław: Tak, bo po pierwsze, był to moment, w którym zawiesza się czas. Na tym polega zresztą twórczość, żeby na chwilę znaleźć się poza czasem. 10 do minus 43 fachowo nazywa się liczbą Plancka, bo on ją wymyślił, ale niektórzy mówią na to „liczba Boga”. Uważają, że to, co się wtedy stało, można wytłumaczyć, jedynie omijając prawa fizyki. Bo przecież sprawa czasu obchodzi nas wszystkich. Każdy z nas ma swój własny czas, który wyznacza nasz organizm. Co więcej, to on raz sobie ustala, że ten czas płynie wolno, a raz, że bardzo szybko. W sztuce każdemu artyście zależy, żeby czas się zatrzymał. To jest ta magia.
Dorota: Powiedziałeś kiedyś piękną rzecz, że wiąże się z tym czas ciszy absolutnej. Dopiero wielki wybuch uruchomił dźwięk w przestrzeni.
Stanisław: No oczywiście, bo jeżeli nie było żadnej materii, nie istniało ani to, co wytwarza dźwięk, ani to, co go przenosi. Wobec tego była cisza absolutna. Nasza tęsknota za ciszą, którą mamy wbudowaną, jest również tęsknotą za absolutem.

Co by Pan zrobił, gdyby chciał sprawić Dorocie ogromną przyjemność?

Dorota: Tylko nie mów, że kupiłbyś książkę (śmiech).
Stanisław: Nie mam z tym nigdy żadnego problemu, nie muszę wymyślać, zastanawiać się, często jest to wynik chwili, nagle widzę: o, tym najbardziej by się ucieszyła. I to się dzieje. Ale ważne jest to, co Dorotka mówiła o naszej zdolności do zachwytu. Dosłownie każdy wyjazd z nią, gdziekolwiek, to jest olbrzymia frajda, wspólne przeżycie, wzruszenie, zawsze kontrowane, bo mamy oboje poczucie humoru. Jesteśmy na przykład w Bergamo, pniemy się w górę, przechodzimy obok kościoła San Bernardino in Pignolo, przeczytałem w przewodniku, że jest w nim Lotto i mówię: „Dorotko, musimy tu wrócić, bo tu jest Lotto”. A ona na to: „Czyś ty zwariował, będziesz tu grał w lotto?!”. „Dorotko! Lorenzo Lotto” (śmiech).
Dorota: Raz na trzy lata Stasiu puszcza lotto, wiem, bo potem znajduję takie niesprawdzone kupony w różnych miejscach, więc pomyślałam odruchowo, że upojony niezwykłością tego miejsca chce skreślić jakieś numerki.
Stanisław: Potem rzeczywiście w co drugiej bramie był punkt lotto, a jednocześnie Bergamo to miejsce pochodzenia Lorenza Lotto i jest dużo jego cudownych dzieł.
Dorota: Zupełnie niezwykłą podróż odbyliśmy w zeszłe wakacje. Przejechaliśmy pół Hiszpanii i całą Portugalię, żeby po 17 latach wrócić na plażę, gdzie spędziliśmy bardzo romantyczny i zupełnie niepowtarzalny w naszym życiu tydzień. Siedemnaście lat temu była to mała wioska rybacka, z jedyną knajpką, kilkunastoma mieszkańcami, z których nikt nie mówił w żadnym innym języku, tylko w portugalskim, nad oceanem, z przepiękną dziką plażą. Po horyzont nikogo, tylko piasek, piasek, piasek i nic więcej. Niewyobrażalna piękność tego miejsca była porywająca. Kiedy tam wróciliśmy, ryczałam przez dwie godziny ze wzruszenia i nie mogłam się uspokoić. To był zaczarowany powrót do początku naszej miłości, zwłaszcza że było to na końcu świata.

Stanisław: Wisława Szymborska ładnie pisała: „Kiedy wymawiam słowo Przyszłość pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości”.

Reklama

[Ostatnia aktualizacja tekstu: 14.10.2024].

Reklama
Reklama
Reklama