Reklama

Czy zrobił wystarczająco dużo, by rozliczyć problem pedofilii w Kościele? Czy przyczynił się do jej tuszowania? Czy Jan Paweł II, którego był najbliższym współpracownikiem, wiedział o tym, czego dopuszczali się duchowni? To pytania, które zadaje sobie wielu widzów wywiadu przeprowadzonego przez Piotra Kraśkę z Stanisławem Dziwiszem w „Faktach po faktach” na antenie TVN24. Postać arcybiskupa od dekad fascynuje nie tylko hierarchów kościelnych, lecz także społeczeństwo. Kim jest naprawdę? I jak wyglądała jego relacja z Karolem Wojtyłą?

Reklama

Wywiad Piotra Kraśki ze Stanisławem Dziwiszem. Czy arcybiskup wiedział o aktach pedofilii w Kościele?

Ta rozmowa wstrząsnęła opinią publiczną w Polsce. Piotr Kraśko z niezwykłym opanowaniem zadawał Stanisławowi Dziwiszowi, arcybiskupowi seniorowi archidiecezji krakowskiej, kolejne pytania, powiązane z przypadkami pedofilii w Kościele. Odpowiedzi, które uzyskiwał, mocno zaskakiwały i wprawiały w konsternację.

Duchowny przyznał, że nie widział głośnych filmów braci Sekielskich, więc trudno mu się na ten temat wypowiadać. Zaprzeczył także, by w 2012 roku otrzymał od księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego dokumenty, szczegółowo opisujące, jak 48-letni obecnie Janusz Szymik przez pięć lat był molestowany seksualnie przez ówczesnego proboszcza parafii w Międzybrodziu Bialskim, księdza Jana Wodniaka. Twierdził, że nie przypomina sobie rozmowy z nim i w jego przekonaniu nie miała ona w ogóle miejsca.

Utrzymywał także, że w ogóle nie słyszał o sprawie ojca Marciala Maciela Degollado, którą w Watykanie zajęto się w 1998 roku, jeszcze za czasu pontyfikatu Jana Pawła II. Dotyczyła skandalu pedofilskiego w założonym przez duchownego Legionie Chrystusa.

„3 księży i 71 seminarzystów z Legionu Chrystusa dopuściło się czynów pedofilskich na co najmniej 175 ofiarach – to są ustalenia wewnętrznego dochodzenia tego bardzo wpływowego zgromadzenia w Kościele rzymskokatolickim. Ponadto przeszło 30 proc. sprawców to ofiary założyciela Legionu – ks. Marciala Maciela Degollado. Jeszcze 1999 r. w Kongregacji Nauki Wiary w Watykanie ruszyło dochodzenie w sprawie księdza, jednak zostało ono zawieszone w tym samym roku”, przypomina Natemat.

Arcybiskup Dziwisz wydawał się mocno zdziwiony całą sprawą, podkreślił, że dochodzenia „na pewno nie mógł wstrzymać papież”. Ostatecznie natomiast dodał, że „papież spowodował rozeznanie tej sprawy i potem ustanowił również delegatów, którzy mieli zbadać tę sprawę na miejscu”.

Dlaczego więc dochodzenie nie zostało doprowadzone do końca? W odczuciu krakowskiego arcybiskupa, winna mogła być temu urzędnicza opieszałość. Na pytanie o stosunek Jana Pawła II do całej sprawy odpowiedział, że „sam nie mógł wszystkiego robić, bo od tego są urzędy watykańskie”.

To, co wprawiło widzów w osłupienie, to słowa dotyczące działalności ojca Degollado, bohatera m.in. książki włoskiej dziennikarki Franki Giansoldati o wymownym tytule: „Demon w Watykanie. Legioniści Chrystusa i sprawa Maciela”. Arcybiskup Stanisław Dziwisz stwierdził, że... pierwszy raz o niej słyszy.

Warto nadmienić, że wywiad z Piotrem Kraśką odbył się na zaproszenie duchownego, w jego pałacu.

Stanisław Dziwisz i Jan Paweł II - historia relacji. Jak się poznali

Urodzony 27 kwietnia 1939 roku w Rabie Wyżnej Stanisław Dziwisz spotkał po raz pierwszy Karola Wojtyłę, gdy miał 18 lat. Rozpoczynał wtedy studia w Wyższym Seminarium Duchownym Archidiecezji Krakowskiej. Był rok 1957. Nie podejrzewał wówczas, że przez niemal 4 dekady będzie jego najbliższym współpracownikiem...

„Nie był jeszcze wtedy biskupem. Na moim roczniku w seminarium wykładał wstęp do filozofii. I ja, i moi koledzy byliśmy w Niego zapatrzeni. Podziwialiśmy Jego wielkie przygotowanie intelektualne. Kulturę. Z drugiej strony bezpośredniość w kontaktach ze studentami. Uderzała nas też Jego wielka prostota bycia. On przecież nic nie miał. Jedne buty i płaszcz, z podpinką, którą na zimę zakładał, na lato odpinał. Żył w wielkiej skromności i ubóstwie. Zadziwiała jego pobożność. W czasie przerw zawsze chodził do kaplicy. Obserwowałem, jak był zanurzony w modlitwie. Miał zawsze długie, bujne, włosy. Widzę ten obrazek jak dziś: Podpiera głowę, a te długie włosy spadają mu na ręce podczas modlitwy. To uderzało. Pociągało. Młodzież dlatego tak szła za nim, lgnęła do niego”, wspominał w rozmowie z Katarzyną Przybyszewską-Ortonowską dla VIVY! w 2008 roku.

To właśnie od Karola Wojtyły otrzymał zarówno święcenia diakonatu, jak i prezbiteratu. W 1966 został kapelanem i sekretarzem arcybiskupa metropolity krakowskiego. Twierdzi, że było to dla niego zupełnie niespodziewane.

„Arcybiskup Karol Wojtyła jednego wieczoru, gdy już byłem poza parafią, zawołał mnie i mówi: „Przyjdź do mnie”. Nie zrozumiałem o co chodzi. Czyżbym miał przyjść do niego, jako kapelan? Pytam więc: „Od kiedy?”. A on mówi: „Od dziś”. Odpowiedziałem: „Przyjdę jutro”. I tak się zaczęło”, relacjonował.

EAST NEWS

Jan Paweł II i Stanisław Dziwisz, Watykan, 27 września 2003 roku

Stanisław Dziwisz w Watykanie – napisał 27 tomów dzienników

Nie zmieniło się to również, gdy Polak w 1978 został papieżem. Drugiego dnia pontyfikatu zaproponował mu stanowisko osobistego sekretarza, mimo wyraźnych oporów Stanisława Dziwisza.

„Wyszliśmy na taras w Watykanie. I wtedy powiedziałem: „Ojcze święty, nie mam doświadczenia rzymskiego, praktyki rzymskiej. Może ja wrócę do kraju. Będę szczęśliwy, że mogłem tyle lat pracować z księdzem kardynałem”. Podsunąłem mu nawet kogoś, kto miał większe doświadczenie, będąc dłużej w Rzymie, studiując w Rzymie. Ale Ojciec Święty się na to nie zgodził. Spojrzał na mnie i powiedział: „Zostaniesz tu”. I tak się zaczęło. Z lękiem ogromnym zabrałem się za pracę”, zawierzył się Katarzynie Przybyszewskiej-Ortonowskiej.

I dodał, że strach wynikał z ogromu obowiązków, jakie miał wykonywać w związku z piastowaną funkcją.

„Ludzie nie uświadamiają sobie, jak funkcjonują instytucje stolicy apostolskiej. Tyle dokumentów. Przychodzą dwa razy dziennie w wielkich tekach. To wszystko szło przez sekretarzy. Ale Papież musi być we wszystkim zorientowany, więc trzeba było przeczytać, przedstawić Mu, niczego nie zapomnieć. Zacząłem pracować i wchodzić w to wszystko”.

Zdradził również, że Karol Wojtyła w Watykanie czuł się jak... ryba w wodzie. „On się tak zachowywał, ludzie to mówili, jakby tu zawsze był. Jego przygotowanie intelektualne, kulturalne, językowe sprawiało, że był człowiekiem wolnym. Niczego się nie obawiał, nie stresował się. Miał dystans do wszystkich rzeczy, co mu ogromnie pomagało mieć obiektywną wizję świata”, podkreślał.

Stanisław Dziwisz towarzyszył Ojcu Świętemu w każdej pielgrzymce, ważnym i zupełnie zwyczajnym momencie życia. Prowadził również dzienniki - osobisty zapis dokumentujący to, co działo się w Watykanie.

„Pisałem od pierwszego do ostatniego dnia pontyfikatu. Regularnie. Jedną stronę na dzień. Tych zapisków jest dwadzieścia siedem tomów. Krótko po śmierci Ojca Świętego zwróciły się do mnie różne wydawnictwa. Pierwsze, z Paryża, ale potem i z Polski, i usilnie prosili, bym zgodził się opublikować te notatki. W całości. Myślałem o tym, ale przynajmniej dzisiaj, to jest po prostu niemożliwe. Musiałbym je bardzo opracować”, podkreślał.

Wydanie ich wymaga jednak odpowiedniej interpretacji. A tej może dokonać jedynie on.

„To jest zapis dokumentalny. Dziś widzę niepowtarzalny. Żaden inny człowiek, żadna inna instytucja nie miała możliwości prowadzenia takich zapisków. Tam jest wszystko. Od pierwszych godzin porannych pierwszego dnia pontyfikatu, do godzin ostatnich. Tam zapisałem i prywatne, i publiczne życie Ojca Świętego. Wszystko jest odnotowane. Ale żeby to odczytać, potrzebna jest interpretacja. I taką interpretację mogę zrobić tylko ja”, zaznaczył.

Karol Wojtyła prywatnie oczami Stanisława Dziwisza

Jaki Karol Wojtyła był prywatnie? Ze słów arcybiskupa wynika, że niezwykle ciepły, ale i stanowczy. Urodzony lider z nietuzinkową, silną osobowością. Z biegiem lat, mimo kolejnych doświadczeń, także tych przykrych, pozostawał sobą.

„Nie stał się wyjątkowy jako papież. On taki był. Kiedy zamieszkał w Watykanie nic nie zmienił ze swego życia i postępowania”, podkreślił arcybiskup. „Nigdy mi nie mówił, co mam robić. Nigdy nie rozkazywał. Jakoś tak się układało, że po prostu szło się razem. Byłem najbliżej Ojca Świętego fizycznie i... może emocjonalnie. Wiele spraw z czasu pontyfikatu zostało we mnie. Tkwi głęboko. Są takie, o których nawet dziś nie mogę opowiadać. Może kiedyś przyjdzie moment, że będę umiał. Teraz jeszcze brak mi dystansu”, deklarował 12 lat temu.

Papież zawsze miał do Stanisława Dziwisza ogromny szacunek. Oficjalnie zwracał się do niego „Ksiądz Stanisław” albo „Ksiądz Stasiu”. „Ale bezpośrednio mówił: „Stasiu”. Tak po imieniu. Zawsze był stosunek synowski. Nie partnerski. Synowski. Gdy ktoś mówi o mnie: „Przyjaciel Papieża”, protestuję. Nigdy sobie nie pozwalam, by sądzić, że byłem przyjacielem Papieża”, wyjaśniał.

On natomiast zawsze zwracał się do Jana Pawła II „Ojcze Święty”. „Byłem najbliżej fizycznie i ... może emocjonalnie. Byłem z Nim wszędzie i zawsze. W życiu codziennym, podczas pracy, podczas mszy, modlitwy”, wspominał.

Ich relacja trwała niemal 50 lat. Bliska współpraca - aż 39. Niemal dwa pokolenia. To Stanisław Dziwisz trzymał papieża za rękę w chwili śmierci. On strzegł jego tajemnic, był powiernikiem i sługą. Znał wszystkie sekrety Watykanu. Czy kiedykolwiek zdecyduje się je ujawnić, publikując swoje intymne zapiski?

„Musiałbym mieć na to dwadzieścia siedem lat... (uśmiech). A na pewno bardzo dużo czasu, żeby stronę po stronie opracować. Jak przyjdzie mi natchnienie, zrobię to. Tam jest dużo tajemnic. Ale czy ludzi interesowałoby, co pisał ksiądz Stanisław?”, zastanawiał się.

Być może kiedyś poznamy odpowiedź na to palące pytanie...

EAST NEWS

Jan Paweł II i Stanisław Dziwisz w trakcie pielgrzymi do Chorwacji, czerwiec 2003

Stanisław Dziwisz po śmierci Jana Pawła II wrócił do Krakowa

W 2005 roku, gdy na papieża wybrano Josepha Ratzingera, otrzymał zgodę i błogosławieństwo, by wrócić do ukochanego Krakowa. Tam zamieszkał przy słynnej Franciszkańskiej 3 – miejscu szczególnym z uwagi na najsłynniejsza okno w Polsce, jakie się w nim znajduje. Obecnie stoi w nim portret Jana Pawła II. W jednym z pokoi kurii Stanisław Dziwisz zgromadził wszystkie pamiątki po papieżu. Ile ich jest? Nie sposób zliczyć. W końcu arcybiskup służył Karolowi Wojtyle w Watykanie przez 27 lat aż do śmierci 2 kwietnia 2005 roku.

Nigdy nie rozmawiali o odchodzeniu. Dlaczego?

„Papież wiedział swoje, ja wiedziałem swoje. Szkoda czasu było, by na takie tematy wchodzić. Ja się nie troszczyłem o siebie”, ujawnił Stanisław Dziwisz.

Gdy wrócił do Krakowa, miał poczucie, że wraca do domu. Do ludzi, których doskonale zna – jeśli nie wszystkich, to w znakomitej większości.

„Może nie znam najmłodszych roczników, ale starsi... Studiowałem z nimi, pracowałem. Przecież przyjeżdżałem na wakacje. Wracałem do Krakowa już jednak w innym charakterze. I tego się bałem, czy sobie poradzę. Diecezja wielka, ważna, z tradycjami, z wielkimi poprzednikami. Nigdy w Watykanie nie czułem się jak na emigracji. Ja się czułem jak na służbie. Zawsze wiedziałem, że skończy się służba, wracam. Tutaj, w Krakowie, kontynuuję moje powołanie. Powołanie biskupa, jak umiem, realizuję. Zawsze patrzę w przód, nigdy nie oglądam się wstecz. Jak są większe problemy, mówię: „Ojcze Święty pomagaj mi”, zwierzał się Katarzynie Przybyszewskiej-Ortonowskiej.

Ujawnił, że rozmawia z Ojcem Świętym jak na modlitwie. Jan Paweł II zawsze mu pomaga, podobnie jak innym ludziom.

„On żyje w ludziach, w pamięci, w sercu. Widzę to każdego dnia. Ta miłość, którą czują do Niego, odbija się na mnie. Odbierają mnie jako tego, który był blisko Papieża. Zawsze odnosiłem się z wielką miłością do Polaków. Kiedy przyjeżdżali do Rzymu, ułatwiałem im spotkania z Papieżem i inne sprawy. Zwłaszcza wtedy, gdy z wielkim zaparciem odmawiali sobie różnych rzeczy, żeby tylko przyjechać do Rzymu i zobaczyć naszego Ojca Świętego. Wtedy starałem się wszystko robić, by na te ich pragnienia odpowiedzieć. Myślę, że teraz odwzajemniają mi się życzliwością”, stwierdzał.

Często wychodzi spacerować po Krakowie. Regularnie jest zaczepiany przez przechodniów.

„Podchodzą, chcą się przywitać, zrobić zdjęcie, zagadują. Wszyscy. Nie tylko Polacy. Czasem trudno przejść przez Rynek, bo zaczepiają. Całują w rękę. Nie po to, by pocałować w rękę Stanisława Dziwisza, ale mówią: „To ta ręka, która w ostatniej chwili trzymała rękę Papieża”. Ja ich rozumiem. Rzeczywiście, w ostatniej chwili, gdy odchodził, trzymałem Go za rękę”, wspominał.

Podkreślał, że służba Ojcu Świętemu była dla niego wielką łaską i przywilejem. Jej podporządkował całkowicie swoje życie...

Reklama

„Tylu księży jest na świecie, a to mnie było dane w ich imieniu być z Papieżem. Służyć mu i być często pośrednikiem. Za to dziękuję Panu Bogu, że mogłem tyle lat żyć z człowiekiem świętym. Patrzeć na świętość codziennie”.

JACEK DOMINSKI/REPORTER
Reklama
Reklama
Reklama