Reklama

Chelsea Clinton, jedyne dziecko Billa i Hillary Clintonów, obchodzi dziś 39. urodziny. Życie w cieniu sławnych rodziców nie jest łatwe. Jak sobie z tym radzi? Całkiem nieźle. Sławę wykorzystała do rozwijania swojej kariery. Dziś ma na koncie książkę dla dzieci i młodzieży, pracowała jako specjalna korespondentka stacji telewizyjnej NBC News, nieustannie działa w fundacji Clintonów. Przypominamy wyjątkowy artykuł Piotra Milewskiego, który ukazał się w magazynie VIVA! w 2010 roku. Korespondent Radia Zet w ciekawy sposób opisał historię Chelsea, której ślub stał się towarzyskim wydarzeniem roku!

Reklama

Ślub Chelsea Clinton

„Królewna wychodzi za mąż!”, „Wesele następczyni tronu!”. Nawet skandal nie zakłócił podniosłej atmosfery ślubu jedynaczki Clintonów. O Chelsea Clinton i najgłośniejszym ślubie Ameryki z Nowego Jorku pisze Piotr Milewski.

Stało się! 31 lipca 2010 roku, w obecności 400 gości i rodziców, jedynaczka Clintonów powiedziała „tak” Marcowi Mezvinsky’emu. Pierwsi gratulacje złożyli Barbra Streisand, była sekretarz stanu Madeleine Albright, miliarder Steve Bing. Oprah Winfrey, prezydent Obama, Steven Spielberg życzenia składali na odległość. Wszyscy cieszyli się szczęściem państwa młodych i chyba tylko wyjątkowo nieżyczliwi szeptali tego dnia o skandalu związanym z rodziną Mezvinskych.

Ślub i wesele odbyły się w 20-hektarowej posiadłości Astor Courts, w Rhinebeck, stan Nowy Jork. Goście zostali poinformowani w ostatniej chwili, gdzie mają jechać. Przed wejściem musieli oddać telefony komórkowe. Nikt oficjalnie nie potwierdził nawet daty ślubu. A wszystko po to, by zmylić media.

Ściśle tajne „tak”

Środki bezpieczeństwa były ostrzejsze niż podczas wizyt zagranicznych przywódców. Droga do Astor Courts została zablokowana, zamknięto przestrzeń powietrzną. Za wesele tradycyjnie płacił tata panny młodej, podobno kosztowało od 3 do 5 milionów dolarów. Suknie – po 25 tysięcy, wynajęcie luksusowych przenośnych toalet – 15 tysięcy, konsultant do spraw mediów – 100 tysięcy. Za cenę kwiatów można by kupić dom w Brooklynie.

Tę rozrzutność skrytykowały media. Światło dzienne ujrzało zaledwie kilka zdjęć z ceremonii, pieczołowicie wybranych przez małżonków i teściów. Szum wywołany zamążpójściem Chelsea był tym bardziej zaskakujący, że prezydentówna żyje w cieniu sławnych rodziców. Pracuje w funduszu hedgingowym Avenue Capital Group. Finansistą jest również jej mąż Marc Mezvinsky, chłopak o mocno popapranej przeszłości. Choć nie z własnej winy.

Hańbę rodzinnemu nazwisku przyniósł jego ojciec, były demokratyczny kongresmen Edward Mezvinsky, który w 2001 roku skazany został za oszustwa finansowe na siedem lat więzienia, z czego odsiedział pięć. Prokurator określił go mianem „jednoosobowej fali przestępczości”. Choć tata kradł, w rodzinnym domu Marca było wesoło. Edward wychowywał z drugą żoną, dziennikarką o politycznych aspiracjach Marjorie Margolies, jedenaścioro dzieci. Jej karierę polityczną złamał skandal wywołany przez męża. Obecnie są rozwiedzeni. Wiadomo, że Edward wykorzystywał znajomość z Clintonami oraz wieloletni związek syna z prezydentówną przy wyłudzaniu pieniędzy. O wybrykach świekra były prezydent nigdy nie wspomina (Edward nie został jednak zaproszony na ślub), o zięciu mówi za to w superlatywach.

A że państwo Clinton długo zwlekali z błogosławieństwem dla związku córki – cóż, zdarza się. Mimo wszystko cieszyli się widokiem panny młodej, która wystąpiła w sukniach Very Wang. Miłość i wierność obiecała w białej z gorsetem, falbaniastą spódnicą oraz platynowym pasem. Gości podejmowała w tunice z czarnym paskiem. Marc miał na sobie smoking, jarmułkę i szal modlitewny. Związek błogosławili pastor i rabin, a do pierwszego tańca przygotował państwa młodych Maksim Chmerkovskiy – ulubieniec publiczności „Tańca z gwiazdami”. Po odtańczeniu numeru obowiązkowego bawili się do piątej rano. Według naocznych świadków Bill usiłował wykonać „moonwalk” à la Michael Jackson.

Daleko od Białego Domu

Państwo młodzi nadal będą mieszkać w apartamencie przy nowojorskiej Piątej Alei, kupionym przez Marca za cztery miliony dolarów. Można przypuszczać, że wrzawa wokół nich stopniowo ucichnie. Zwłaszcza że Pierwsza Córka ma zasadę: unikać mediów. Pilnego strzeżenia prywatności nauczyło ją osiem lat spędzonych w Białym Domu. Podczas kampanii wyborczej w 1992 roku Hillary tak obsesyjnie chroniła córkę przed światem polityki, że spora część wyborców nie wiedziała nawet o jej istnieniu. Dopiero trzy lata później, na konwencji Partii Demokratycznej w Chicago, mama i tata, nękani zarzutami, że nie kultywują wartości rodzinnych, zaprezentowali namacalny „dowód” rodzicielskiej wiarygodności. Pewna siebie, inteligentna i oczytana Chelsea w ciągu jednego dnia została gwiazdą.

Biały Dom wychuchana jedynaczka opuściła z tatą po prawicy, mamą po lewicy i pluszową żabą pod pachą w wieku 18 lat, na pokładzie wojskowego helikoptera, potem boeinga, by udać się na studia do prestiżowego Stanford University. Mało kto może się pochwalić, że tata podwiózł go do szkoły Air Force One. W Stanford Chelsea uzyskała stopień bakałarza, magisterium zrobiła na Oxfordzie, alma mater Billa.

Już w 2000 roku dwudziestoletnia wówczas Clintonówna brała zakulisowy udział w izraelsko-palestyńskich negocjacjach pokojowych, a potem radziła ojcu, jak zakończyć konflikt między afrykańskimi plemionami Tutsi i Hutu. Na jej zaangażowanie w politykę – pół żartem pół serio – narzekali partnerzy Clintona: „Zachowanie prezydenta jest, delikatnie mówiąc, frustrujące. Ciągle powtarza: »Chelsea uważa, że to, Chelsea sądzi, że śmo«”, kpił z zakochanego taty pewien uczestnik negocjacji w Camp David. Według jednego z doradców Clintona porady dziewczyny wysoko cenił prezydent Mandela.

Czy Chelsea pójdzie w ślady rodziców? Na razie nic na to nie wskazuje. Jako Pierwsza Córka wystarczająco długo przyglądała się wielkiej polityce od wewnątrz, by nie mieć złudzeń, że to bezpardonowa walka o władzę. Ostra, bezkompromisowa, łamiąca charaktery, odsuwająca życie rodzinne na drugi plan. Ale biorąc pod uwagę polityczny temperament Billa i Hillary – kto wie... Teraz trzeba tylko życzyć świeżo poślubionej żonie, by jej małżeństwo było szczęśliwsze od małżeństwa rodziców.

Reklama

Tekst PIOTR MILEWSKI, korespondent RADIA ZET

Reklama
Reklama
Reklama