Córka generała Andersa z mandatem senatora! Anna Maria Anders: "Ojciec marzył o Polsce, kochał ją jak szalony"
Anna Maria Anders zdobyła mandat senatora w wyborach uzupełniających w okręgu nr 59, obejmującym część województwa podlaskiego. Aktualnie pełni funkcje przewodniczącej Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa i pełnomocnika Prezesa Rady Ministrów ds. dialogu międzynarodowego.
Anna Maria Anders uzyskała 30 661 głosów (47,26 proc.), wyprzedzając Mieczysława Bagińskiego z PSL (26 618 głosów). Głosowanie przeprowadzono, ponieważ wybrany na senatora w październiku 2015 Bohdan Paszkowski (PiS) został wojewodą podlaskim. Dzięki niemu kandydatka PiS dostała drugą szansę. Córka generała Władysława Andersa w wyborach parlamentarnych nie dostała się do Senatu, mimo trzeciego najlepszego wyniku w Polsce. Przegrała z kandydatką PO Barbarą Borys-Damięcką w swym warszawskim okręgu.
Anna Maria Anders długo nie wiedziała, że żyła obok legendy. Teraz odkrywa całą prawdę o swoim ojcu. W Polsce mówią o niej „nasz skarb narodowy”, w Stanach nazywają „The Polish Queen”. „Ale jaka ze mnie królowa, po prostu córka generała”, obrusza się Anna Maria Anders w rozmowie z Elżbietą Pawełek. Przypominamy tę niezwykłą rozmowę, która w "Vivie!" ukazała się w listopadzie 2014 roku.
Boston, Londyn, Warszawa, Rosja… Żyje na walizkach, między światem teraźniejszym a tym przeszłym, wypełnionym morzem cierpień. W Buzułuku, na dalekich krańcach Rosji, wciąż stoi tablica „Armia Andersa”. I są ludzie, którzy go pamiętają. „Ojciec był dla mnie wszystkim. Ale to, kim był dla swoich żołnierzy, doceniłam dopiero po jego śmierci. Potrafił ich uwieść, sprawić, że dawali z siebie wszystko”, wspomina. Skromna, o nienagannych manierach. Nieodrodna córka Andersa. Założyła stowarzyszenie, żeby pamięć o nim nie zginęła. „Na początku byłam przerażona, ktoś pomagał mi napisać przemówienie. A teraz mówię bez kartki, notuję sobie co najwyżej daty, nazwiska. Widzę, że to mi wychodzi i daje mi odwagę”.
– Mówi się, że wielcy ludzie są trudni. Jakim ojcem był generał Anders?
Ojciec był najłatwiejszym człowiekiem na świecie. Kochającym, tolerancyjnym i zawsze pogodnym. Nigdy nie okazywał humorów. Może ludzie postrzegali go jako trudnego ze względu na jego upór. To prawda, był uparty, wierny swoim ideałom i zawsze wiedział, czego chce.
Anna Maria Anders w "Vivie!", 2014 rok
– Mieliście chwile tylko dla siebie?
O tak, często. W Anglii zwykli ludzie nie wiedzieli, kim jest generał Anders. Był tam anonimowy, więc swobodnie spacerowaliśmy po ulicach. Nieraz odprowadzał mnie do szkoły, chodziliśmy do cyrku lub karmić gołębie na Trafalgar Square. Zachowałam zdjęcie, na którym widać, jak mojemu tacie gołąb usiadł na głowie. W dzieciństwie podobno miałam kiepskie włosy. Rodzice więc zdecydowali, że zgolą mi głowę, żeby je wzmocnić, co wprawiło mnie w rozpacz. Potem szłam z tatą ulicą, trzymał mnie za rękę, a ja, widząc w witrynach sklepowych nasze odbicia, w tym siebie z ogoloną głową, powiedziałam: „Idą dwa tatusie, jeden duży, drugi mały”. Mówił, że jestem jego ostatnią i największą miłością. Rozpuszczał mnie potwornie! Absolutnie go uwielbiałam. Byłam jednak zazdrosna o moją mamę. Kiedy rodzice wybierali się na bal – mama zawsze nadzwyczaj elegancka, a ojciec zabójczo przystojny – to wszczynałam awanturę, bo chciałam z nimi iść.
– Bywało, że na ulicy ktoś mu zasalutował?
W tak olbrzymim mieście, jakim jest Londyn, szanse spotkania kogoś znajomego są znikome. Mama chętnie opowiadała zabawną scenkę z metra, gdzie z ojcem ujrzeli okropnie ubraną kobietę. Ojciec powiedział wtedy z sarkazmem do mamy: „Jakie piękne ubranie”, a kobieta się odwróciła ze słowami: „Bardzo dziękuję, panie generale”.
– Ale Pani nie lubiła nosić sukienek wybieranych przez mamę?
Nie, bo chciała, żebyśmy na przyjęcia ubierały się tak samo. No i na wszystkich zdjęciach wyglądała lepiej ode mnie. Miała 40 lat i wciąż była atrakcyjną blondynką, a ja byłam grubą nastolatką z czarnymi włosami. Jakiś chłopak uszczypnął mnie i powiedział: „Panienka ma sadełko”. Uważano, że mam grube kości. Przeszłam jednak na dietę, zaczęłam rozjaśniać włosy i raptem z tej grubej czarnej zrobiłam się smukłą blondynką. Ale zanim się nią stałam, niektórzy chcieli zrobić ojcu przyjemność i mówili: „Jaka piękna córka”. Uśmiechaliśmy się wtedy oboje, bo ciężko było uwierzyć w te kłamstwa. Na akademiach zawsze jednak siedziałam z ojcem w pierwszym rzędzie. Pamiętam, jak się nudziłam, co teraz mi się też zdarza, jak przemówienia są przydługie (śmiech).
Generał Anders z córką, 1953 rok, Londyn
– Nie przeszkadzało Pani to, że ojciec mógł być Pani dziadkiem?
Nie, bo był w fantastycznej formie, chociaż kiedy miałam 10 lat – on 70. Jak przychodziły do mnie koleżanki, grał z nami w piłkę w ogrodzie i zawsze był od nas szybszy i zwinniejszy.
– A dzieci w szkole wiedziały, że jest Pani córką generała Andersa?
Na pewno tak. Przez większość życia nie zdawałam sobie sprawy, kim ojciec był. Teraz, kiedy przyjeżdżam do Polski i słyszę, że tu mieścił się sztab generała, a tu dowodził swoim pułkiem, to każdego dnia dowiaduję się o nim czegoś nowego. Rodzice chronili mnie przed tym, co działo się w Polsce, w której pisano okropne rzeczy o ojcu. Został przecież pozbawiony stopnia generalskiego i obywatelstwa polskiego.
– Pani mama murem stała przy generale?
Tak, zawsze go wspierała. I żartowała, że choć on ma stopień generalski, to w domu ona jest marszałkiem! Jadł wszystko, co podała. Jednego nie znosił – kożuszka na mleku. Bardzo smakowały mu też jej kołduny, ale jak kiedyś nieopatrznie powiedział, że gdzieś jadł lepsze, poczuła się urażona. Nigdy się nie kłócili, wtedy jednak była awantura.
– Kiedy rodzice zbliżyli się do siebie we Włoszech, zrobiło się głośno o ich romansie.
Mnie się wydaje, że zaiskrzyło między nimi jeszcze w Iraku. Ale to nie było tak, że ojciec poderwał sobie śliczną 20-latkę. Mama też sobą coś przedstawiała, była już gwiazdą objazdowego teatru. Śpiewała często pod ostrzałem kul na scenie skleconej ze skrzynek po amunicji. Na widowni żołnierze, niektórzy ranni, a w pierwszym rzędzie generał Anders. Wysoki, szczupły, o nieskazitelnych manierach, choć sporo od niej starszy i otoczony już nimbem legendy. Której dziewczynie w jej wieku nie zawróciłby w głowie? Mama śmiała się potem, że wyśpiewała sobie męża. Ale pobrali się dopiero w 1948 roku, bo pierwsza żona nie dawała mu rozwodu. Swoje przyrodnie rodzeństwo, Jurka i Hankę, poznałam dopiero po 15 latach. Hanka przyszła do nas na herbatę. Widzę jeszcze tę scenę. Nie można powiedzieć, że od tej pory byli już w przyjaźni, ale się pogodzili.
Anna Maria Anders z rodzicami, po dorocznym balu dożynkowym w Londynie
– Mieszkaliście w północnym Londynie, a nie, jak większość Polaków, na Ealingu?
Zamieszkaliśmy w Willesden Green, wtedy ładnej, spokojnej dzielnicy, w której osiadł również hrabia Łubieński, adiutant ojca, i książę Lubomirski. Mama bardzo żałowała, że nie zdecydowali się na droższy Emperor’s Gate, co okazało się kardynalnym błędem, bo teraz mieszkania kosztują miliony w samym centrum miasta. Pamiętam, że nasz dom był zawsze pełen ludzi. Mieściło się w nim nieoficjalne biuro ojca, gdzie odbywały się jakieś zebrania. A później pamiętam różne przyjęcia. Mama miała swoje grono przyjaciół, głównie to byli ludzie sceny, a ojciec – swoich adiutantów, generałów. Raz w roku towarzystwo się mieszało na świętego Władysława, w imieniny ojca, podczas przyjęcia w naszym ogrodzie. Ojciec sam robił poncz i wlewał każdy alkohol, który był pod ręką, więc wszyscy byli na lekkim rauszu.
– Pani mama skrzętnie skrywała przed światem, że nie miała kucharki. Sama musiała sobie radzić ze wszystkim. Ale raz wsypał ją ordynans generała, Władysław Kogut.
Był serdecznym przyjacielem ojca aż do końca. Zawsze obecny w naszym domu i bardzo pomocny. Na przyjęciach mama ubierała go w białą marynarkę i rękawiczki, żeby mógł podawać do stołu. Kiedyś jedna z pań podziękowała za jedzenie, co go mocno zirytowało, więc postawił przed nią talerz i powiedział: „Niech pani zje, bo generałowa gotowała to przez trzy dni!”. Tak wydał się sekret. Uwielbiałam zwłaszcza kolacje lub przyjęcia w gronie mamy przyjaciół. Zawsze ktoś grał na fortepianie, było wesoło. Mama też często występowała w rewiach.
– Ojciec nie był o nią zazdrosny?
Przeciwnie, był z niej dumny. W niedzielę śpiewała w Ognisku Polskim przy Exhibition Road na Kensingtonie. To był elitarny klub polski, do którego przychodzili oficerowie i skłócona emigracyjna elita polityczna. Wszystkich jednak łączyła głęboka niechęć do PRL. Mama występowała na pierwszym piętrze w teatrze, ojciec na dole grał w brydża, a ja biegałam tam i z powrotem. I kiedyś Hemar, którego bardzo lubiłam, powiedział: „Biedne dziecko, córka karciarza i szansonistki!”.
Anna Maria Anders z ojcem na Trafalgar Square w 1956 roku
– Krążyły legendy o jej wspaniałych futrach?
Nie wiem, nie pamiętam ich. Mam żal o to, że oskarżano nas o jakąś fortunę, w każdym razie ja jej nie widziałam. Jak ojciec odszedł, zostawił mamie bardzo skromną sumę. Nigdy nie mogła sobie pozwolić na kupno wystrzałowych kreacji. Ale potrafiła dopiąć do sukni kwiatek czy broszkę i to dodawało jej szyku. Na balach więc wybierano ją królową elegancji, tak jak na balu charytatywnym na fundusz profesora Religi.
– W domu liczył się Bóg, honor, ojczyzna?
Tak, bardzo. Rozmawialiśmy tylko po polsku, choć ojciec znał cztery języki. Kiedy w wieku pięciu lat poszłam do szkoły, nie znałam ani słowa po angielsku. Wigilia Bożego Narodzenia była najważniejszym świętem. Zawsze na stole pojawiał się barszcz, karp i śpiewano kolędy. Aż do wieczora salon był zamknięty, bo czekało się na Świętego Mikołaja. Potem był ten fantastyczny moment, kiedy drzwi się otwierały, świeczki na choince zapalone, a pod nią prezenty. To wszystko przygotowywał ojciec, sam ubierał choinkę.
– Kiedy dotarło do Pani, że jest ciężko chory?
Na początku nie bardzo wiedziałam, że zachorował. Kiedyś poszliśmy z rodzicami na plażę. Było bardzo gorąco i mama mówiła: „Władeczku, włóż kapelusz”, bo spał na słońcu. Dostał wtedy udaru słonecznego i dość długo z niego wychodził.
Anna Maria Anders w "Vivie!", 2014 rok
– Musiała być Pani zaskoczona, że ten niezniszczalny generał, który nie dał się ani Stalinowi, ani żadnej wojnie, ma poważne problemy ze zdrowiem?
Tak. Przypominam sobie, że jak po udarze wrócił ze szpitala, miał w oczach łzy. Dla mnie to był szok, bo nigdy takiego go nie widziałam. Czuwaliśmy w nocy na wypadek, gdyby coś mu się stało. Miał chore serce, z trudem oddychał. Przy łóżku był dzwonek, ale kilka razy zdarzył mu się atak, gdy nie zdołał go użyć. Po powrocie do domu sprawdzałam, czy wszystko w porządku. Nasłuchiwałam też pod drzwiami pokoju, czy oddycha, czy nie. Słyszałam od przyjaciół, z którymi spędził ostatni wieczór, że tryskał dobrą formą, poprosił nawet o papierosa. A w nocy osłabł, miał bardzo poważny wylew.
– Odszedł 12 maja, w rocznicę bitwy o Monte Cassino i w urodziny żony…
Dziwne, prawda? Mama zadzwoniła do mnie, bo studiowałam wtedy w Hiszpanii. Jak dojechałam, jeszcze żył. Ale nad ranem w szpitalu okazało się, że to już koniec. Pochowaliśmy go na Monte Cassino, tak jak chciał, bo mówił, że tam leżą jego żołnierze. A trzy lata temu dołączyła do niego mama. Czasem ludzie mnie pytają, czy nigdy mnie nie korciło, żeby zwłoki ojca przewieźć do Polski. Nie, przenigdy, bo on należy do Monte Cassino. W Anglii był na obczyźnie, nigdy nie czuł się Anglikiem i nie łudźmy się, Anglicy nie zachowali się wobec Polaków fair. Wystarczy przeczytać w ostatnim rozdziale pamiętników ojca, co mu powiedział Churchill: „Niech pan sobie teraz zabiera swoje wojsko, już was nie potrzebujemy”. Jak była parada na koniec wojny w Londynie, to Polaków nawet nie zaproszono.
– Podobno jak umarł Churchill, mama kazała wynieść do ogrodu fotel, na którym siedział, i go spalić?
To było wcześniej, nie po śmierci. Kiedyś odbył w naszym domu długą burzliwą rozmowę z ojcem i po tej wizycie mama chciała spalić ten fotel.
Anna Maria Anders z rodzicami podczas komunii, przed swoim domem w Londynie, 1958 rok
– Ale historia zatoczyła koło, bo na Monte Cassino, gdzie rodzice już nie kryli się ze swoją miłością, poznała Pani męża.
Mąż pracował wtedy jako attaché wojskowy w Ambasadzie Amerykańskiej w Rzymie i w 1984 roku wysłano go na uroczystości bitwy pod Monte Cassino. Kardynał Glemp miał długie kazanie, więc wszyscy zaczęli ze znużenia trochę się rozglądać, a ja miałam zawsze słabość do mundurów. Po mszy mama wszystkich attaché i przyjaciół zaprosiła na obiad. Było trochę wina, w pewnym momencie przesiadłam się do stolika z panami i tak poznałam swojego męża.
– Mama więc przyłożyła rękę do tego małżeństwa. Marzyła o polskim zięciu, a trafił jej się pułkownik amerykański!
Tak wyszło. Miałam wówczas bardzo interesującą pracę w Paryżu, jeździłam po świecie, więc była przerażona, że nigdy nie wyjdę za mąż. Jak znalazł się już kandydat, westchnęła z ulgą: „Dzięki Bogu, moja córka nareszcie będzie mieć męża!”. Przenieśliśmy się potem do Bostonu. Mój syn, Robert Władysław, niebawem skończy studia na tamtejszym uniwersytecie. Dodatkowo wybrał kierunek wojskowy, żeby zostać oficerem.
– Wnuk Andersa będzie służył u Amerykanów?!
Tak, ale on nazywa się Costa – po ojcu. Syn nie tylko dobrze się uczy, ale jest też świetnym piłkarzem w drużynie uniwersyteckiej. Kibicuję mu. Myślę, że mój ojciec byłby dumny z wnuka. Zapamiętałam ojca jako wielkiego optymistę i człowieka bardzo wierzącego. Był ewangelikiem. Ale przysiągł sobie, że jak wyjdzie z Łubianki, gdzie Stalin przetrzymał go 22 miesiące, to przejdzie na katolicyzm. I przeszedł. Chętnie opowiadał o Monte Cassino, za to z ogromną niechęcią o więzieniach. Tak samo jak mój mąż, który walczył w Wietnamie. Nie lubił wracać do tego tematu. Unikał rozmów o swojej chorobie. Cierpiał na serce, a umarł na raka.
Anna Maria Anders z rodzicami, Londyn, lata 60.
– Generał Anders był uważany przez Polaków za wybawiciela. Kiedy do Pani dotarło, że jest córką bohatera?
Dopiero teraz. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego do końca sprawy. Pierwszy raz dotarło, jak pojechałam w 2011 roku do Rosji na 70-lecie utworzenia tam Armii Andersa. Widziałam te tablice i groby w Buzułuku, gdzie tworzyło się jego wojsko z polskich zesłańców, deportowanych do obozów Gułagu lub przetrzymywanych w więzieniach NKWD.
– Mówi się, że Anders wyprowadził rzesze Polaków z Syberii, w tym mnóstwo dzieci skazanych tam na pewną śmierć.
Problem polegał na tym, że jak Stalin się zgodził, to nie chciał puścić całych rodzin. Niedawno w Sejmie była wystawa fotograficzna o dzieciach uratowanych z Syberii, które dzięki ojcu trafiły do Nowej Zelandii. I jedna pani płacze i mówi: „Zawdzięczam życie panu generałowi”. To jest dla mnie niebywałe, że ojciec zrobił tyle dla innych. Jestem taka dumna.
– Był rozczarowany powojenną polityką?
Rozczarowany to nie jest dostateczne słowo na określenie tego, co czuł. Jałta była dla niego nieprawdopodobnym szokiem. Mama podejrzewała, że przeszedł mały atak serca, bo tak to przeżył. Wszystko, do czego dążył, przez to jedno spotkanie w Jałcie rozpadło się w gruzy.
– Marzył o wolnej Polsce, ale nigdy w niej nie był…
Do końca życia wierzył, że Polska będzie wolna. Myślał, że do niej wróci, bo mama nawet żartowała, że nie pozwalał jej kupić nowych mebli. Ciągle się mówiło o powrocie. Potem prawdopodobnie się pogodził, ale marzył o Polsce, kochał ją jak szalony, był wielkim patriotą. Nie zważał na to, że figurował w kraju na liście jej wrogów. Niedawno mogłam w archiwach przeczytać, co o nim wypisano. To było po prostu podłe!
Anna Maria Anders z rodzicami w 1962 roku w Londynie
– Byłby szczęśliwy, wiedząc, że jego córka dostała w ubiegłym roku polskie obywatelstwo?
Na pewno. Wciąż czuję obecność ojca. Często się wzruszam, kiedy tak ciepło przyjmują mnie w różnych miejscach z nim związanych. Pierwszy raz, kiedy byłam w Katedrze Polowej Wojska Polskiego, to sobie pomyślałam: Boże święty, jak by się ucieszył, gdyby tu był, bo tak o tym marzył. Drugi raz, 3 maja, jak znalazłam się na trybunie z prezydentem, też pomyślałam, że to właściwie jego miejsce. Nie dożył tych honorów, choć cały świat go cenił, odznaczał orderami, a w Polsce chcieli go zniszczyć. I tak sobie myślę. Nie udało im się, bo na złość im mówię: „Hello, ja tu jestem!” (śmiech).
– Założyła Pani Stowarzyszenie imienia generała Władysława Andersa, żeby podtrzymywać pamięć o ojcu?
Tak, i uważam, że robię dobrą robotę, bo nagle wszyscy o nim mówią. Czy odwiedzam szkołę, czy jestem na spotkaniu z sybirakami, dla których był bohaterem, choć nie wszyscy zdążyli dołączyć do jego armii, pojawiają się jakieś wzmianki i wywiady w mediach. To dla mnie wielka radość, bo przez tyle lat nie wolno było mówić o Andersie. Stowarzyszenie chce też pomagać potomkom dawnych żołnierzy, dla których, tak jak w Uzbekistanie, nie ma żadnej przyszłości. Udało nam się z pomocą polskiego rządu i moich przyjaciół sprowadzić tutaj niektórych z nich na studia.
– W Stanach, gdzie Pani mieszka na stałe, też prowadzi tę działalność?
Staram się również tam krzewić pamięć o ojcu. W moim biurze, gdzie pracowałam, mówili o mnie „The Polish Queen” (śmiech). Ale Polacy zaprotestowali, że polską królową jest Matka Boska. Zaczęło się od szkoły imienia Andersa w Chicago, którą odwiedzała najpierw mama. Kiedy pierwszy raz pojechałam tam sama, byłam w szoku. Ludzie tłoczyli się po autografy, każdy chciał mnie dotknąć, a przez to dotknąć legendy. Nawet wojskowi w Polsce, jak gdzieś idziemy, trzymają mnie za rękę i mówią: „nasz skarb narodowy”.
Pogrzeb generała Andersa na Polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino, 1970 rok
– Gdyby chciała mu Pani podziękować, to za co?
Za polskie korzenie i patriotyzm, który we mnie wpoił. Dla ojca Polska była wszystkim. Patrzę teraz na nią jego oczami i wiele rzeczy zaczynam rozumieć. To była trudna miłość, ale pozostał jej wierny do końca.
Rozmawiała Elżbieta Pawełek