Reklama

Od pół roku jest szefową informacji i publicystyki Polsatu, jednej z największych stacji telewizyjnych w Polsce. Żadna inna dziennikarka nie awansowała na tak wysokie stanowisko. Media piszą o niej „żelazna dama polskiego dziennikarstwa”. Jest ambitna i silna, a jednocześnie drobna, przez co sprawia wrażenie kruchej. Tylko nam w odważnej rozmowie z Beatą Nowicką Dorota Gawryluk zdradza, jak weszła na szczyt, dlaczego nie jest na „ty” z żadnym politykiem, jak reaguje na ostrą krytykę, co sądzi o mężczyznach i czy mąż się zdenerwował, kiedy dostała awans?

Reklama

Zadawałaś sobie pytanie dlaczego właśnie Tobie zaproponował to stanowisko?

Może wynika to z pychy, ale nie (śmiech). Kto, jak nie ja?!

Podobno w czasie rozmowy o awansie pierwsze pytanie jakie zadają mężczyźni, brzmi: „Ile teraz będę zarabiał?”. A kobiety pytają: „Czy ja na pewno sobie poradzę?”.

Oooo! To ja nie mieszczę się w tym schemacie. Rozumiem natomiast, dlaczego mężczyźni pytają o zarobki, bo to jednak wciąż na mężczyznach spoczywa ciężar utrzymania rodziny, domu. Ta męskość, niestety, budowana jest często na zawartości portfela. Czyli wyszło na to, że jestem pyszna.

Pycha zawiodła Cię na ten szczyt?

Nie mów szczyt, bo to źle brzmi. Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. To się odbyło w sposób naturalny.

Gdyby na Twoim stanowisku pojawił się kolejny mężczyzna nikt nie zwróciłby na to szczególnej uwagi. Zjawiłaś się Ty i od razu zostałaś „Żelazną damą polskiego dziennikarstwa”.

Myślę, że to większe zainteresowanie wynika raczej z tego, że w Polsce panuje obecnie stan bardzo dużego napięcia politycznego. Są środowiska, osoby, które chciałyby wszystko upolitycznić, klasyfikować, szufladkować, stąd pod moim adresem pojawiają się też różne epitety.

Jesteś odporna na te „epitety”?

Dla mnie ten zgiełk, wrzask i krzyki są w ogóle bez znaczenia. Robię swoje. Jako typowy człowiek mediów lubię zainteresowanie (śmiech). A czy jestem odporna? Myślę, że byłoby to dziwne, gdyby osoba publiczna gniewała się, że ktoś ją obrzuca epitetami.

Na przykład – „pisówa”.

Kiedyś mnie to drażniło, dziś śmieszy. Nie jestem blisko z żadną partią i nigdy nie byłam. Nie znam osobiście polityków, z nikim się nie koleguję, bałabym się wchodzić w jakieś bliższe relacje, bo zawsze mi się wydawało, że politycy to jest jedna strona, a my, dziennikarze – druga. Trudno potem pisać prawdę o swoim kumplu. A wielu dziennikarzy jest na ty z politykami.

Ty nie

No właśnie.

Co Cię w tej pracy pociąga?

To, co ciebie, czyli rozmowy z ludźmi. Ta codzienna, mrówcza praca bardzo mi odpowiada. Od 25 lat próbuję zrozumieć ludzkie emocje, motywy działania. Często rozmawiam z tymi samymi politykami. Obserwuję ich wzloty i upadki. To jest niezmiennie pociągające. Czasami czuję się jak na planie filmu political fiction. Niesamowite, że mimo doświadczeń innych, ludzie ciągle popełniają te same błędy. I w polityce i w życiu osobistym. Powtarzające się afery taśmowe to jest obłęd. Wydawałoby się, że wszyscy wiedzą, że nie należy mówić głupot w miejscach publicznych...

Ani przez telefon.

A wciąż mówią. Partie polityczne obiecują, że będą lepsi, uczciwsi, że nie będzie afer. Potem zdobywają władzę i pojawiają się te same afery, te same problemy. Zawsze w końcu zwycięża pazerność i pycha, która, jak wiadomo, kroczy przed upadkiem.

Jak sobie radzisz w tym dość brutalnym, męskim środowisku? Czujesz się skolonizowana przez mężczyzn?

Nigdy nie czułam się skolonizowana, poza tym nie uważam, że mężczyźni to jakaś siła. To są stereotypy, że mężczyźni są brutalni, a kobiety emocjonalne. Mężczyźni też są emocjonalni, często kapryszą, obrażają się, zachowują jak przedszkolaki. Przez lata poznałam ich słabości, widziałam, jak reagują w sytuacjach kryzysowych. Zamiast wkroczyć ze spokojem, rozpadają się. Nie mam kompleksów w stosunku do mężczyzn.

Twój mąż był pierwszą osobą, do której zadzwoniłaś, jak dostałaś propozycję awansu?

Tak, dlatego, że już wcześniej bardzo dużo pracowałam, natomiast zawsze staram się być w domu w ważnych momentach: to ja kładę Marysię spać, ja jej czytam, wszystko jest bardzo poukładane, piątki, soboty, niedziele są wyłącznie dla córki, to się nie zmieniło.

A co się zmieniło?

To, że jestem jeszcze bardziej skoncentrowana na pracy. Często nie mam nawet czasu, żeby zadzwonić do męża.

Masz wyrzuty sumienia?

Mam. Wydaje mi się, że człowiek bez wyrzutów sumienia jest trochę mniej człowiekiem. Zawsze je miałam z powodu życia rodzinnego, które cierpi. Prawda jest taka, że ja tego awansu, jak ty to nazywasz, nie przyjęłam ani z radością, ani z zachwytem, tylko jako kolejny etap, gdzie jest jeszcze więcej pracy. A ponieważ przez całe moje życie zawodowe było tak, że tej pracy mi dokładano, to w momencie, kiedy dostałam tę propozycję, pomyślałam sobie: „O kurcze, jeszcze i to”. Nie myślałam o tym, że sobie nie poradzę, tylko, że już nie będę miała czasu na nic. I ta myśl trochę mnie zmroziła.

Mąż się wkurzył, że się zgodziłaś?

Nie ma takiej możliwości, żeby się wkurzył. Wiedział doskonale, z kim się zadaje od samego początku. Powiedział: „Przecież to było oczywiste. Nic się nie zmieni. Miałaś dużo pracy, będziesz miała jeszcze więcej”. Mój mąż jest ze świata politechniki, myślenia bardziej logicznego niż nasze, dziennikarskie, gdzie pewne rzeczy trzeba „łapać z powietrza”, być otwartym. Na przykład rozmawiasz z rodziną i jednocześnie słuchasz radia. Marysia niedawno śmiała się ze mnie: „Mama, ty nie jesteś dobrą mamą”. „Pokaż mi choć jeden przykład, że nie jestem dobrą mamą: kanapki smaczne, obiad pyszny… „Kiedyś specjalnie robiłam test, pytałam cię: mamo czy mogę to i to, a ty za każdym razem mówiłaś - yhm, yhm. W końcu stwierdziłam, że ty mnie nie słuchasz i zapytałam czy mogę skoczyć w ogień, a ty powiedziałaś - yhm, bo słuchałaś radia!”. Kiedy dopadają mnie wyrzuty sumienia, tłumaczę sobie, że nie jestem jedyną pracującą mamą.

Rozmawiała Beata Nowicka

Mateusz Stankiewicz/AFPHOTO

Cały wywiad z Dorotą Gawryluk przeczytasz w najnowszej VIVIE!, do kupienia od 27 grudnia!

Mateusz Stankiewicz AFPHOTO
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama