Reklama

W grudniu zeszłego roku Jerzy Gruza uległ wypadkowi. Spadł ze schodów w swoim domu i połamał się, przez co trafił do szpitala na OIOM. Na szczęście dzięki świetnej opiece lekarskiej reżysera „Czterdziestolatka” udało się uratować. Niestety, 16 lutego Stowarzyszenia Filmowców Polskich poinformował, że wybitny twórca zmarł. Pięć dni później, w piątek 21 lutego w Warszawie odbył się pogrzeb scenarzysty. Wzięła w nim udział rodzina oraz najbliżsi Jerzego Gruzy, w tym m.in. Krystyna Morgenstern, Hanna Bakuła oraz Olga Lipińska. W szczerej rozmowie z Krystyną Pytlakowską podzieliły się one wspomnieniami na temat reżysera „Wojny domowej”.

Reklama

Krystyna Morgenstern o Jerzym Gruzie

Krystyna Cierniak-Morgenstern – artystka, wdowa po reżyserze Januszu Morgensternie

Znałam Jerzego Gruzę przeszło pięćdziesiąt lat. Był postacią nietuzinkową. Tak mało zostało ich z tamtych, naszych czasów… A teraz jeden z moich ostatnich, wspaniałych przyjaciół też nie żyje. Przez te wspólne lata podziwiałam jego dowcip, inteligencję, zdolności realizatorskie i wyobraźnię. Uwielbiałam zapraszać go na wszystkie spotkania w moim domu. Umiał zawsze rozbawić towarzystwo, opowiadać, zachowując puentę, był bardzo dowcipny, co się rzadko dzisiaj zdarza. Nie pamiętam, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, przyjaźnił się z moim mężem Kubą – Januszem Morgensternem.

Ale dopiero jak napisałam książkę „Nasz film”, powiedział, że od tej chwili traktuje mnie bardzo poważnie. Przedtem byłam dla niego tylko dziewczynką. „A teraz czuję, że rozmawiam z mądrym, poważnym człowiekiem”, powiedział. Bardzo mi się spodobała jego recenzja. Myślę, że mieliśmy wspólną cechę – dystans do siebie. On jednak lubił być w centrum zainteresowania, na które zresztą zasługiwał. Będzie mi go bardzo brakować. Bo teraz już nie ma ludzi tego rodzaju. Był inteligentny w taki dawny, erudycyjny sposób.

Pamiętam też, jak uwodził kobiety. Inni mężczyźni zazdrościli mu powodzenia. Tych kobiet mogłabym wymienić dziesiątki i dopiero ostatnia – Tatiana – wytrwała przy nim do końca. Była dla niego bardzo dobra i bardzo ważna. Bez niej przez ostatnie lata by nie istniał. Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam? W szpitalu. Przyszłam do niego, już była tam Tatiana. Jurka rozsadzała wściekłość, że on leży a my stoimy nad nim, w ogóle nie odnajdował się w roli chorego pacjenta. Nigdy wcześniej do głowy mu by nie przyszło, że to on może znajdować się w gorszej sytuacji niż jego przyjaciele. A potem zadzwonił do mnie, gdy zapytałam czy już możemy go odwiedzić ponownie, powiedział, że lepiej nie, że później. A później stało się to, co się stało. I teraz, jak sądzę, gadają sobie z Kubą i puszczają do nas oko zza chmur.

Hanna Bakuła o Jerzym Gruzie

Hanna Bakuła - malarka i pisarka

Pierwszy raz spotkałam Jurka Gruzę w 1980 roku. Poznałam go przez Agnieszkę Osiecką i od razu oboje przypadliśmy sobie do gustu. Myślę jednak, że on się bardziej ze mną przyjaźnił niż ja z nim, chociaż polubiliśmy się od pierwszego wejrzenia. Potem wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, a kiedy wróciłam w 1984 roku, urządziliśmy z Markiem Dutkiewiczem bal. Została mi z niego pamiątka, piękne zdjęcie z Jurkiem Gruzą. Był ode mnie starszy o osiemnaście lat, a to wtedy było bardzo dużo. Był moim idolem, to on kształtował moje poczucie humoru. Bardzo często spotykaliśmy się we troje, on, ja i Agnieszka Osiecka. A potem także we dwoje, bo bardzo fajnie nam się rozmawiało. I nie było w tym ani szczypty erotyzmu.

Uważa się go za wielkiego uwodziciela, ale widocznie ja mu się na tyle nie podobałam, żeby mnie uwodził. Natomiast na pewno podobałam mu się jako człowiek. Zależało mu, żebym była na wszystkich jego premierach i znała wszystkie jego artystyczne dokonania. Uważam zresztą, że robił fantastyczne rzeczy. Był taki inteligentny, sarkastyczny i krytyczny wobec rzeczywistości. Właściwie był wściekły na rzeczywistość. Cały czas znerwicowany. Codziennie prowadziliśmy niesamowite rozmowy, w których on bardziej krytykował innych niż mówił o sobie. Nie był narcyzem, ja bym jednak nazwała go narcyzem intelektualnym.

W trakcie naszej znajomości przeżyłam kilka jego związków. Lubił kobiety i umiał je uwodzić, ale to moje związki miały dla niego większe znaczenie niż jego dla mnie. To ja przyprowadzałam wszędzie moich mężów. Nie usiłował zostać ich rywalem. Ale jednak kiedy przychodził do mnie, to był zawsze sam i dopiero zaczął bywać w moim domu z Tatianą Sosną-Sarno. Nasza znajomość polegała na miłości do sztuki, a nie na bywaniu w tym samym towarzystwie. W rozmowach potrafił wyśmiewać siebie i to, co robił, wyśmiewał też innych. Nigdy się razem nie nudziliśmy. Kiedy spotykałam Jurka, siedzieliśmy po dziesięć, dwanaście godzin przy stole, zaśmiewając się z przytaczanych anegdot i dowcipów. Był mistrzem w ich opowiadaniu.

Moim zdaniem był trochę mizoginem i bardzo raptusem. A Tatiana znosiła to ze spokojem. Jego humory przelatywały nad nią jak motyl. I niewiele znaczyły wobec tego, że tak dobrze się rozumieli. Poznałam też kiedyś jego żonę na festiwalu w Gdyni, to ona do mnie podeszła, bardzo elegancka, bardzo ekscentryczna i bardzo miła. Kiedy powiedziałam Jurkowi, że mi się podoba, odparł, że jemu również. Nie było pomiędzy nimi żadnego gniewu czy złośliwości. Jurek w ogóle nie miał wrogów, co w naszym środowisku było ewenementem. Nawet kiedy się na coś złościł, a potrafił złościć się potwornie, ludzie myśleli, że to żart. Tylko ja i Tatiana wiedziałyśmy, że krew go zalewa. A zalewała go, bo czuł się niedoceniony. I słusznie. Napisał świetną książkę, ale już podczas pisania był wściekły mówiąc, że nikt tego nie będzie czytał. Napisał więc krótszą niż planował. Ale jego książki są rewelacyjne.

Myślałam, że spotkam go na premierze jego filmu „Dariusz” ale on nie pojawił się, bo szesnastego grudnia miał wypadek. We własnym domu spadł ze schodów i połamał sobie kilka żeber. Ostatni raz rozmawiałam z nim jakiś tydzień przed jego śmiercią. Był w bardzo złej formie, mówił niewyraźnie, co mnie przeraziło. Pewnie dawali mu jakieś środki przeciwbólowe. Powiedział, że nienawidzi być w szpitalu i że nie znosi tego leżenia cały czas. Bardzo mu zależało na promocji jego filmu. Zadzwoniłam do niego natychmiast, gdy skończyliśmy go oglądać, byłam pierwszą osobą, która z nim rozmawiała po pokazie, powiedziałam mu, że to bardzo dobry film, choć niezrozumiały dla ludzi nieinteligentnych. Dla Jurka Gruzy to był wielki komplement.

Archiwum prywatne Hanny Bakuły

Olga Lipińska wspomina Jerzego Gruzę

Olga Lipińska - reżyser

Pod koniec lat 50. pojawiliśmy się oboje w telewizji - Jurek i ja. Pracowali tam wtedy fantastyczni młodzi ludzie, a my byliśmy dumni, że należymy do tak nowoczesnej instytucji. Oboje mieliśmy poczucie misji. Wydawało nam się, że zmieniamy Polskę. Z Jurkiem Gruzą zaczęliśmy pracować razem jako tandem. Zrobiliśmy wiele programów, poczynając od „Tele Echa”, którego format przywiozła z Paryża Mira Michałowska (Maria Zientarowa – przyp. red). Zrobiliśmy też „Opowiadania” Choromańskiego, „Wygnańców” Joyce,a „Idy marcowe” a także Estradę Poetycką. To ja wyszukiwałam poetów, wybierałam wiersze. Jurek był trochę leniwy, gros roboty zwalał na mnie, mówił: „Zrób coś z tym”.

Kłóciliśmy się o to, ale mu wybaczałam, bo to on przyszedł ze szkoły filmowej, to on był cudowny, fantastyczny i pełen pomysłów. Niełatwo mi o tym mówić, ale się do mnie wtedy ostro zalecał. Chodziliśmy na spacery do ogrodu botanicznego. Nie był jednak w moim guście, co go bardzo denerwowało. Wspomina o tym nawet Tadeusz Pikulski w książce „Prywatna historia telewizji publicznej”. Zamieścił w niej nasze wspólne zdjęcia. Zrobiliśmy z Jurkiem jeszcze wiele programów, ale przy kabarecie każde z nas poszło już inną drogą. Pamiętam, że jak realizował „Tygrysy Europy”- zresztą najmniej udane jego dzieło, podebrał mi Janusza Rewińskiego, który w kabarecie był prezesem. A w Tygrysach przemawiał tekstem, który mu napisałam, gdy grał prezesa.

Byłam zła na Jurka, mówię: „Co ty sobie wyobrażasz?”. A Jurek na to: „Nie wiedziałem, że zatrudniałaś go u siebie, bo ja nie oglądam telewizji”. Kiedy kilka lat temu się spotkaliśmy „na mieście”, powiedział: „Dam ci moją książkę pt. „Stolik”, odrzekłam: „Ja też ci swoją dam - „Mój pamiętnik”, a Jurek powiada: „Nie chcę twojej, bo nie chcę już czytać ględzenia innych, czytam tylko to, co sam napisałem”. Był bardzo zabawny i czasami złośliwy. Ale mnie nie udawało mu się pognębić.

Do końca mieliśmy bardzo dobre kontakty. Jest mi ogromnie przykro, że telewizja o Gruzie zapomniała. Uważam go za najwybitniejszego reżysera telewizyjnego, oczywiście po mnie (to żart). Wbiło mnie w fotel, gdy zobaczyłam jego „Rewizora” – jedno z najlepszych przedstawień jakie w ogóle widziałam. Niedawno zadzwonił do mnie: „Koniecznie przyjdź na premierę mojego nowego filmu”. I poszłabym gdyby nie to, że jego tam nie było, bo leżał połamany. A bez Jurka ta premiera nie była dla mnie aż tak ważna.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska.

Jerzy Gruza zmarł 16 lutego 2020 roku w domu opieki w Pruszkowie:

Piotr Molecki/East News
Reklama

W jego pogrzebie uczestniczyli najbliżsi, w tym Krystyna Morgenstern i Olga Lipińska:

TRICOLORS/East News
Jan Bielecki/East News
Reklama
Reklama
Reklama