Ich życie determinuje kolor aplikacji. Jak wygląda codzienność w Wuhan?
Kolebka pandemii koronawirusa budzi się do życia
- Katarzyna Sielicka
Jedenastomilionowa metropolia podnosi się po dwóch miesiącach zamknięcia. Jak żyją ludzie w Wuhan? Czy ich „normalność” naprawdę jest normalna? I jak mogło się wydarzyć, że miasto stało się kolebką koronawirusa SARS-CoV-2, którego pandemia zmieniła życie ludzi w każdym zakątku świata?
Dokładnie o północy z 7 na 8 kwietnia z mroku nad rzeką Jangcy zaczęły wyłaniać się zarysy pierwszych wieżowców. Budynek po budynku, ulica po ulicy rozbłyskiwały kolorowymi światłami przy wtórze radosnych okrzyków mieszkańców, klaszczących w osłonięte rękawiczkami dłonie, uzbrojonych w maseczki i stojących w odpowiednich odległościach od siebie. Po 76 dniach zamknięcia Wuhan, kolebka pandemii koronawirusa, budził się do życia. Ale czy miasto sprzed i po epidemii jest tym samym miejscem? Jaką cenę mieszkańcy zapłacili za wygraną w walce ze śmiercionośnym zarazkiem?
Prawie normalnie
Ulice w 11-milionowej metropolii znów tętnią życiem, choć ludzi jest zdecydowanie mniej niż przed pandemią. Odblokowano autostrady i lotniska, jeździ miejska komunikacja. Pracownicy służb miejskich w kosmicznych kombinezonach uporali się już z wywożeniem odpadków z hoteli, które na czas pandemii zamienione zostały w miejsca kwarantanny dla uwięzionych w stolicy prowincji Hubei przyjezdnych. W mieście zostało też wielu turystów, którzy przyjechali tu na kilka dni spędzić chiński Nowy Rok, a spędzili ponad dwa miesiące.
Można się przemieszczać, choć nie dowolnie – zakres zależy od kodu w specjalnej aplikacji, którą ma każdy mieszkaniec w swoim smartfonie. Życie mieszkańców determinuje kolor, jaki przydzieli im aplikacja. Zielony oznacza, że osoba jest zdrowa i nie zaraża. Może podróżować i chodzić do pracy. Żółty i czerwony oznacza obostrzenia.
Dziennikarz „Wired” opisuje historię pewnej kobiety z kodem zielonym, która zgłosiła się do szpitala, bo źle się poczuła. Przebadano ją i stwierdzono, że jest zupełnie zdrowa. Ale kiedy wróciła do domu, okazało się, że jej aplikacja zmieniła kolor na czerwony, a ona musi przez dwa tygodnie pozostać w izolacji. „Aplikacja nie jest po to, żeby monitorować stan zdrowia osoby dla jej lepszego samopoczucia, tylko po to, żeby określić, czy i jakie zagrożenie dla innych może stanowić”, wnioskuje dziennikarz.
Osoby starsze, które nie mają smartfonów, posiadają świadectwa zdrowia w formie pisemnej. Wszyscy muszą się liczyć z tym, że w metrze, sklepie czy na dworcu zostanie im zmierzona temperatura. Policyjne patrole wyposażono nawet w kamery termowizyjne. Otwarte są restauracje, ale jeść można tylko na zewnątrz. Korzysta z tego stosunkowo niewiele osób – ludzie wolą brać dania na wynos.
Dla tych, którzy wrócili do biur, praca wygląda inaczej niż przed pandemią. W korporacyjnych stołówkach nie jada się już wspólnego lunchu. Pracownicy dostają porcje, które spożywają w odosobnieniu. Często też przynoszą swoje jedzenie z domu. Ale to wydaje się stosunkowo niewielką niedogodnością w porównaniu do obostrzeń, jakim musieli poddać się przez ostatnie miesiące. W ogóle nie wolno było im wychodzić z domu. Po zakupy codziennie mogła wyjść tylko jedna osoba z każdego gospodarstwa domowego i miała na to dwie godziny. Zdjęcia opustoszałego miasta obiegały media na całym świecie. Świecie, który jeszcze nie wiedział, że wkrótce tysiące miast będą wyglądały podobnie. Z pompą otwarto ponownie centrum konferencyjne, w którym na czas pandemii urządzono szpital na 1700 łóżek. Odkażane są chodniki i ulice.
„Byliśmy uwięzieni zbyt długo”, pisała Guo Jing, prawniczka z Wuhan cytowana przez The Guardian, która od początku pandemii publikowała w sieci pamiętnik. „Wieczorem 30 marca dowiedziałam się, że mieszkańcy z zielonym kodem zdrowia mogą wyjść na zakupy. Byłam tak podekscytowana, że rozpłakałam się. Ostatni raz opuściłem dom 26 lutego. Minęły już 43 dni”. Guo Jing poszła do sklepu sprzedającego wuhańskie przekąski, kupiła 10 klopsików za trzy dolary. A potem po prostu szła wzdłuż brzegu rzeki Jangcy i z radości krzyczała.
Wirus z laboratorium?
Jeszcze niedawno nazwa Wuhan dla wielu ludzi oznaczała tylko miejsce na mapie. Miasto powstałe w 1949 roku z połączenia trzech mniejszych miast to wielki ośrodek przemysłowy, port na Jangcy a także... największy w Chinach kompleks instytucji naukowo-badawczych. W 1958 roku powstał tam Instytut Wirusologii, a w 2017 Narodowe Laboratorium Bezpieczeństwa Biologicznego, gdzie bada się najgroźniejsze patogeny. To właśnie tam pracuje chińska „kobieta nietoperz”. Profesor Shi Zhengli od czasu epidemii wirusa SARS, który w latach 2002–2003 zabił blisko 800 osób spośród ośmiu tysięcy zakażonych, pracowała nad odkryciem źródeł i dróg tego zakażenia. W jaskiniach południowych Chin natknęła się na zakażone koronawirusami nietoperze. Badaniom nad nimi poświęciła następne 16 lat.
Nic dziwnego, że gdy 30 grudnia 2019 instytut poinformowano o dwóch nietypowych przypadkach zapalenia płuc spowodowanych koronawirusem, dyrektor zadzwonił właśnie do niej. Była na konferencji w Szanghaju. „Rzuć wszystko i zajmij się tym”, powiedział. W drodze powrotnej myślała tylko o jednym: Czy to możliwe, że wirus wydostał się z jej laboratorium? Nie mogła spać, dopóki nie przebadała próbek. 7 stycznia okazało się, że materiał pobrany od pacjentów jest tylko w 96 procentach zgodny z próbkami, które zespół Shi Zhengli zebrał w prowincji Yunnan. Nowy SARS-CoV-2 nie pochodził z laboratorium. Skąd więc się wziął?
„Mokre targi”
Podczas badań w południowych Chinach profesor wpadła na pewien trop. Koronawirusem od cywet zarazili się handlarze dzikimi zwierzętami w prowincji Guangdong. Do podobnej sytuacji mogło dojść w Wuhan, gdzie – jak w wielu chińskich miastach – funkcjonował tak zwany mokry targ. To miejsce, gdzie w koszmarnych warunkach handluje się dosłownie wszystkim, co się rusza. Także nietoperzami. „Pacjentem zero” była sprzedawczyni krewetek, 57-letnia Wei Guixian. Mimo że „mokre targi” stały się głównym podejrzanym, zamknięto je dopiero 24 lutego, miesiąc po tym, gdy Wuhan odcięto od świata. W samym mieście zachorowało około 50 tysięcy osób, co stanowi ponad połowę wszystkich zarażonych w Chinach.
Pod koniec kwietnia 77-letni ostatni ozdrowieniec opuścił szpital w Wuhan. Przedtem został dwukrotnie poddany testom i dwa razy wynik był negatywny. Dopiero wtedy rzecznik chińskiej Narodowej Komisji Zdrowia Mi Feng ogłosił: „Liczba pacjentów z koronawirusem w Wuhan była zerowa! Wuhan jest oficjalnie wolny od wirusa”.
Druga fala
Jakie jest Wuhan po epidemii? Nie tylko Guo Jing zwraca uwagę na fakt, że 76 dni totalnego zamknięcia spowodowało ogromne straty gospodarcze. „Wiele firm zbankrutowało, a ludzie stracili pracę – jak możemy zapewnić im środki do życia? Te pytania wymagają od rządu i społeczeństwa zmierzenia się z prawdą i wzięcia odpowiedzialności. Jednak do tej pory nie ogłoszono kompleksowej polityki”, pisze.
Jak uważają eksperci, samo wprowadzenie zakazu handlu dzikimi zwierzętami to cios w branżę, która warta jest 76 miliardów dolarów i daje zatrudnienie około 14 milionom ludzi. A przede wszystkim nie wiadomo, czy w ogóle jest skuteczny. „Jedzenie dzikich zwierząt jest częścią tradycji kulturowej Chin. Zakazy spowodują powstanie ogromnego podziemia”, uważa jeden ze współpracowników profesor Zhengli.
W Chinach wciąż pojawiają się nowe przypadki zachorowań, tym razem na granicy z Rosją. Chiny przygotowują się na kolejną falę wirusa, która może przyjść jesienią.