Reklama

Właduś to prawdziwy bociani celebryta. Od dwudziestu lat przylatuje w to samo miejsce. Imię otrzymał po swoim opiekunie, który dbał o niego przez 15 lat. Po jego odejściu, bocian wciąż przybywa do swojego gniazda w Nowej Hucie. Poznajcie jego historię!

Reklama

Historia Władusia - oswojonego bociana

Pan Władysław kochał wszystkie zwierzęta. Ale szczególnie upodobał sobie bociany. Już jako mały chłopiec opiekował się bocianem, który wypadł z gniazda. Potem marzył, by ptaki zameldowały się na terenie jego gospodarstwa.

To spełniło się w 1995 roku. Pierwsze bociany uwiły sobie gniazdo obok jego zakładu szlifierskiego. Ptasi dom, który znajdował się na drzewie został zniszczony.

,,Obawiałem się, że gdy bocian przyleci z małżonką, spadną razem z gniazdem na ziemię. Postanowiłem działać. Obciąłem uschłe drzewo, a w urzędach i w elektrowni wystarałem się o konstrukcję pod gniazdo na słup elektryczny", mówił rozmowie z Gazetą Krakowską. Bociany zaakceptowały nowe lokum i... z sympatią spoglądały na swojego opiekuna. Od tamtej pory pan Władysław zaczął je dokładnie obserwować, dokumentował ich życie, czasem zagadywał i dokarmiał. Z jednym szczególnie się polubił.

Mężczyzna zawsze wypatrywał swojego skrzydlatego przyjaciela na początku kwietnia, a ten nie zawodził. Przygotowywał dla Władusia i jego bocianiej żony (Władusiowej) specjalne powitanie. Na bociana czekało już ulubione jedzenie - kurze serca. Zawsze świeże! Bo Właduś jest wybredny. Nie przepada za wątróbką czy kiełbaską. Czasem skubnie wołowiny.

„Właduś był na pierwszym miejscu, wyczekiwał go już w marcu, aż przeleci. Chodził w odległości metra do niego. Mógłby mu jeść z ręki”, mówiła pani Janina w specjalnym materiale dla Dzień Dobry TVN.

Bocian przyjaźni się z psami i reaguje na własne imię! Co więcej, Właduś przyzwyczaił się z czasem do wygód. Kiedy pan Władysław zapominał o smaczkach ten potrafił się upomnieć o swoje.

„W warsztacie była kuchnia, dochodził do pomieszczenia i stukał dziobem w okno”, mówiła przyjaciółka pana Władysława w rozmowie z Dzień Dobry TVN. To był znak, że pora na śniadanie. Czasem klekotem dopominał się o dokładki!

Po śmierci pana Władysława bocian nadal przylatuje w to samo miejsce. Może z sentymentu?

Właduś był traktowany przez swojego opiekuna jak pracownik zakładu. Zawsze po porannym wypadzie na żerowisko zaglądał do szlifierni, by sprawdzić, co się dzieje. Tak jakby nadzorował robotę. Pracownicy warsztatu podkreślają, że od lat 90-tych bocian przybywał do gniazda pierwszy.

„Właduś zawsze przylatywał pierwszy i wiadomo było, że to jest on. Jak się go zawołało „Właduś chodź”, to on zlatywał nam na podwórko, jak kura”, mówił pan Jerzy w Dzień Dobry TVN.

Dla pana Władysława przylot Władusia zawsze był ogromnym wydarzeniem. Zamontował także kamerę, by inni mogli podglądać bocianie życie.

„Chwalił się, że właśnie przyleciał. Musiał obdzwonić znajomych”, wyznała Pani Janina.

,,Przyzwyczailiśmy się do siebie. Gdzie mu będzie lepiej? Ja do grilla, on za mną. Ja do warsztatu, on krok w krok. Mówię mu: "Właduś, do cholery, nic nie mam, wszystko zjadłeś, skurkowańcu". A on tylko przekrzywia głowę i patrzy, jakby wszystko rozumiał", wspominał pan Władysław Pietrzak w rozmowie z Gazetą Wyborczą Kraków w 2004 roku.

Pan Władysław kochał te zwierzęta i zawsze z radością wyczekiwał wiosny. ,,Już o tym myślę. Że któregoś dnia wyjdę przed dom, a tam puste gniazdo. A puste gniazdo to dla mnie początek jesieni. Blisko śnieg i zima. I znowu trzeba przeczekać do kwietnia", wspominał rozmowie z GW Kraków.

W tym roku Właduś w pierwszym tygodniu kwietnia przyleciał do Nowej Huty. Opiekę nad bocianami przejęła rodzina pana Władysława. Dziś troszczy się o nie pani Marta.

Źródło: Dzień Dobry TVN, Gazeta Wyborcza Kraków, Gazeta Krakowska

Reklama

MAREK LASYK/REPORTER

Reklama
Reklama
Reklama