Reklama

Jest artystką wyjątkową o niezwykłym głosie. Od lat podąża swoją drogą przekraczając własne granice i wprawiając w zachwyt fanów na całym świecie. Niedawno zaśpiewała w światowym hicie, serialu „Wikingowie”, 8 marca w Szczecinie, z dziesięcioosobowym zespołem rozpoczyna trasę koncertową z projektem zatytułowanym „Przestworza”. A 25 lipca, na Stadionie Narodowym w Warszawie Anna Maria Jopek wystąpi jako gość specjalny, zresztą po raz kolejny w swojej niezwykłej karierze, przed legendarnym Stingiem na koncercie „Sting: My Songs”.

Reklama

W życiu artystki Sting zajmuje miejsce wyjątkowe. „Stinga kocham za to, że jest” - mówiła w wywiadzie- „Jego głos prowadzi mnie przez życie. Do znudzenia opowiadam anegdotę o tym, jak w szkolnej szafce na nuty i książki latami wisiał plakat z Jego twarzą. Otwierałam o 8 rano przed lekcjami szafkę, wrzucałam fugi Bacha drżącą ręką i poczuciem, że za mało ćwiczyłam – i spotykałam spokojny wzrok Stinga. I natychmiast wiedziałam, że jakoś to będzie, dam radę. W trudnych czy szczęśliwych chwilach zawsze mogłam na Niego liczyć. To taka męska opiekuńczość w moim całym dorosłym życiu, na której zawsze mogę polegać”. Specjalnie dla Vivy.pl artystka opowiada Beacie Nowickiej o tym co niedawno wydarzyło się w jej życiu i co ją czeka.

BEATA NOWICKA: Zacznę od Stinga. Kilka dni temu on sam ogłosił na swoim Facebooku, że 25 lipca na Stadionie Narodowym w Warszawie Anna Maria Jopek wystąpi jako gość specjalny na jego koncercie „Sting: My Songs”. Wiem, ile Sting dla Ciebie znaczy, więc zapytam po prostu, jakie to uczucie?

Surrealistyczne. Nie wierzę. Jest zbyt odległy - Gwiazda Polarna. Nadal go uwielbiam jak wtedy, gdy patrzył z mojej szafki, tyle, że dziś w pełni doceniam jego wielkość, która była przedmiotem mojej wnikliwej, wieloletniej muzykologicznej analizy. Bezwzględnie jest odpowiedzialny za mój język w muzyce. To on miał odwagę połączyć rock, folk, jazz i pop i tak fenomenalnie prosto, ponadczasowo śpiewać. I pisać te genialne piosenki! We wstępie do ostatniej płyty „Ulotne” piszę o tym, że powinnam Stingowi dedykować swoją pracę, bo wszystkie autorskie piosenki pisałam myśląc o nim. Ponieważ nie mogę uwierzyć, że znów się spotkamy na scenie, mam taki spokój, jakby to wszystko było snem i dotyczyło kogo innego. Ale obiecuje ci, że dam z siebie wszystko kiedy stanę na Narodowym.

Wierzę. Nie mam żadnych wątpliwości. Oglądasz seriale? Trochę Cię znam, więc wątpię. Dlatego ciekawi mnie jak znalazłaś się na planie bardzo popularnego serialu „Wikingowie”?

Nie mam telewizora ani stosownych łączy w komórce. Nie mam pojęcia o serialach. Żyję swoim osobistym serialem- własną drogą. Zaproszenie do „Wikingów” przyszło kiedy nagrywałam płytę „Ulotne” z Branfordem Marsalisem. Obsada płyty była międzynarodowa i raptem, kiedy powiedziałam, że dwa dni po sesji mam lecieć do Dublina, bo śpiewam w tym serialu, zrobiło się poruszenie. Pomyślałam, że to musi być dobry film, skoro fajni i łebscy amerykanie, pierońsko zajęci, mają na niego czas. No i ucieszyłam się, że kiedyś sprawię im niespodziankę swoją obecnością w ich serialu. Pamiętaj, że nagranie odcinka miało miejsce dwa lata przed emisją! Już sama perspektywa tej pracy, o której wiele razy zdążę zapomnieć, była dla mnie atrakcją!

Czym dla Ciebie była ta przygoda? Aktorstwo to rejon, którego jeszcze nie eksploatowałaś.

To nie było aktorstwo. Poniekąd robiłam to, co robi się zwykle na planie teledysku. Stałam i śpiewałam. Scena wielkiej kolacji, główni bohaterowie siedzą przy stole, a ja im w języku gealickim śpiewam „Lament nad umierającą Królową”. Śpiewam i to się dzieje, Królowa umiera. Widzimy to równolegle. Zostałam poproszona o głos w najbardziej dramatycznej scenie odebrania życia bohaterce, którą ludzie bardzo pokochali przez osiem lat istnienia tego serialu i której zawsze udawało się ujść z życiem, ale nie tym razem.To była wielka odpowiedzialność, z której zdawałam sobie sprawę, nawet nie mając telewizora. Nie igra się z ludzkimi sercami. Serca są najważniejsze. Wiedziałam również, że to jak wypadnę na zdjęciach, jest mniej istotne. Natomiast znaczący jest śpiew, który musi być krzykiem odbieranego życia. Przeżyłam mocno nagranie ścieżki dźwiękowej -muzyki Maćka Rychłego z Teatru Pieśń Kozła, formacji której zawdzięczam całą tę przygodę.

Anna Maria Jopek i Sting

Robert Wolański

Kiedy ostatnio rozmawiałyśmy opowiadałaś mi o niezwykłych doświadczeniach: nocnych występach w katedrze w Edynburgu, koncercie na plaży w Bari, w deszczu, o wschodach słońca w Miami, które oglądałaś leżąc na plecach w basenie... Wciąż żyjesz ostro?

Nie wiem czy żyję ostro. Nie wiem jaka jest skala porównawcza. Na pewno nie siedzę w miejscu, ale trochę nie mam wyjścia, bo praca śpiewaka nie jest pracą stacjonarną- przynajmniej moja, to raczej ciągłe bycie w drodze. Szybka zmiana miejsca, scenerii wymaga szybkiej adaptacji. Uczę się słuchać- to jest ciekawe wyznanie człowieka sceny. Ja z tej sceny uczę się słuchać, choć to mnie, nas - naszego zespołu słuchają. Uczę się rozumieć innych, inne kultury, inne wierzenia. Wiesz, od czasu naszej ostatniej rozmowy wielokrotnie wracałam do Japonii ale i Chin, na Tajwan i do Hongkongu. Azja jest niesamowita. Uczę się uważności i minimalizmu. Uczę się wejścia w siebie. Ciszy. Moja Azja może być teraz w Pułtusku jeśli tam akurat gram.

Wolność zawsze była dla Ciebie ważna, mówiłaś mi, że dopiero się rozkręcasz...

Wolność to stan świadomości. Oduczenie się wszelkiej gry, mechanicznych, bezmyślnych czynności i słów, sztucznych gestów i nieprawdy w relacji z kimkolwiek przy zachowaniu prawdziwej serdeczności, ufności i wdzięczności za to, że można żyć, doświadczać cudu życia każdego dnia. To jest zajęcie na zawsze. Nie uporam się z tym między jedną a drugą naszą rozmową (śmiech). Ale wierzę, że jestem na dobrej drodze.

Z wiekiem czujesz się choć trochę mniej „grzeczna”?

W międzyczasie nabyłam się na tyle nieznośna i niegrzeczna, że doceniam powrót do grzeczności. Teraz to jest grzeczność z wyboru! Japonia mnie przyuczyła. Tam jestem jak prawdziwa kobieta Wikingów. Tam się uczę ogłady. Moja niegrzeczność zresztą, dotyczyła tylko znudzenia formą i dyscypliną. Zbyt wiele szkół przeszłam w przeszłości. I wiesz, to też musiałam zweryfikować. Człowiek w życiu bardzo potrzebuje stałego rytmu, inaczej się rozjeżdża. Dyscyplina i dobry grafik są podstawą mojego wewnętrznego ładu i spokoju.

Reklama

8 marca w Szczecinie ruszasz z trasą koncertową z projektem zatytułowanym „Przestworze”, kończysz 6 kwietnia w moim Krakowie. Ładne słowo - „przestworza”.

To dopiero będzie o wolności. I będzie wszystko to, za czym tęskni moja dusza i krtań- dużo śpiewania na szeroką, bezgraniczną przestrzeń. I takie słuchanie siebie nawzajem w graniu, żeby nawet na mgnienie nie było odrębności, żeby była jedność, jeden scalający dźwięk, który łączy nie tylko nas na scenie ale wszystkich, którzy przyszli. Szukam tego. To też zadanie na całe życie. Ale tu jeszcze bardziej niż we wszystkim innym czuję z całą pewnością, że jestem na dobrej drodze. Wiem, mówi mi to przeczucie tak silne, jak moja potrzeba wolności, że to będzie inne od wszystkiego, co było kiedykolwiek wcześniej.

Zuza Krajewska/LAF AM
materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama