„Koncentruję się na teraźniejszości”. Beata Jałocha spełnia swoje marzenia i walczy o tytuł Miss!
1 z 3
Cztery lata temu, dla Beaty Jałochy czas stanął w miejscu. „Uświadomiłam sobie, że nawet jeśli wyobrażam sobie sytuację, że szła dziewczyna, na którą spadł samobójca, i ona jest na wózku inwalidzkim, a on zmarł, to kompletnie nie trafia do mnie, że to jestem ja”, mówiła w poruszającym wywiadzie VIVY!. Nie wiedziała, jak będzie wyglądać jej przyszłość. Dziś stawia przed sobą kolejne wyzwania i spełnia marzenia! Właśnie rozpoczyna kolejną przygodę. Beata Jałocha walczy o tytuł Miss Świata na wózku!
Zobacz też: „Nie ma lekarstwa ani metody”. Jak Michał Figurski opowiadał VIVIE! o swojej chorobie? Zobacz WIDEO
Historia Beaty Jałochy
To był piękny, słoneczny dzień. Sobota, 18 maja 2013. Dzień, który na zawsze zmienił jej życie. Kilka dni wcześniej Beata Jałocha, śliczna 27-letnia fizjoterapeutka, obiecała sobie, że zacznie korzystać wreszcie z życia, z każdej wolnej chwili. Sobota idealnie się do tego nadawała, dlatego przesunęła trzech pacjentów na rano, żeby później pojechać z Tomkiem, swoim narzeczonym, na basen. Chcieli pobyć razem, bo tego wspólnego czasu stale im brakowało. Niczego nie przeczuwała. Z panem Leszkiem skończyła terapię po dziewiątej, pojechała do domu, żeby podładować telefon. Zadzwoniła do kolejnej pacjentki, że chwilkę się spóźni. Zawsze wszystko robiła w biegu, ale tamtego dnia spokojnie zaparkowała samochód, a kiedy zobaczyła straż miejską, pomyślała, że źle stoi i założą jej blokadę. Z uśmiechem przestawiła auto. Potem zaczęła wolno iść w kierunku mieszkania pacjentki. Jej pamięć urywa się po kilku krokach. Przed nią zdążyła przejść kobieta z dzieckiem. Beata już nie. To na z nią z siódmego piętra spadł samobójca. W Polsce nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło... Szybko pozbawiono ją złudzeń. Drugiego dnia pobytu w szpitalu lekarz wydał wyrok: „Ma pani całkowite uszkodzenie rdzenia z przerwaniem ciągłości. Nic już tego nie zmieni”. Mimo że los ciężko ją doświadczył, nie poddała się. Dziś jest przykładem dla innych, że nie ma rzeczy niemożliwych. W końcu ograniczenia nie istnieją.
Zobacz też: "Ksiądz Jan Kaczkowski udzielił już jej sakramentu ostatniego namaszczenia". Hanna Lis o walce o zdrowie mamy
Beata Jałocha walczy o tytuł Miss Świata na wózku
Konkurs Miss na wózku organizuje Fundacja „Jedyna taka”. Jednak w tym roku, w wyborach wezmą udział kobiety z całego świata. To nie pierwszy raz, kiedy Beata Jałocha bierze udział w konkursie. W 2014 roku zdobyła tytuł pierwszej wicemiss Polski. Beata Jałocha nie odpuszcza! Po raz kolejny podejmuje wyzwanie. „Jeżeli masz odpowiednie nastawienie to jesteś w stanie zrobić wszystko. Nagroda na pewno byłaby dla mnie ogromnym wyróżnieniem, ale przede wszystkim szansą, żeby mówić o niepełnosprawności w fajny sposób”, wyznała niedawno w rozmowie z dziennikarką „Faktów”. „Nie ma znaczenia to czy poruszasz się na wózku, czy jesteś zdrowa, czy może masz jakieś inne ograniczenia. Piękno jest w środku człowieka, nie na zewnątrz. Za tym konkursem idzie idea integracji osób pełnosprawnych z niepełnosprawnymi. Myślę, że to dla niej jest kluczowe”, dodała Beata Jałocha. Wybory odbędą się już 7 października!
Zobacz też: Daria Widawska: „Płakać już przecież nie będę”. Od czasu choroby inaczej patrzy na świat
Jak Beata Jałocha radzi sobie z codziennością? O czym marzy? Jak walczy ze słabościami? O swoim nowym życiu po wypadku, opowiedziała kilka lat temu Beacie Nowickiej. Cały wywiad znajdziecie w naszej galerii.
2 z 3
– W psychoanalizie to się nazywa „wyparcie”. Usunięcie ze świadomości wspomnień, uczuć, myśli. Rodzaj samoobrony przed samym sobą.
Tak mówiła mi moja pani psycholog. Ale nie sądzę… Ja bardzo racjonalnie podchodzę do życia. Chciałabym odciąć się od czegoś, na co nie mam kompletnie wpływu. Chciałabym skoncentrować się na tym, co realnie mogę teraz zrobić, a nie rozpaczać nad tym, co się wydarzyło. Zamknąć etap „dziewczyny, na którą spadł samobójca”.
– Wiesz, jak ten samobójca miał na imię?
Nie, nie wiem. W mediach pojawiło się jego zdjęcie, więc kiedy myślę o nim, mam ten obraz w głowie. Ale czuję kompletną pustkę, jeśli chodzi o niego. To jest człowiek, który podjął decyzję, że chce popełnić samobójstwo, i przy okazji zniszczył moje życie. W związku z tym nie interesuje mnie jego historia, przyczyny jego decyzji, w ogóle informacje z nim związane nie wywołują we mnie żadnych emocji. Totalna pustka. To jest to, co czułam po wypadku. Taką nicość. Jakby mnie zamroziło.
– Jakbyś się zapadła w otchłań snu?
Czułam się, jakbym była zamknięta w szklanej bańce i to wszystko, co działo się dookoła, nie dotyczyło mnie. Nie mam snów. Miałam tuż po wypadku i były to sny, w których chodziłam. Pamiętam jeden – siedziałam na drugim piętrze mojej szkoły podstawowej, na wózku. Nie było windy, więc sama się w tym śnie dziwiłam, jak się tam znalazłam. A jednocześnie przekonywałam ludzi, którzy stali obok mnie, że ja nie muszę na tym wózku siedzieć, bo ruszam nogami. I wtedy wstałam. Ten sen był pełen sprzeczności. Bardzo realny.
– Nie masz snów, rano się budzisz, otwierasz oczy i o czym myślisz?
Po wypadku jest taki moment, kiedy otwierasz rano oczy, patrzysz na wózek i myślisz: Nie. Nie ma mowy. Nie zgadzam się. Pani psycholog mówi ci wtedy, żebyś potraktowała ten wózek jako etap przejściowy, w drodze do osiągnięcia jakiegoś celu, bo łatwiej ci będzie wszystko na nowo poukładać w głowie. Ten etap zaliczyłam w szpitalu. Na szczęście minął też czas, kiedy patrzyłam na wózek ze złością.
– Bo ten wózek codziennie stoi obok Twojego łóżka?
Kiedy wieczorem kładziesz się do łóżka, ten wózek musi być postawiony w takiej odległości, żebyś rano mogła z niego skorzystać. Jeśli jest odsunięty o dwa metry, zostajesz w łóżku. Nie możesz się ruszyć.
– Przepraszam za to głupie pytanie.
Nie jest głupie. Nie wymagam od ludzi, żeby mieli pojęcie o tym, czego doświadczam na co dzień. Ale pytałaś mnie, co czuję, kiedy budzę się rano… Jak widzę, że za oknem jest piękna pogoda, przychodzi mi do głowy czasami taka myśl: Jak wiele mogłabym zrobić, gdybym była całkowicie sprawna. Ile zdrowy człowiek ma przed sobą możliwości. Oczywiście na wózku wiele rzeczy też da się zorganizować, zrobić, ale to kosztuje tyle wysiłku, tyle pracy, tyle determinacji… (milczenie). Gdyby wózka nie było, wszystko byłoby o wiele łatwiejsze. Kiedy dzień jest ponury i mogę zostać w domu, jakoś mi to nie przeszkadza. Ale kiedy świeci słońce, chciałabyś zwyczajnie wstać i wyjść. Tak po prostu. Ale nie możesz. Wtedy wściekasz się, że właśnie ciebie to spotkało.
– Wściekasz się czy płaczesz?
U mnie najpierw pojawia się złość, łzy bardzo rzadko.
– Co Cię najbardziej upokarza – nie wiem, czy to nie za mocne słowo – w codziennej zależności od innych osób?
Są pewne osobiste rzeczy, które utrudniają codzienne funkcjonowanie… (milczenie). Pacjent, który jest po urazie rdzenia kręgowego, oprócz tego, że siedzi na wózku, ma problem z całą fizjologią. Z wózkiem ostatecznie człowiek może sobie jakoś poradzić: kupujesz odpowiedni model, przystosowujesz auto, aranżujesz na nowo mieszkanie, masz poczucie elementarnej władzy nad tą częścią życia. Ale nad częścią swojego ciała nie masz. O tym się nie mówi, bo kwestie fizjologii są wstydliwe i trudne. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że ciało od pasa w dół nie działa: praca pęcherza, praca jelit, cała ta bardzo intymna sfera. Nie kontrolujesz tego tak, jak byś chciała. To może upokarzać. Zdarza się, że jesteś kompletnie bezradna. Można wypracować pewne mechanizmy radzenia sobie z tym problemem. Wymaga to czasu i konsekwencji.
– Zanim się spotkałyśmy, byłam przekonana, że najtrudniejsze pytanie, jakie chciałam Ci zadać, brzmi: „Czy masz nadzieję?”.
Że będę chodzić? Nie prześladuje mnie to. W szpitalu bardzo szybko pozbawiono mnie złudzeń. Leżałam nafaszerowana ogromną ilością leków przeciwbólowych, z połamanym kręgosłupem, połamanymi żebrami i praktycznie zmiażdżoną nogą, prawdopodobnie do amputacji. Czekałam na operację. Drugiego dnia lekarz, który wiedział już, że byłam fizjoterapeutką, w bardzo oschły i stanowczy sposób powiedział: „Ma pani całkowite uszkodzenie rdzenia z przerwaniem ciągłości. Nic już tego nie zmieni”. Wiedział, że ja rozumiem, co to znaczy. Nie musiał precyzować, że nie będę chodzić.
– To miała być terapia szokowa?
Nie sądzę. Obowiązkiem lekarza było poinformowanie mnie o moim stanie. W pierwszej dobie po wypadku nie udzielano mojej rodzinie informacji na ten temat. Mijały kolejne godziny, ja tam leżałam. Nikt nie wiedział, dlaczego nie jestem operowana. W konsekwencji nogę zoperowano po czterech dniach, kręgosłup dopiero po tygodniu. To był najdłuższy i najtrudniejszy tydzień w moim życiu. Nawet nie potrafię opisać, co wtedy czułam, jak czekałam na leki, by choć na ułamek sekundy nie czuć bólu. Cały czas ktoś przy mnie był, dzień i noc. Mama wymieniała się z moją siostrą. Miałam problemy z oddychaniem, ciągle się krztusiłam, nie byłam w stanie sięgnąć po dzwonek, nie mogłam nawet powiedzieć, jak bardzo boli.
3 z 3
– Liczysz dni wypadku?
Nie liczę. Bałam się tylko tej daty, 18 maja, bo jednak jest to dzień, który całkowicie zmienił moje życie. Niestety… (milczenie). Zaplanowałam go precyzyjnie. Zdecydowałam, że wypełnię go tak, że nie pomyślę ani przez chwilę o tym, co się stało. No i oczywiście nic mi się nie udało.
– Dlaczego?
Pomyślałam, że skoczę ze spadochronem z czterech tysięcy metrów. Ten pomysł pojawił się w mojej głowie, kiedy zeszłoroczna Miss Polski na wózku dostała właśnie taką nagrodę. Pomyślałam, że dokładnie to zrobię w rocznicę wypadku. Zorganizowałam wszystko dzięki Basi, mojej koleżance, ale aura zawiodła i zrobiłam to tydzień później.
– Skoczyłaś?
Tak.
– Bałaś się?
Dla mnie łatwiejszy jest skok z czterech tysięcy metrów niż zjeżdżanie na wózku po pochyłym chodniku czy pojawienie się w miejscu publicznym. Nie czułam lęku, może to przez adrenalinę. Nikomu nic nie powiedziałam. Tomek wiedział, ale nie brał w tym udziału. Chciałam zrobić coś szalonego, coś, co zajmie moje myśli choć na chwilę.
– Dobrze Ci to zrobiło?
Marzyłam, żeby skoczyć ze spadochronem jeszcze przed wypadkiem, w związku z tym chciałam sobie udowodnić, że ten wypadek i wózek mi w tym nie przeszkodzą. Jestem uparta. Ale czy sobie coś udowodniłam? Chyba nie. Myślę, że udowodnię sobie, kiedy stworzę na nowo mój świat, wrócę do pracy i będzie mnie to cieszyć, tak jak wcześniej.
– Zmienił Ci się charakter?
Z pewnością zmieniłam się pod wpływem tych wszystkich wydarzeń. Staram się, chociaż nie zawsze mi to wychodzi, mieć więcej cierpliwości wobec bliskich. Bo jeżeli ja mam gorszy dzień, nikt nie ma do mnie pretensji, ponieważ wydarzyło się to, co się wydarzyło. Ale bliscy, którzy mnie otaczają, nie wyobrażają sobie, żeby mi powiedzieć: „Nie pomogę ci, nie podejdę, teraz tego nie zrobię, nie mam czasu”. I ja bez trudu mogę to wykorzystać. Mówi się o osobach niepełnosprawnych: daj im palec, zabiorą ci całą rękę. Ja tak nie chcę. Bardzo łatwo stworzyć sobie przestrzeń, w której jest ci wygodnie, wszyscy ci pomagają, tylko że to nie jest fajne, że jesteś zależny od osób trzecich. To nie jest życie.
– W Warszawie miałaś swój świat: Tomka, mieszkanie, nowy samochód, dwie prace, które kochałaś. Po wypadku przyjechałaś do Krakowa, do rodziców. Co ten powrót dla Ciebie oznacza?
Nie miałam wyjścia. Po pięciu miesiącach opuściłam szpital, ale mój stan był taki, że nie mogłam wrócić do domu. Spędziłam trzy miesiące w specjalistycznym ośrodku i stwierdziłam, że mam dosyć. Ani dnia dłużej. Wtedy zdecydowałam się przyjechać do rodziców. Gdy coś robię, zawsze analizuję za i przeciw.
– Jakie były „przeciw”?
To był ogromny krok wstecz. Bardzo zależało mi na tym, by móc wrócić do miejsca, w którym moje życie toczyło się przed wypadkiem. Wróciłam jednak do Krakowa. Kiedy mam gorszą chwilę, zamykam drzwi i nikt do mnie nie wchodzi. Mam swoją prywatność. Do Warszawy nie mogłam wrócić, bo po pierwsze, mieszkanie jest zbyt małe, łazienka wąska i są schody. Po drugie, ja nie radzę sobie jeszcze bez pomocy drugiej osoby. Mój Tomek proponował, że wynajmiemy większe mieszkanie i kogoś do opieki, bo były na to zbierane środki. Tłumaczył mi, że wcale nie muszę jechać do Krakowa. Tylko że to nie jest fajne, kiedy do pomocy w intymnych rzeczach przychodzi ktoś obcy. To jest okropne.
– Wyobrażasz sobie przyszłość?
Nie, nie planuję, koncentruję się na tu i teraz. Nie wybiegam w przyszłość. Moje życie się skończyło z dniem wypadku… (milczenie). Teraz rozpoczynam nowe. Nigdy nie zapomnę, jak pierwszy raz brałam kąpiel w pozycji siedzącej na wózku, z gorsetem i całym oprzyrządowaniem. Wyobraź sobie, że stoisz nad przepaścią, na krawędzi. Za tobą stoi ktoś, kto trzyma cię za rękę i przekonuje, żebyś się nie bała. Ale ty stoisz na krawędzi, widzisz przepaść i czujesz ogromny lęk. A ten głos za twoimi plecami dalej swoje: „Nie bój się, pochyl się jeszcze troszeczkę do przodu”, kiedy ty wcale nie chcesz tego zrobić… (milczenie).
– (milczenie).
Mnie dość brutalnie potraktowało życie, bo ja nie mam do czego wrócić. Jeśli miałabym wrócić do tego, co było „przed”, to chcę robić dokładnie to, co robiłam wcześniej. Nie chcę iść na kompromis, bo nie lubię kompromisów. Zawsze podchodziłam do życia zero-jedynkowo. Jeśli już się czegoś podejmuję, daję z siebie 200 procent. Nie wyobrażam sobie terapeuty na wózku, więc do zawodu nie mogę wrócić, a tym bardziej do pracy instruktorki fitness. To jest najgorsze. Wiele osób po wypadku mówiło mi, że jestem fizjoterapeutką i na pewno jest mi łatwiej.
– Wkurzało Cię to?
Byłam tak samo bezsilna i bezbronna, jak każdy inny pacjent. Kiedy lekarz powiedział mi, jakie mam uszkodzenia, natychmiast wyświetliła mi się cała droga, którą będę podążać przez najbliższe pół roku. Leżałam tam, nie mogłam ruszyć głową, bo miałam też złamane kręgi szyjne, i strasznie chciałam usłyszeć od kogoś jedno zdanie, którego mogłabym się chwycić. Mimo że wiedziałam, jaka jest prawda, pytałam mojego Tomka, czy będę chodzić. Tomek w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, jak naprawdę wygląda moja sytuacja. Wiedziałam, że w jego ustach to będzie szczere. Nie mogłam pytać mamy.
– Bo zmusiłabyś ją do kłamstwa?
To też, ale zadać komuś bliskiemu takie pytanie – to jest straszna rzecz. Wiedziałam, że Tomek to udźwignie psychicznie. Łudziłam się, że na świecie jest coś, czego mogę się przytrzymać przez ten pierwszy miesiąc, dwa miesiące, żeby przetrwać.