Reklama

Od lat jest uznawana w Polsce za ikonę dobroczynności. Na co dzień pracuje w teatrze, prowadzi zajęcia ze studentami oraz stoi na czele fundacji "Mimo Wszystko". Anna Dymna to człowiek-instytucja, kobieta, która udowadnia, że pomaganie innym ma wartość ponadczasową. Niestety, nie wszyscy doceniają jej działalność, o czym opowiedziała w najnowszym wywiadzie "VIVY!".

Reklama

Polecamy też: Anna Dymna: "Dobro czasem budzi największą agresję. Niektórzy nie znoszą mnie za to, jaka jestem"

Anna Dymna o pomaganiu innym i hejcie

Anna Dymna w rozmowie z Aliną Mrowińską przyznała, ze wciąż spotyka się z krytyką w związku ze swoją działalnością dobroczynną.

- W Polsce jest tak, że ludzie najchętniej pomagają chorym dzieciom. Jak jest dziecko, które ma białaczkę i się je ratuje, to rośnie później piękny człowiek, który może normalnie żyć. Ludzie widzą efekt pomocy. A moi podopieczni to tacy straceńcy. Mogą być albo smutni i kiwać się przy ścianie, umierać w rozpaczy i beznadziei, albo mogą się czuć potrzebni. Ci ludzie to skarby. Od nich można się uczyć prawdy, radości, miłości. Takiej niczym nieskażonej. Oni czują świat sercem. Bardzo kocham moich podopiecznych i z wielką rozpaczą czasem słucham pytań: "Dlaczego miliony wydaje pani na takich debili?". Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, co mówią! Przyjaźniłam się z nieżyjącym już profesorem Andrzejem Szczeklikiem. On zawsze mówił, że najbardziej niepokoi go, że wszystko zaczyna być odhumanizowane. Mimo wszystko chcę wierzyć, że świat jest dobry. A nawet jak nie jest taki dobry, to wmawiam mu, że jest (śmiech).

Dlaczego ciągle na wszystko narzekamy? Taksówkarz, który mnie do Pani wiózł, całą drogę mówił, jak to jest źle i jak mało zarabia.

- Najwięcej czasu tracimy na narzekanie, i to na wszystko: na brak pracy, na nadmiar pracy, na słońce, na deszcz, na brak czasu... Jesteśmy rozdrażnieni, zadyszani, w ciągłym pędzie. Zazdrościmy innym, że mają więcej niż my, że mogą więcej, więc pieniądze stały się dla wielu bogami. Ciągle się z kimś ścigamy, porównujemy, nienawidzimy tych, którzy inaczej myślą, których nie rozumiemy. Człowiek staje się coraz bardziej samotny, nie ma czasu na zwyczajne spotkanie i rozmowę. Za komuny wszyscy podobnie mało mieliśmy i to posiadanie nie było tak ważne. Ważniejsze były marzenia i radość z małych rzeczy. Pamiętam swoją radość, gdy wreszcie dostałam wyczekiwaną pralkę, rozpakowałam, a tu... lodówka. Teraz możemy mieć wszystko, tylko musimy na to zarobić. I ludziom się wydaje, że jeżeli będą mieli czegoś więcej, to to ich uszczęśliwi. A nie tędy droga. [...] Dwa lata temu byłam w Kambodży. Widziałam przerażającą nędzę, ludzi, którzy mieli dom na małej łódeczce i świnkę w klatce. I byli szczęśliwi jak królowie życia. Kobiety pięknie, kolorowo ubrane, obwieszone dziećmi, całe dnie handlujące na ulicy, w upale, owocami, rybami, ozdóbkami. Zawsze uśmiechnięte. Na plaży w Wietnamie podeszła do mnie kobieta z koralikami. Powiedziała, że musi zarobić chociaż dolara, wtedy będzie uratowana. Pomyślałam: Boże święty, jakie są różne miary szczęścia, bogactwa, wolności, radości. A wracając do tego pana taksówkarza, to on nie zdaje sobie sprawy, ile ma fantastycznych powodów do bycia szczęśliwym. Ja to wiem, dlatego jestem najszczęśliwszym człowiekiem świata.

Polecamy też: Dlaczego Anna Dymna ukrywała syna? Czego jeszcze dowiecie się z książki „Warto mimo wszystko"?

Anna Dymna o życiowych zakrętach, tragediach i nieszczęściach

Zawsze tak było?

- Chyba mam taki charakter, bo przecież w moim życiu wydarzyło się wiele nieszczęść, tragedii, które mogłyby powalić niejednego siłacza i zamienić mnie w zgorzkniałą, narzekającą babę. Zawsze ratowało mnie to, że kocham życie i ludzi. Po śmierci Wiesia Dymnego miałam wypadek w drodze na plan filmowy. Straciłam zupełnie pamięć. Gdy odzyskałam przytomność... Pamiętam tylko radość, że jestem, że widzę, że słyszę. I to mnie uratowało od depresji. Miałam wtedy 27 lat. Bardzo ważna była świadomość, że koledzy w teatrze na mnie czekają. Mam cudowny zawód, przyjaciół, czuję się potrzebna. Od kilkunastu lat prowadzę w telewizji program "Spotkajmy się". Za mną setki rozmów z ludźmi po wypadkach, walczących z potwornymi chorobami, uzależnieniami, żyjącymi w piekle, które zgotował im los. I ci ludzie potrafili w którymś momencie odbić się od nieszczęścia, zacząć dostrzegać małe rzeczy, których wcześniej nie widzieli. Pamiętam rozmowę z dziewczyną, która siedziała na wózku, ruszała tylko jedną ręką i miała cały czas uśmiech na twarzy. Mówiła, że jest szczęśliwa, że życie jest takie piękne. Zapytałam prowokacyjnie: "Jolka, jaki sens może mieć twoje życie?". A ona mówi: "Jestem wybrana. Pełnię strasznie ważną funkcję i już to wiem. Jak pani patrzy na mnie, to musi pani zdać sobie sprawę, jaka jest szczęśliwa. A mogłaby pani tego nie wiedzieć, gdyby mnie nie poznała".

Pełny wywiad z Anną Dymną przeczytacie w najnowszym numerze magazynu VIVA! z Anją Rubik na okładce, dostępnym od 13 lipca w kioskach i dobrych salonach prasowych.

Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO

Reklama

Polecamy też: Na pierwszym spotkaniu dała mu w twarz. A on jej oddał. Tak zaczęła się szalona miłość Anny Dymnej i jej męża, Wiesława

Reklama
Reklama
Reklama