Reklama

Artur Boruc w 2006 r., przez niemal 90 minut praktycznie w pojedynkę odpierał ataki Niemców na Polską bramkę, a gdy w ostatniej minucie przeciwnicy wbili gola płakał jak bóbr, co pokazały wszystkie zagraniczne media. Gdy odszedł z Legii, przyjeżdżał na mecze warszawskiej drużyny i oglądał je razem z najbardziej zagorzałymi kibicami z tzw. „Żylety”. Stał się też legendą (katolickiego) Celticu Glasgow, gdzie prowokował przeciwników (protestantów) znakiem krzyża (Szkoci nazwali go Holie Goalie, czyli święty bramkarz). W Biało-czerwonej koszulce rozegrał łącznie 64 mecze. I właśnie powiedział, że to już koniec przygody z kadrą.

Reklama

Od tego ogłoszenia nie milkną komentarze. Bo Boruc, choć ostatni był bramkarzem numer trzy, dla kadry znaczył bardzo wiele – był jej dobrym duchem, a także jednyum z pierwszych, którzy polską piłkę po latach smuty wznieśli na europejskie wyżyny.

Reklama

Dowód? Komentarze takie jak ten Kamila Glika?

Wielka przyjemnosc grac i przebywac z takim gosciem jak ty!Bedzie nam cie brakowac "Lala"

Reklama
Reklama
Reklama