Reklama

Jest artystką, aktorką, poetką, ale przede wszystkim, kolekcjonerką rodzinnych wspomnień. Na co dzień mieszka w Szwajcarii, gdzie działa na rzecz umacniania kultury polskiej. W 2018 roku na rynku ukazała się jej biografia Życie nie tylko snem, pióra cenionego pisarza Jerzego Sosnowskiego. Jej opowieści pełne są anegdot o najbliższych członkach rodziny, o świecie, który bezpowrotnie przeminął, o inspirujących osobowościach.

Reklama

Z bratem, Wojciechem Młynarskim łączyła ją wyjątkowa więź, do ostatniej chwili... Gdyby żył, poeta świętowałby właśnie 82. urodziny. Przy tej wyjątkowej okazji przypominamy intymną rozmowę z 2018 roku, w której Barbara Młynarska-Ahrens opowiedziała niezwykłą historię swojej rodziny.

Pierwszy raz tak wyczerpująco podsumowałaś swoje życie?

Tak.

Uruchamianie pamięci nie jest łatwe.

Tak samo jak konfrontacja z samą sobą. Ale trafiłam na niezwykłego Jerzego Sosnowskiego – największą niespodziankę, jaka mnie w życiu mogła spotkać. Nie tylko uruchomił moją pamięć, ale i zaakceptował moją nadwrażliwość. Nie znam człowieka tak umiejącego słuchać jak on. Jeżeli coś wtrącał albo zadawał pytania to nie natarczywie, rzucał je jakby mimochodem a gdy moje emocje sięgały zenitu, wyłączał magnetofon.

Emocje czyli płacz?

Pierwszy stopień emocji to właśnie łzy.

Pierwszy raz opowiedziałaś o swojej chorobie.

Wreszcie wyrzuciłam to z siebie. Mam w domu pudełko z fotografiami zrobionymi w sanatorium. Napisałam na nim: „moja bieda”. Nikt ich nigdy dotąd nie widział a ja sięgnęłam do nich dopiero teraz, po latach. Ta choroba kręgosłupa - bruceloza wyłączyła mnie z życia na dwa lata, ale jej konsekwencje trwały o wiele dłużej, bo czułam się w jakiś sposób przez życie oszukana.

Ty chorowałaś a Twoje rówieśnice przeżywały pierwsze miłości, biegały na tańce do klubów, przekształcały się z dzieci w nastolatki. Ciebie to omijało. Rozumiem Twój żal. Leżałaś w sanatorium i pisałaś wiersze?

Wiersze mi się cały czas zdarzają. Nawet ostatnio sporo ich napisałam z inspiracji pana Jerzego Sosnowskiego. Od wielu lat szykowałam się do opowiedzenia komuś moich historii. I wreszcie znalazł się właściwy człowiek. Wychowaliśmy się oboje z Wojtkiem w rodzinie wielopokoleniowej, z niezwykłymi dziadkami ze strony matki - Cecylią i Tadeuszem Zdziechowskimi. A przede wszystkim babunią Cecylią, która dla mnie tyle zrobiła. Gdy zachorowałam, dzień i noc czuwała przy mnie, gdy inni byli zajęci. Oboje z Wojtkiem mieliśmy przed nią niesłychany respekt. Chociaż Wojtek – zdarzało się - nawet ostro się buntował.

Opowiadasz w książce historię waszej matki, która zakochała się bez pamięci w waszym ojcu, wybitnie utalentowanym muzycznie.

No właśnie, a babcia Cecylia mimo że nie mogła zaakceptować faktu, iż ukochany jej córki Magdaleny był wcześniej żonaty, przyjechała po naszą rodzinę do Kobylanki, gdzie się urodziłam. Ojciec przebywał wtedy w sanatorium przeciw gruźliczym w Otwocku. Był śmiertelnie chory na gruźlicę. Zapakowała malutkiego Wojtka i jeszcze mniejszą mnie, mamę i całą naszą schedę mówiąc tonem nie znoszącym sprzeciwu: do domu, do Komorowa! Uratowała nas dając nam w prezencie kawałek dzieciństwa i przywracając poczucie bezpieczeństwa, mimo wojny. Ojciec niedługo potem umarł w szpitalu w Warszawie.

A wasza mama nie wyszła już ponownie za mąż. Pamiętasz choć trochę swojego ojca?

Nie, ja wtedy miałam rok, ale Wojtek opowiadał, jak się z nim bawił. Wielokrotnie brata o to pytałam.

Ale i tak pewnie nie zapytałaś go o wszystko?

Zawsze tak jest, że gdy ktoś odchodzi, nasuwają się pytania, których już nie zadamy. Z Wojtkiem mieliśmy bardzo specjalny kontakt, strasznie się kochaliśmy, ale to była bardzo trudna miłość.

W książce napisałaś: „więź z bratem to jest eldorado, którego nie zrozumie nikt, kto nie ma brata czy siostry. To są emocje pozytywne i negatywne, uczucia, nadzieje. To wszystko zamyka się w jednym ogrodzie”.

To prawda, że z nikim innym nie buduje się takich emocji, a nas łączyło uczucie półsieroctwa i byliśmy za siebie bardzo odpowiedzialni. Widzieliśmy naszą mamę płaczącą rozpaczliwie nocami i tkwił w nas lęk, co będzie dalej, co się z nami stanie, dlaczego ona tak płacze. Nie rozumieliśmy tego. Dopiero gdy mając niecałe 14 lat zachorowałam na brucelozę (gruźlicę mleczną), słyszałam jak babcia Cecylia mówiła mamie, że gdyby nie jej błąd, Basia nigdy by nie zachorowała.

Przecież to on zaczął dyktować mamie wiersze, gdy miał pięć lat

Uważała, że Twoja choroba to kara dla waszej matki?

Tak sądziła. Ostrzegała mamę przed naszym ojcem wielokrotnie i nigdy go nie polubiła. W stosunku do Wojtka była bardzo surowa, ponieważ przypominał jej naszego ojca.

Wy też byliście z Wojtkiem do siebie bardzo podobni.

Fizycznie szalenie, ale psychicznie także. On zaczynał zdanie a ja je kończyłam. Nie lubił tego.

Był o ciebie zazdrosny?

Myślę, że tak, podobnie jak ja o niego, a przecież to on od małego chłopca był osobowością. Przecież to on zaczął dyktować mamie wiersze, gdy miał pięć lat. Podyktował pierwszy wierszyk mamie stojąc na środku naszego dziecinnego pokoju. Nasz pokój był podzielony obrazkami według miesięcy całego roku, Wojtka łóżeczko stało przy lipcu, nad nim wisiał obrazek pastuszek, kaczki i żniwa. On wodzi po nim palcem, odwraca się i mówi: obudź się pastuszku, już słońce wysoko, a ul na skrzypeczkach już gra, przez liście przenika ulowa muzyka, kaczuszki tak kwaczą kwa kwa.

Niestety zeszyt z zapisanymi jego pierwszymi wierszami zaginął, ale ja większość ich mam w głowie. Zresztą dużo sam Wojtek wyrzucił, a dużo spalił, bo jeśli napisał wybitnie liryczny wiersz, to się go wstydził. To ja mu przypomniałam liryk napisany do dziewczyny, w której się wtedy kochał. Miała na imię Bożenna: „…do ciebie wracam w każdą noc ciemną, noc dziwną, kłaniam się i nieśmiało zapraszam do tańca...” O Bożence powstała też piękna piosenka. Wojtek o uczuciach nie mówił, ale pisał o nich jak mało kto na świecie. Ocaliłam też trzy jego wiersze skierowane do K. I. Gałczyńskiego, którego nazywał swoim mistrzem. Znał wszystkie jego wiersze. Cała „Niobe” mówił jak nikt inny.

Wtrącał się w Twoje życie?

Jeszcze jak. Nie podobali mu się w ogóle moich chłopcy, zwłaszcza taki student z Triestu. Ja się z tym Risto od czasu do czasu spotykałam, chodziliśmy na spacery. Tak bardzo mi się podobał, jak bardzo Wojtkowi się nie podobał.

Ale brałaś sobie do serca jego zdanie, bo żyłaś w cieniu Wojtka?

Całe życie krążył nade mną jego cień. Między innymi dlatego podjęłam decyzję, żeby wyjechać z Polski, i jak powiedział o mnie prof. Bardini: „zaświecić własnym kolorem”.

Ten kolor był w tobie od dzieciństwa. Też jesteś artystką, aktorką i poetką. To u was rodzinne.

Opowiem Ci anegdotę z dzieciństwa. Miałam sześć lat, gdy mama zabrała nas do kina na film o Tarzanie. Wojtka wpuścili a mnie nie. I mama musiała odwieźć mnie do Komorowa. Byłam pogrążona w okropnej rozpaczy i kiedy pan Janczak którego nazywałem Janczaczkiem, a który zajmował się szambem w naszym ogrodzie, spytał, co się stało, powiedziałam z płaczem, że byłam na filmie, którego nie zapomnę do końca życia. I opowiedziałam mu cały film o Tarzanie , którego przecież nie widziałam. Cały film był moją fantazją, powstał w mojej wyobraźni.

Fantazjowałaś, bo w gruncie rzeczy byłaś samotna?

Nie miałam w dzieciństwie przyjaciół, żyłam w swoim świecie, jako dziecko chorowite, źle ubrane, chodzące powoli, żeby się nie zmęczyć. Nosiłam pumpy, wtedy nie było jeszcze rajstop i granatowy płaszczyk z kołnierzem z królika i kapturkiem, żeby zakryć uszy. A babunia z drzewa wiśniowego wycięła mi kijek, żebym się na nim opierała, jak będę chodziła po śniegu w ogrodzie. Ten kijek był moim największym przyjacielem, wszystko mu opowiadałam.

Kiedy wyzdrowiałaś a potem dorosłaś, miałaś z pewnością więcej przyjaciół i wielbicieli, Opowiadasz w książce, jak Leopold Tyrmand cię uwodził. Byłaś piękną długowłosą blondynką.

I chodziłam w czarnym kapeluszu, z powodu którego nazywali mnie kardynałem. Wojtek świetnie pamiętał ten kapelusz, bo ja przychodziłam w nim już na studiach do piwnicy Wandy Warskiej a potem do Hybryd. Miałam tylko tam zakaz wchodzenia na dolne sale, gdzie bywali ówcześni playboye: Banan, Cajmer, no i Henio Meloman, który playboyem nie był jako zorientowany inaczej, ale z byle kim nie tańczył.

W Twojej książce ożywiasz te czasy, a ja też tych ludzi pamiętam z mojego okresu licealnego.

Cieszę się, że mogłam teraz ich przypomnieć. Czuje się trochę wehikułem czasu, bo wiem takie rzeczy, jakich nikt poza mną już nie pamięta.

O czym było ci mówić najtrudniej?

O moich sprawach osobistych, o sanatorium, o tym jak koleżanki wcieliły się w rolę zakochanego we mnie chłopaka i mnie podbierały, a ja w to uwierzyłam. Potem już nie zaufałam żadnemu chłopakowi. Niełatwo też opowiadało mi się o mojej pierwszej wielkiej miłości - Jurku Wołodarskim. Ale są też i bardzo dobre wspomnienia jak choćby to, gdy dostałam się do szkoły teatralnej, choć było 320 kandydatów. Potem było już gorzej - byłam trudną studentką, wycofaną, bardzo zakompleksioną . ukrywałam się za rekwizytami. Miałam takie wielkie okulary, no cudo po prostu. Świetne, by się za nimi ukryć. Wtedy objawiły się moje zdolności do pastiszu i do parodii.

Oboje z Wojtkiem byliście satyrykami.

A żebyś widziała ten program Gruzy „Małżeństwo doskonałe”! Tam świetnie się to ujawniło.

Ale poza tym w obojgu was tkwił liryzm.

I tkwi do dzisiaj. Po śmierci Wojtka napisałam wiersz: „Upomniały się niebiosa o poetę”.

„Upomniały się niebiosa o poetę, upomniały. Zapłakały cztery oczy, zapłakały. Zapłakały dwa serduszka, zapłakały. Pochyliła się poecie w pas leszczyna, co przygięta w jedną stronę w drugą się odgina. Powędrował po niebiosach o zachodzie, szedł po łąkach niebieskich, brnął w wodzie. W kieszeń schował trochę marzeń i wspomnienia, furtkę winem obrośniętą, której nie ma, gwizd kolei EKD, tornister szkolny. Jesteś wolny już poeto, jesteś wolny mój poeto, jesteś wolny.”

Jesteś poetką, która została aktorką.

Ania Minkiewicz mówiła, że jestem poetrissa. Ona reżyserowała napisane przeze mnie programy telewizyjne, w których brały udział m.in. Ewa Wiśniewska, Grażyna Barszczewska, Łucja Prus, Magda Zawadzka i Halina Kunicka.

Tłumaczył że nie może brać leków, bo wtedy przestanie pisać.

Nie mogło być inaczej, skoro dojrzewałaś przy kimś takim jak twój brat. Jaki był w dzieciństwie?

Spłakany. Potrafił płakać tak rzewnie. Był też niemożliwym łobuzem ale odpowiedzialnym za mnie. Cały czas mnie pilnował, a jak zobaczył, że pewien chłopak podciął mi nogi i upadłam w śnieg, wyskoczył przez szkolne okno w kapciach, złapał tamtego i stłukł go na kwaśne jabłko. Poczuł się starszym bratem, moim opiekunem

Gdy wyjechałaś, kontaktowaliście się codziennie?

Codziennie to nie bo telefony były za drogie ale nasz kontakt był bardzo intensywny, gdy chorował. Wielokrotnie do mnie uciekał, przyjeżdżał i to ja zmuszałam go do powrotu, bo wiedziałam, że jak się nie będzie leczył, to bardzo źle się to dla niego skończy. Trzęsłam się o Wojtka i o matkę, która jego chorobę przypłaciła wylewami i chorobą serca. Kiedy był w dobrej formie, to mamą zajmował się bardzo czule. A przed jej śmiercią był codziennym gościem w Skolimowie, gdzie przebywała, siedział przy jej łóżku i mówił do niej. Ja czuję cały czas obecność Wojtka, myślę że ta książka mu się spodoba. Niedawno mi się śnił ,że siedzi na krześle i coś mówi a potem się zamyśla, jak to on. Na głowie ma wicherek z włosów jak dziadziuś Ździechowski i przeczesuje go sobie palcami, jak to robił w rzeczywistości .

Dlaczego Wojtek zachorował na „dwubiegunówkę”?

Nie wiem, ją się nosi w sobie. Ta choroba albo się ujawnia w wieku lat trzydziestu albo w ogóle. On wtedy nieludzko pracował. Jego kariera była w rozkwicie. Założył rodzinę, kupił dom, który musiał spłacać, szalał, ani przez sekundę nie mógł przystopować. Ja już byłam zagranicą, gdy się rozchorował, w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym roku przyjechał z aktorami do Miluzy przy granicy szwajcarskiej. Widziałam wtedy, jak bardzo jest chory. Miał kompletnie białe oczy, nic do niego nie docierało, nie chciał się leczyć. Tłumaczył że nie może brać leków, bo wtedy przestanie pisać.

Parę dni przed śmiercią byłam u niego, głaskałam go po ręce, uspakajałam.

Gdy napisał wiersz to dzwonił o drugiej w nocy i Ci czytał?

Tak było. Mam tajemną książeczkę, w której wszystko zapisuję. Kiedyś Wojtek mi się do tej książeczki włamał. On uważał, że ma do mnie prawa większe niż ktokolwiek inny. Nie lubił żeby ktokolwiek się do mnie zbliżał. Ale na szczęście z moim mężem był zaprzyjaźniony. Lubili się po prostu. I nawet mam takie zdjęcie ich obu.

Myślę też, że Twój brat cię podziwiał, bo wyjechałaś i świetnie sobie zagranicą poradziłaś. Stworzyłaś w Szwajcarii oazę polskości. Ludzie Cię bardzo szanują. I on też uszanował Twój wybór. Kiedy się dowiedziałaś, że Twój brat gaśnie, odchodzi?

Ja przyjeżdżałam do Polski regularnie dwa, trzy razy do roku. Kiedy dowiedziałam się, że w październiku 2015 roku złamał nogę i zawieziono go do Skolimowa, przyjechałam natychmiast i siedziałam u niego przez parę dni. Po moim wyjeździe okazało się, że dostał sepsy, cudem uratowano mu życie. Potem przyjeżdżałam regularnie albo do szpitala, albo na Lwowską do jego mieszkania. Parę dni przed śmiercią byłam u niego, głaskałam go po ręce, uspakajałam. Pożegnałam się z nim. Wiem jaki był dumny ze mnie i z mojego klubu. Klub cały czas działa. Wpisał przed laty w Księdze Pamiątkowej: jaki jest rym do siostro, żeby nie świszczał ostro, ale wtórował miękko? Ludzi przy Tobie garstka, za nich siostro szwajcarska, dziękuję Ci Basieńko.

Nigdy nie rozmawialiśmy o śmierci, chociaż oboje się jej baliśmy. Ale oboje tez czuliśmy, że to nie koniec. Wiem, że się jeszcze spotkamy. My i cała nasza barwna rodzina, mama, babcia, ojciec, ciocia Nela Młynarska – żona Artura Rubinsteina. Ale to temat na następną opowieść.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska

materiały prasowe/ Wydawnictwo Muza
Reklama

Pełne pasji Życie nie tylko snem pióra cenionego pisarza Jerzego Sosnowskiego w księgarniach od 18 kwietnia.

Reklama
Reklama
Reklama