Reklama

Od początku, na co dzień mówili do siebie amore, czyli kochanie i tak zostało. Aleksandra Kurzaki i Roberto Alagna właściwie nie używają imion, tylko: amore chodź tu, amore zrób to, amore to, amore tamto. O tej miłości w niezwyklej rozmowie opowiadają Beacie Nowickiej.

Reklama

Owocem ich amore jest Malena, śliczna pięciolatka. Córeczka oczywiście ma w sobie gen artystyczny. Już śpiewa i tańczy, wieczorami zawsze urządza spektakle, lubi też malować, rysować, więc najpierw starannie przygotowuje bilety, które potem „sprzedaje” swojej widowni. Spektakl ma trzy części: część operową, baletową i część pop, do każdej się przebiera. Na widowni zazwyczaj zasiada mama, tata, niania i członkowie rodziny. Po spektaklu czasami dostaje kwiaty, cukierki. Kocha występować przed publicznością. W tym jest podobna do taty, uwielbia być otoczona bliskimi ludźmi.

Malena – piękne imię. Kojarzy mi się z filmem Guseppe Tornatore i niesamowitą Monicą Bellucci w roli głównej.

Roberto: Bardzo też lubię argentyńskie tango „Malena canta el tango”. Zawsze uważałem, że to jest śliczne imię. Ponowne ojcostwo zainspirowało mnie nawet do napisania utworu „Malena” i wydania całej płyty dla córki. Teraz, kiedy codziennie wołam moją córeczkę po imieniu, uważam, że Malena wyjątkowo do niej pasuje. Poza tym jak to ładnie brzmi - Malena Alagna.

Do kogo Malena jest bardziej podobna?

Aleksandra: Ludzie mówią „wykapany tato”, rzadko ktoś powie, że jest podobna do mnie. Uśmiech ma Roberta, jego kręcone loki i kolor skóry. Ffigurę również odziedziczyła po rodzinie Alagna, siostra Roberto Marinella i córka Ornella są szczuplutkie, zgrabne i smukłe. Po mnie Malenka ma ciemno brązowe oczy.

Maelna na razie jest jedynaczką, jak Pani.

Aleksandra: No właśnie, a Roberto jest typowym przedstawicielem sycylijskiej rodziny. Ma dwóch braci i siostrę, a każde z jego rodziców ma dziewięcioro rodzeństwa, więc może sobie pani wyobrazić, jaka to jest liczna rodzina. On uwielbia, jak w garderobie przed spektaklem kłębi się 15 osób, wtedy czuje się szczęśliwy. Ja tego nie lubię. Cenię spokój, ciszę, lubię być sama. Niedawno musiałam coś załatwić i sama wyjechałam do Warszawy na trzy dni. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie!

A Roberto?

Aleksandra: On ginie, dosłownie ginie i więdnie, jak jest sam. Roberto kocha być otoczony przez przyjaciół, przez rodzinę, cieszy się jak jest dużo ludzi i dużo się dzieje, jak tętni życie rodzinne i towarzyskie, i mój mąż wtedy jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Roberto: To prawda. Od dzieciństwa byłem otoczony dużą rodziną, ten gwar, tłum w ogóle mi nie przeszkadza. Przyzwyczaiłem się do tego. Jako mały chłopiec odrabiałem lekcje i uczyłem się otoczony gronem bliskich osób, które śpiewały, tańczyły, pokrzykiwały do siebie krzątając się wokół mnie, a ja na rogu stołu odrabiałem lekcje. Całe życie pracowałem, uczyłem się ról otoczony tłumem, umiałem się skoncentrować, stworzyć swoją osobistą przestrzeń. W ogóle uwielbiam obserwować ludzi, szczególnie moich bliskich, patrzeć jak zmieniają się z wiekiem. Mam szczęście, bo moja rodzina i przyjaciele to bon vivanci, ludzie którzy lubią i potrafią się bawić, kochają życie. Sprawia mi przyjemność, kiedy goście czują się w moim domu jak u siebie. Nie ma reguł, każdy robi co chce.

Aleksandra: Jak tak patrzę z perspektywy tych kilku wspólnie przeżytych latach, to widzę, że naprawdę jesteśmy olbrzymimi przeciwieństwami. Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają... Są rzeczy, które nas łączą i na pewno jest to praca, zainteresowania, śpiew i to, że potrafimy się zrozumieć, wspomóc i wspierać, bo to jest bardzo ciężki zawód i chyba trudno byłoby go zrozumieć osobie z zewnątrz. Ale jest też dużo różnic.

Roberto: Szczerze, nie lubię nieporozumień, zgrzytów, pretensji. Nigdy się nie kłócę. Mam niewyczerpane pokłady cierpliwości, i sporadycznie, jak już naprawdę za dużo zaakceptuję i w końcu mi się przebierze, mówię: „Basta, wystarczy już tego wszystkiego”. Ale jestem bardzo tolerancyjny, ustępliwy, dla mnie najważniejsze jest to, żeby moja żona i moje dzieci dobrze się czuli. Zawsze staram się by były szczęśliwe, by robiły to, co chcą, daję im poczucie wolności we wszystkim. Jeśli moja żona czegokolwiek pragnie, zawsze mówię tak (śmiech).

Aleksandra: Roberto jest tak wylewny, tak ciepły, tak gorący, prawdziwy sycylijski temperament. Pod tym względem potrafi niesamowicie zadbać o kobietę. Komplementy dla niego to chleb powszedni. Jest właściwie wymarzonym facetem. Ale nie ma sielanki, czasami pojawią się jakieś sprzeczki, jak w każdym związku. Uważam, że ktoś, kto mówi, że zawsze jest cudownie i różowo, kłamie. Zresztą muszę się przyznać, że często te spięcia pojawiają się z mojej strony, bo ja jestem taka dociekliwa, uparta i wszystko chcę robić po swojemu. Zazwyczaj są to sprzeczki o drobiazgi, że dał słodycze Malence przed obiadem, albo położył mokry ręcznik na łóżko. Głupoty, ale ja się czepiam, jestem okropna pod tym względem. Próbuję nad tym zapanować, popracować nad swoim charakterem, ale ciężko mi idzie (śmiech).

Roberto: Mnie nie opuszcza dobry humor, wstaję rano i jestem w świetnym humorze, zauważyłem, że obie moje córki są do mnie podobne, każdy nowy dzień witają z radością. Ale Aleksandra jest tak skonstruowana, że prawie zawsze budzi się nachmurzona, dopiero jak wypije swoją herbatę, jest lepiej. Mój pozytywny nastrój jest przeciwieństwem jej porannego niezadowolenia: zrywam się z łóżka i mam ochotę żartować, śmiać się, robić głupoty, śpiewać pod prysznicem, i nie tylko. Czasami Aleksandra przychodzi do mnie i mówi: „Śpiewasz od dwóch godzin, basta, mam tego dość” (śmiech). Malena ma to w genach po mnie, śpiewa od rana do wieczora. To jest kwestia temperamentu.

Gdyby chciała Pani sprawić przyjemność Roberto, co wywołałoby jego błogi uśmiech?

Aleksandra: Powiem prawdę: wystarczy, że podejdę do niego, przytulę i dam mu buziaka. Nawet, jak go tylko przytulę i obejmę, wiem, że to będzie moment, kiedy na jego twarzy pojawi się uśmiech od ucha do ucha. Jemu nie sprawiają przyjemności rzeczy materialne. Liczą się ciepłe gesty, czułość, dobre słowo.

Dwie bardzo silne osobowości, dwoje wielkich artystów światowej sławy, to Wasze „życie we dwoje” wcale nie było skazane na sukces. A jednak udało się.

Roberto: Tak, ale wie pani dlaczego? Bo tak naprawdę ja wcale nie mam silnej osobowości. W rzeczywistości na wszystko się zgadzam, jestem ustępliwy, zawsze mówię - tak, każdemu przyznaję rację. Wszystkim chciałbym sprawić przyjemność: mojej żonie, dzieciom, rodzicom, całej mojej rodzinie, przyjaciołom, dziennikarzom, agentom… Jestem kimś, kto kocha spokój i harmonię, myślę, że ktoś taki jest po prostu łatwy we współżyciu.

Aleksandra: Roberto jest bardzo silną osobowością, ale to bardzo. Jesteśmy obydwoje uparci, zresztą on na pewno powie, że nie jest, a jest jak diabli, ja też. Często jest tak, że każdy chce postawić na swoim, chociaż Roberto zaraz powie, że mi pozwala na wszystko i jest w tym też trochę prawdy. Zawsze się śmieję: „Owszem, pozwalasz mi na wszystko, bo nie lubisz się tym zajmować”. Ja uwielbiam remonty, naprawy, kupowanie mebli, wymyślanie, sprzątanie, pranie, gotowanie, układanie na półkach, porządkowanie szaf… sprawia mi to ogromną frajdę i jemu jest z tym wygodnie. Ale Roberto jest niesamowicie dobrym człowiekiem, co bywało jego wadą, ponieważ jak jest nas dużo: rodzice, siostra, bracia, żona, dzieci, teściowie, to on chce, żeby wszystkim było dobrze. Tłumaczę mu mówię, że tak się nie da. W życiu trzeba podejmować wybory, a to zawsze rodzi nieporozumienia.

Jesteście już sześć lat razem. W którym mieście jest Państwa dom?

Aleksandra: Nie ma takiego miasta, gdzie przebywamy najczęściej. Mieszkamy w Polsce. Ja mam dom w Warszawie, Roberto ma dom pod Paryżem, to są dwa nasze miejsca, gdzie- osobno wprawdzie - ale każde z nas spędziło całe swoje życie. W Warszawie są nasze rzeczy, ale żeby mieć poczucie, że stworzyło się dom, trzeba tam przebywać długo, a my jesteśmy cały czas na walizkach. W zeszłym roku dużo śpiewałam w Paryżu. Nasze ostatnie trzy miesiące to maraton: Paryż, Monte Carlo, Puerto Rico i teraz Nowy Jork.

Roberto: Wszędzie jest mi dobrze. W Warszawie czuję się jak w domu, Paryż to moje miasto, kiedy jestem w Nowym Jorku czy Londynie, też jestem u siebie. Właściwie całe życie nieustannie podróżowałem, poza tym proszę pamiętać, że moja rodzina pochodzi z Sycylii, rodzice poznali się jako nastolatkowie w Paryżu, gdzie dziadkowie wyemigrowali za lepszym życiem, ale korzenie mamy sycylijskie. Sycylia od wieków była kolonizowana, jest zadziwiającą mieszanką różnych ludów i kultur, więc tę multikulturowość mam prawdopodobnie w genach.

Co zawsze wozi Pani w swojej walizce?

Aleksandra: Może śmiesznie to zabrzmi, ale... rzeczy do jedzenia. W Polsce pakuję naturalną, organiczną Vegetę, bo nigdzie indziej jej nie ma. Zawsze mam przyprawy, które kupiłam na Sycylii, to specjalna mieszanka do spaghetti, ale jest obłędna, więc używam jej do wszystkiego. I trzecia rzecz, polski ciemny chleb, kupuję cztery - pięć bochenków i mrożę. Potem kilka kromek odmrażam sobie na śniadanie, tostuję i mam pyszny, chrupiący, ciepły, polski chleb w Londynie, Paryżu albo Nowym Jorku.

Lubi Pan gotować dla żony?

Roberto: Uwielbiam, ale jak już coś ugotuję to zazwyczaj sam to potem zjadam (śmiech). Wie pani jak to jest, na początku zakochana kobieta zachwyca się wszystkim, co mężczyzna jej ugotuje, a z biegiem czasu coraz mniej rzeczy jej smakuje. Więc ja coraz rzadziej gotuję. To Aleksandra głównie gotuje, poza tym często towarzyszy nam rodzina więc zawsze znajdzie się w towarzystwie znakomity kucharz.

Reklama

Co jeszcze w nowej VIVE! 3/2019?

Dlaczego Anna Mucha nie została prawniczką, nie wybrała kariery w Hollywood i… czy „wraca na rynek”?
Aleksandra Kurzak i Roberto Alagna - połączyła ich opera… „Napój miłosny” wystawiona w londyńskiej Covent Garden – przypadek czy przeznaczenie?Tajemnice najsłynniejszego małżeństwa na świecie, królowej Elżbiety II i księcia Filipa. Co ukształtowało Patryk Vegę jako twórcę, skąd czerpie motywację, co sprawiło, że zwrócił się do Boga. Ilona Łepkowska: „Nie jestem księżniczką w zamku na szklanej górze – wiem, jak życie może kopnąć w tyłek”, mówi królowa polskich seriali. A także: w Las Vegas ślub może wziąć każda para, która uzyska tak zwany marriage license. I może go udzielić sam… Elvis Presley.

Mateusz Stankiewicz/SAMESAME
Reklama
Reklama
Reklama