Jan Kulczyk z życia czerpał pełnymi garściami, a jaki był naprawdę?
Miliarder obchodziłby dziś urodziny...
- Roman Praszyński, Elżbieta Pawełek
Geniusz biznesu, miliarder, znawca sztuki, miłośnik opery. Dla wielu – po prostu przyjaciel. Z życia czerpał pełnymi garściami. Jego wyobraźnia nie miała granic. Ci, którzy go znali, wspominają go jako człowieka o niezwykłej wrażliwości i wielkim sercu, który jak nikt znał twardy świat interesów i jak nikt umiał dostrzec i docenić piękno. I który zawsze wznosił toasty za miłość. Jan Kulczyk zmarł sześć lat temu - 29 lipca 2015 roku w Wiedniu. Przypominamy niezwykle wzruszającą opowieść o Janie Kulczyku, która okazała się w sierpniu 2015 roku na łamach magazynu VIVA!.
Jan Kulczyk biznesman, miliarder, znawca sztuki
Doktor Jan Kulczyk zapragnął spotkać się z Panem Bogiem. Wsiadł w swój samolot i pognał do Nieba. Święty Piotr wahał się, czy go wpuścić, ale Jan przekonał go swoim urokiem i wdziękiem. Po spotkaniu z Panem Bogiem uśmiechnięty, radosny, zadowolony wsiadł do samolotu i popędził z powrotem na Ziemię. Tymczasem Pan Bóg po spotkaniu z doktorem Janem zamyślony, zafrasowany spacerował niespokojnie po niebie. Święty Piotr długo zbierał się na odwagę, by zadać pytanie, co go tak trapi. W końcu się odważył. „Panie Boże, i jak spotkanie z doktorem Kulczykiem?”, zapytał. Pan Bóg westchnął: „Świetnie, świetnie. Wspaniale. Tylko, drogi Piotrze, nie rozumiem jednego, dlaczego ja jestem wiceprezesem rady nadzorczej Nieba?!”.
Ten dowcip o Janie Kulczyku od wielu lat krążył po salonach, śmiesząc za każdym razem tak samo. Lubił go też Kulczyk, który miał nieprawdopodobne poczucie humoru. Sam fantastycznie opowiadał żarty. I nie miał nic przeciwko, żeby i z niego dworować. Warunek był jeden – puenta ma przedstawiać go jako zwycięzcę. „To cały Jan”, mówi Zbigniew Napierała, wieloletni przyjaciel Jana Kulczyka, prezes wydawnictwa Edipresse Polska. „Zawsze musiał być pierwszy. Zawsze musiał dominować. Ale przy tym był niezwykle ciepły i koleżeński. Wszyscy go naprawdę lubiliśmy. Miał taką cechę charakteru, że człowiek się od niego uzależniał”. Prowokator. W czasie rozmowy rzucał zdanie, że na przykład filmy Kieślowskiego są kiepskie. Choć podziwiał dzieła reżysera, chciał wywołać tym stwierdzeniem burzliwą dyskusję i miał z tego niesamowitą radość. Albo niekończące się rozmowy z córką, Dominiką, na temat roli kobiety. Prowokował ją, że kobiety powinny siedzieć w domu i słuchać się mężów. A potem mówił do otoczenia: „Zobaczcie, jak ona dobrze argumentuje swoje racje!”. Uważał, że takie dyskusje rozwijają, a tylko kłopotliwe pytania prowokują do myślenia.
Słowo charyzma pochodzi od greckiego charisma – dar. Opisywano nim ludzi obdarzonych łaską boską, „darem bożym”. To słowo doskonale pasuje do Jana Kulczyka. „Miał w sobie ogromną charyzmę”, uważa Zbigniew Napierała. „Był jak magnes. Przyciągał ludzi. Miał w sobie miękkość, wdzięk, drapieżność. Był pełnym człowiekiem”. Uwiódł nawet takiego giganta, jak prezydent Lech Wałęsa. „Wiele ładnych lat się znaliśmy i nigdy w żadnej sprawie mnie nie zawiódł”, mówi dziś prezydent. „Teraz mnie tylko zawiódł, bo byliśmy umówieni w Gdańsku, a on się przeniósł do wieczności”. Tylko dzięki charyzmie namówił emira Kataru do założenia spółki poszukującej bogactw naturalnych. Jak miała się nazywać? Oczywiście „Kulczyk Katar Resources”. Jego megalomania nie znała granic. Napierała wspomina: „Żartowałem, że jest największym megalomanem w Polsce. Ale jak z cholesterolem – jest dobry i zły. On miał megalomanii pozytywnej znacznie więcej niż złej”. Lubił komplementy, lubił być adorowany, podziwiany. Nie dopuszczał myśli, że może nie być numerem jeden na liście najbogatszych Polaków. Bardzo tam chciał być. I był.
Urodził się 24 czerwca 1950 roku w Bydgoszczy. Marzył, żeby zostać architektem, ale ojciec doradził mu prawo. W 1972 roku obronił magisterium na uniwersytecie w Poznaniu, a trzy lata później obronił doktorat z prawa międzynarodowego. Powtarzał żartem, że nie musiał ukraść pierwszego miliona, bo dostał go od ojca. W jego rodzinie zajmowano się handlem od kilku pokoleń. Dziadek przed wojną prowadził dom handlowy, ojciec w latach 50. wyemigrował do Berlina Zachodniego, gdzie dorobił się majątku. Jan razem z ojcem w 1981 roku założył pod Poznaniem jedną z pierwszych firm polonijnych, Interkulpol. Zrobili genialny interes na paście bhp. Pod koniec lat 80. Kulczyk zaczął reprezentować w Polsce niemieckie koncerny Krupp i Rau, produkujące między innymi maszyny rolnicze. Uczył się robić wielki biznes. Gdy w 1989 roku skończył się komunizm, był gotowy wypłynąć na szerokie wody. W roku 2015 „Forbes” wycenił jego majątek na 15 miliardów złotych. On sam nigdy nie wiedział, ile ma dokładnie pieniędzy. „Przypuszczam, że tego w ogóle nikt nie wie”, powiedział Piotrowi Najsztubowi w wywiadzie dla VIVY! na początku tysiąclecia. „Bo nie wiem, jaki jest dzisiaj kurs moich akcji. Ten, kto liczy pieniądze, już nie ma czasu na cokolwiek innego”.
Jan Kulczyk dostrzegał szansę tam, gdzie inni przechodzili obojętnie. Łączył ze sobą ludzi i kontynenty. Jego najbardziej ambitnym planem było poszukiwanie ropy naftowej w Afryce. Rok temu kupił w Namibii kopalnię złota. Jako pierwszy zagraniczny biznesmen dostał tytuł „Przyjaciela Nigerii”. „Niespełnienie pchało go ku coraz nowym wizjom”, mówi Waldemar Dąbrowski, niegdyś minister kultury, dziś dyrektor Teatru Wielkiego – Opery Narodowej.
„Jego plany wybiegały daleko w przyszłość. Przypominam sobie nasze spotkanie z ministrami niemieckimi czy brytyjskimi, gdzie usiłował promować swoją ideę połączenia Europy i Afryki”. „W działaniach biznesowych był niezwykle błyskotliwy”, mówi Zbigniew Napierała. „Nie można się tego nauczyć. Był dotknięty przez Boga jednym palcem”. Przyjaciołom, też doświadczonym biznesmenom, jego plany wydawały się mrzonkami. „Czasem coś mu radziłem”, uśmiecha się Zbigniew Napierała.„Odpowiadał: »Wiesz, pewnie masz rację. Ale gdybym ciebie słuchał, nigdy nie zrobiłbym takich pieniędzy«”.
Jan Kulczyk życie prywatne
Przez ponad 30 lat był żonaty. Wierzył, że stabilizacja pomaga robić interesy. „Nie znam ludzi, którzy są zadowoleni, szczęśliwi i robią kariery przy połamanym życiu osobistym”, mówił Najsztubowi w 2001 roku. „Nie wyobrażam sobie »budowania« bez oparcia w silnej szczęściem rodzinie”. Żonę Grażynę poznał na studiach. Wychowali dwoje dzieci: 40-letniego dziś Sebastiana i 43-letnią Dominikę.
„Wszystko było podporządkowane mężowi”, wspominała w „Twoim Stylu” Grażyna Kulczyk po rozstaniu. „Na niego się czekało, gdy wyjeżdżał w interesach. Był pachnący placek, wyprasowane koszule, dzieci z piątkami w zeszytach. Taki stereotyp wpoiła mi mama. Gdy urodziła się moja Dominika, zrezygnowałam z pracy. Gdybym przy aktywności męża i ja chciała robić karierę, rodzina by się rozpadła”. Rozwiedli się w 2006 roku. Potem biznesmen związał się z Joanną Przetakiewicz. Rozstali się po ośmiu latach. Swoje uczucia przelał na dzieci. „Był prawdziwie kochającym ojcem”, ocenia Niemczycki. „Martwił się o ich kariery, utrzymywał z nimi bardzo częsty kontakt”. Oboje dopuścił do zarządzania swoimi biznesami. Dominika jest członkinią rady nadzorczej funduszu Kulczyk Investments. Sebastian w 2014 roku został prezesem Kulczyk Investments. „Uważam, że prawdziwą oceną ludzi jest to, jak wychowają swoje dzieci”, mówił Kulczyk senior Najsztubowi. „To jest naszym prawdziwym obowiązkiem. Dbanie o istnienie”.
Brał życie pełnymi garściami. „Świat w jego towarzystwie wydawał się zawsze większy”, mówi Zbigniew Napierała. Uwielbiał ludzi. Uwielbiał spotkania, kolacje przy winie, rozmowy. „Gdziekolwiek chodziliśmy do najlepszych restauracji francuskich, włoskich czy niemieckich, widziałem, jak wśród kelnerów wybuchała radość”, wspomina Waldemar Dąbrowski. „Natychmiast wychodzili mu na spotkanie właściciele restauracji i było ceremonialne powitanie. Nawet gdy wszystkie miejsca były zajęte, bo zwykle w takich restauracjach zamawia się je na kilka tygodni naprzód, stolik dla doktora Kulczyka znajdował się od ręki”. Zbigniew Niemczycki jest wstrząśnięty: „Ciężko mówić o nim w czasie przeszłym. Był wspaniałym przyjacielem. Szczerym, lojalnym. Choć nieraz się spieraliśmy o polską politykę, sprawy gospodarcze. Pamiętam, pojechaliśmy z Jurkiem Starakiem i Rysiem Krauze do Doliny Krzemowej. Po biznesowym spotkaniu o drugiej w nocy Janek powiedział: »Lećmy na Florydę, bo tu nudno«. I polecieliśmy jego odrzutowcem. Rano zrobiłem dla wszystkich jajecznicę. To był rytuał”.
Wierny przyjaciel i dusza towarzystwa
Mówił, że nie lubi być sam. Cenił sobie towarzystwo przyjaciół. I pozostawał im wierny. Nawet tym z liceum. „Pojechaliśmy kilka miesięcy temu do Bydgoszczy na premierę »Rigoletta« w Operze Bydgoskiej”, mówi Waldemar Dąbrowski. „A potem wprowadził mnie w krąg przyjaciół z klasy licealnej. Jego relacje z nimi były tak ciepłe, bliskie, jakby rozstali się wczoraj. Cenił te przyjaźnie jak największy skarb. To pokazuje, jakie w nim były pokłady wrażliwości”. „Przyjaźnie ze szkoły były dla niego ważne”, dodaje Napierała.„Gdy kolega potrzebował pieniędzy na leczenie, pomagał nieproszony”. Z działalności charytatywnej uczynił sztukę. Poeta i malarz Jan Wołek wspomina taką scenę: „Siedzimy gdzieś na końcu świata, palmy, parna noc, a on zasłuchany w śpiewie młodej wokalistki, która miała pewnie 18 lat, pyta: »Jasiu, dobra jest?«. Ja, który napisałem ze trzy tysiące piosenek: »Znakomita«. On: »A jak jej pomóc?«. Powiedziałem, że można by ją wysłać do którejś ze szkół dla wokalistów i tu rzuciłem nazwy kilku najlepszych w świecie. Nie minęło pięć minut i dziewczyna stoi w objęciach matki, obie ryczą wniebogłosy. Okazało się, że Jasiu, działając pod dyktando serca, po prostu wypisał już czek dziewczynie na studia w Berkley School of Music”.
Założył fundację, która pomaga zdolnym, niezamożnym dzieciom. Pomagał poznańskim uczelniom, fundował dziesiątki nagród naukowych. Płacił setki tysięcy złotych na Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego. Dał 20 milionów złotych na powstające Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie. Lech Wałęsa też wiele mu zawdzięcza. „Amerykanie w Huston bardzo dużo zrobili dla ratowania mojego serca, ale wszystkie dodatkowe rzeczy potrzebne w terapii załatwił Kulczyk”, mówi prezydent. „Nawet nie wiedziałem kiedy i jak. Pomagał mi też w sprawach mojego Instytutu. Mogłem się nie przejmować różnymi rzeczami, bo on je załatwiał. Podziwiałem w nim bezinteresowność i rozmach”.
Kochał piękno. Otaczał się rzeczami w najlepszym gatunku. Wyjątkowymi dziełami sztuki. Jego domy projektowali najwięksi projektanci. Nosił ubrania najlepszych marek. „Żył według światowych standardów”, mówi Napierała. Dzięki pieniądzom mógł spełnić swoje marzenie o byciu architektem. Kupował domy, pałace, zajmował się ich aranżacją, sprawiał, że nabierały blasku. I wartości. Miał do tego szczęśliwą rękę. Zbigniew Niemczycki opowiada: „Siedział kiedyś z Janem Wejchertem i agentem nieruchomości w restauracji na Lazurowym Wybrzeżu. Wejchert namawiał go, żeby kupił w pobliżu dom, żeby mogli się spotykać. Janek Kulczyk powiedział, że dom go nie interesuje, ale taki zamek to by kupił. I pokazał na piękną starą budowlę na skale. Na to zerwał się agent nieruchomości i mówi, że zamek jest na sprzedaż. Poszli oglądać i tego samego dnia Janek wpłacił zaliczkę”. W ten sposób stał się właścicielem przepięknego Chateau de Madrit stojącego nad urwiskiem tuż nad samym Morzem Śródziemnym. Zrobił z niego perełkę. Bardzo drogą perełkę. Wartą kilkadziesiąt milionów złotych.
Jan Kulczyk miłośnik sztuki
Jego jacht „Phoenix 2” jest jednym z najpiękniejszych jachtów na świecie. Sześć pokładów, 30 osób załogi, basen, lądowisko dla helikopterów, sala kinowa i kilkanaście kabin dla gości. Na pewno są na świecie większe i droższe jachty. Ale jego jest wyjątkowy. Urządzony z dużym smakiem. Wiesław Olko, architekt, przez ćwierć wieku projektował wnętrza domów, biur, a nawet helikopter Jana Kulczyka. Biznesmen miał duszę artysty. Godzinami potrafił rozmawiać o sztuce, architekturze, designie. Żył nie tylko robieniem pieniędzy. „Nie miał mentalności księgowego”, uważa Jan Wołek.
„Choć ciągle się kłóciliśmy, bo nadużywał słowa sztuka i mówił: sztuka kulinarna, sztuka taka, taka… A ja: »Jasiu, jaka to sztuka, to jest gotowanie. Sztuką jest malarstwo, poezja, rzeźba«. Być może brało mu się to z tęsknoty za tym, żeby być twórcą i całym sobą chciał to udowodnić ku naszej radości. W jednej ze swoich wspaniałych rezydencji, pokazując biurko zaprojektowane przez Lagerfelda, mawiał: »Patrz, jakie piękne, sam je wymyśliłem«. Ja: »Jasiu, nie wymyśliłeś, tylko zapłaciłeś, to co innego«. On: »Nie, bo wiedziałem, gdzie ma stanąć, miałem jego wyobrażenie, zanim je zamówiłem«”. Swój jacht też wymarzył. „Siedzieliśmy kiedyś na Sardynii i on sobie go wykreował w głowie i naszkicował”, wspomina Waldemar Dąbrowski. „Miał naturę architekta, co w dużej mierze zadecydowało o jego sukcesie w biznesie. Potrafił skonstruować fundament, strukturę, zarządzić przestrzenią, a na koniec dodawał jeszcze do tego dekoru. Uważał, że piękno jest energią, która napędza ludzi i czyni ich lepszymi. A jacht to było nie tylko miejsce wypoczynku, ale też pracy. Ktokolwiek z wielkiego biznesu wsiadał na jego jacht, nie potrzebował już ani rekomendacji, ani gwarancji bankowych. Wiedział, że to człowiek do działania w wielkiej skali”.
W Bydgoszczy wychował się w domu obok opery. W dzień, gdy otworzyło się okno, słychać było próby śpiewaków. Miłość do opery została mu na resztę życia. Jeździł na najlepsze przedstawienia w La Scali, Covent Garden i Metropolitan Opera. Wiele przedstawień zrealizowano tylko dzięki jego hojności. Monumentalna rzeźba na froncie budynku Opery Narodowej zawdzięcza powstanie właśnie jemu. Kochał też pop. Tinę Turner, Amy Winehouse, Marylę Rodowicz, Krzysztofa Krawczyka. Jan Wołek pamięta, że gdy wysłuchał jego piosenki „Dzieciaki z Alwernii”, dostał obłędu. „I facet, który ma wszystko, nagle wzrusza się obrazem małego miasteczka, gdzie dzieci jedzą kwaśne porzeczki, dla których całym światem jest piernik czy cukierek. Po prostu płakał jak bóbr”, wspomina wzruszony Wołek.
Sponsorował artystów i sportowców. Zastrzykiem pieniędzy wspomógł Polski Komitet Olimpijski. Miał wizję, że polski sport może przyczynić się do promocji Polski na świecie. Pokazać jej moc i umiejętność rozwoju. Dlatego, jako współwłaściciel Warty, sponsorował Romana Paszke w międzynarodowych regatach dookoła świata „The Race” z okazji rozpoczęcia nowego tysiąclecia. Paszke popłynął wielkim katamaranem. Kulczyk po zawodach pływał razem z nim. Sam sterował łodzią. Stał za sterem, wiatr rozwiewał jego dyrygencką grzywę szpakowatych włosów. „Miał duszę marynarza”, ocenia Paszke. „Podążał za przygodą”. Tak naprawdę najlepiej czuł się w ruchu. Miał wiele domów na świecie: w Wiedniu, Londynie, St. Moritz, ale najlepiej czuł się na swoim jachcie. A dom miał w samolocie. Wciąż w podróży na kolejne spotkanie. „Nie umiał odpoczywać”, przyznaje Zbigniew Napierała. „Całe życie był na najwyższych obrotach”. „Mówiłem mu: »Jasiu, ty już nie musisz nikomu nic udowadniać«”, wspomina Zbigniew Niemczycki. „To, co zrobiłeś, wystarczy na kilka pokoleń”.
Wstrząs to mało. Na wieść o jego śmierci Polska zawrzała. Internet zagotował się od hejtu. „Oczywiście znajdą się tacy, którzy będą o nim źle mówić, bo wolność wypowiedzi to przywilej demokracji”, Lech Wałęsa smutno kiwa głową. „Ale kto go znał, złego słowa o nim nie powie. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda się spisać wszystkie jego zasługi. Byliśmy gotowi w ogień za nim wskoczyć. Nie widzę nikogo, kto mógłby go zastąpić. To był fenomen na miarę XXI wieku”.
Pogrzeb Jana Kulczyka
Spoczął na małym, poznańskim cmentarzu. Obok swego ojca, pod płytą, na której kazał postawić rzeźby Igora Mitoraja, artysty, którego ukochał nad życie. Był wierzący. W każdą niedzielę chodził do kościoła. W Konstancinie wchodził bocznymi drzwiami i wysłuchiwał mszy, stojąc w zakrystii. Zawsze przyjmował komunię świętą. Kto wie, może miał bezpośrednią linię z Panem Bogiem? Należałaby mu się za ten milion, którym wsparł budowę ośrodka dla młodzieży nad Lednicą. Ojciec generał włączył go do Konfraterni Zakonu Paulinów.
Wcześniej zapisano tam króla Jagiellończyka, Henryka Sienkiewicza i Lecha Wałęsę. Pytany o religijność, Jan Kulczyk odpowiadał: „Czy nazwiemy to energią, czy nazwiemy duszą, to to »coś« pcha nas do przodu. Ciało jest tylko i wyłącznie instrumentem”. To ciało zaczęło zawodzić go kilka lat temu. Przeszedł poważną operację w Detroit, na kolejną pojechał do Wiednia. Miała trwać godzinę, trwała pięć. Wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu. „Dzwoniłem do niego codziennie, rozmawiałem na pięć godzin przed śmiercią”, wspomina z bólem Wołek. „Osłabiony mówił: »Wszystko w porządku«. Już snuł plany… Odszedł tydzień po operacji. W przypadku osób o takiej miłości do świata i ludzi to niesprawiedliwe. Mówi się, że jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach. A plany miał wielkie”.
„Nieobecność przyjaciela jeszcze bardziej ukazuje to, co zawsze w nim kochałeś”, mówi Zbigniew Napierała. Jan Kulczyk był wielkim znawcą wina. Kiedy pił w gronie przyjaciół, wznosił tylko jeden toast: „Za miłość!”. Jan Wołek wzruszony: „Nie za sukces, nie za szczęście. Więc jak podnosił kieliszek, to chóralnie krzyczeliśmy: »Za miłość!«. To było jego credo. Reszta go nie interesowała”.
Tekst: Roman Praszyński
Współpraca: Elżbieta Pawełek
Tekst archiwalny, pochodzi z magazynu „VIVA!” wydanego w 2015 roku
1 z 6
Geniusz biznesu, miliarder, znawca sztuki, miłośnik opery. Dla wielu – po prostu przyjaciel.
2 z 6
„Nie wiem, jaki jest dzisiaj kurs moich akcji. Ten, kto liczy pieniądze, już nie ma czasu na cokolwiek innego”.
3 z 6
„Uważam, że prawdziwą oceną ludzi jest to, jak wychowają swoje dzieci”. To jest naszym prawdziwym obowiązkiem. Dbanie o istnienie”. mówił Jan Kulczyk Najsztubowi.
4 z 6
„Świat w jego towarzystwie wydawał się zawsze większy”, mówił o nim Zbigniew Napierała.
5 z 6
Dzięki pieniądzom mógł spełnić swoje marzenie o byciu architektem. Kupował domy, pałace, zajmował się ich aranżacją, sprawiał, że nabierały blasku. I wartości. Miał do tego szczęśliwą rękę.
6 z 6
Miłość do opery została mu na resztę życia, ale kochał też pop. Tinę Turner, Amy Winehouse, Marylę Rodowicz, Krzysztofa Krawczyka.