Syn Marioli Bojarskiej-Ferenc: „Było dużo okazji, żeby zboczyć w złą stronę”
O wspólnych pasjach, gotowaniu i sile rodziny
Ona uważa, że nawet najmniej wyszukane danie ładnie podane smakuje lepiej. On – że najważniejsze, by jeść w fajnym miejscu i dobrym towarzystwie. Ona – ikona fitnessu, propagatorka zdrowego stylu życia, miłośniczka dobrego jedzenia. On – biznesmen, kucharz, mistrz makaronów. Mariola Bojarska-Ferenc z synem Aleksem wspólnie wydali książkę kucharską, a Krystynie Pytlakowskiej opowiedzieli, jak celebrują posiłki i… rodzinne życie. Czym zajmuje się syn gwiazdy? Jakie ma plany na przyszłość? Co jeszcze zdradzili nam we wspólnym wywiadzie?
Napisaliście razem książkę „Smakuj życie. Gotowanie nasza pasja”. O czym świadczy miłość do gotowania?
Mariola Bojarska-Ferenc: Ludzie, którzy kochają gotować, zwykle kochają też jeść, są otwarci i mają dystans do siebie. Celebrują jedzenie tak, jak celebruje się życie. Lubię poznawać nowe smaki życia, kulturę różnych narodów poprzez potrawy. Często podczas podróży, więc podróżuję. A potem wykorzystuję podpatrzone przepisy regionalne we własnej kuchni. To już moja ósma książka o gotowaniu i sztuce życia. Pierwsza z synem Aleksem. Jestem smakoszem, gdy gotuję, wszystko musi być wypieszczone. Podobnie jak w życiu nie lubię niedbałości.
Lubimy gotować dla innych. A dla siebie? Co mają zrobić single? Czy też im zależy na wykwintnej potrawie?
Aleks: Nie wiem, jak wygląda gotowanie tylko dla siebie, podczas studiów w Mediolanie gotowałem z kumplami, a teraz mam dziewczynę Adę i wiem, jakie to ważne, żeby siadać z kimś do stołu. To wyniosłem z domu, żeby chociaż jeden posiłek zjeść wspólnie, celebrować, rozmawiać, flirtować… Jean Reno powiedział: „To przy stole załatwia się wiele spraw i nawiązuje przyjaźnie. Przecież rzadko jemy z tymi, których nie lubimy. Jedzenie w szczególny sposób określa zatem naszą postawę wobec świata. A skoro tak, nabrzmiewają nasze emocje w zależności od tego, z kim wspólnie jemy albo dla kogo gotujemy”. Podpisuję się pod tym.
Mariola: Można lubić gotowanie, nawet gdy jest się samemu. Kiedy mój mąż wyjeżdżał z dziećmi na weekendy, zostawałam sama i sprawiało mi przyjemność przygotowanie czegoś tylko dla siebie. I jeszcze żeby było dopracowane. Jestem kolekcjonerką sztućców i porcelany. Są kobiety, które inwestują w sukienki i buty, ja kupuję piękne serwetki, podkładki, łyżeczki, widelce i niezwykłe dodatki typu korek do szampana. Te podkładki, na których teraz jemy, są przywiezione z Miami – karnawałowe. Ostatnio zamówiłam tanią, ale piękną solniczkę z Nowego Jorku. Właśnie przyjaciółka mi ją wiezie.
(...)
Często jest tak, że chcemy być inni niż nasi rodzice.
Mariola: Uważam, że nawet byle co ładnie podane inaczej smakuje.
Aleks: Tu się z tobą nie zgodzę. Ważne, żeby jadło się w fajnym miejscu i otoczeniu. Prosto podane potrawy, jak na przykład w Grecji.
Albo we Włoszech, w Mediolanie? Mieszkałeś tam.
Aleks: Ale już nie mieszkam, więc w Polsce wszystko jem na porcelanie (śmiech). A wiecie, co jest super we Włoszech? Niespodzianki. Miejsce wygląda obskurnie, stoi jakaś babcia w chustce na głowie i przyrządza na przykład makarony, tak jak nauczyła ją jej babcia. Już samo patrzenie na to jest fascynujące. A potem można jeść nawet rękami i dalej to świetnie smakuje. Fantastyczne jest to, że Włoszki w domach przechowują zeszyty z przepisami od pokoleń. Miałem okazję się od nich uczyć. Byłem zapraszany na kolacje do słynnej włoskiej rodziny Medici di Marignano – studiowałem z ich synem.
Jemy po to, żeby żyć, czy żyjemy po to, żeby jeść?
Aleks: Ja po to, żeby jeść, zdecydowanie.
Mariola: Ja też. W moim domu jedzenie jest przyjemnością, którą się celebruje. My, tak jak Włosi, lubimy spędzać trzy, cztery godziny przy stole.
Aleks: Kiedy byłem młodszy, każdy weekend spędzaliśmy z tatą razem w kuchni, gotując.
Mariola: A ja wtedy miałam wolne. Cudne uczucie. Dziesięć lat temu mój mąż zaczął gotować i wciągnął w to Aleksa. Dla mnie to wielka radość, że moi chłopcy gotują i się dogadują.
Nie byłaś zazdrosna o uczucia syna do taty?
Mariola: Zawsze jestem zazdrosna. Teraz synowie z nami już nie mieszkają, ale jak moi mężczyźni byli tutaj, mówiłam, że to moi trzej muszkieterowie. Tak mocno się razem trzymali. Gdy wchodziłam do kuchni, milkli. A potem mówili, że to męskie rozmowy. Dopiero od męża dowiadywałam się, że któryś dostał dwóję z klasówki albo że ma nową dziewczynę. Dla mnie najważniejsze było, że mamy z dziećmi dobry kontakt.
A kuchnia i jedzenie bardzo te więzi zacieśniają. Choć potrafią też dzielić.
Mariola: To właśnie taki włoski styl. Włoska rodzina często się pokłóci przy stole, a za chwilę pogodzi. Ale nigdy nie gniewamy się na siebie. Moi mężczyźni to faceci z biglem, a nie jakieś ciapy. Każdy obstaje przy swoim, jak to Byki. A ja – Koziorożec – też się nie poddaję. Trochę więc wojujemy. Potem śmiejemy się. Znajomi mówią, że u nas przy stole jak na korcie – ciągła wymiana piłeczek.
Aleks, Twój brat Marcin też gotuje?
Aleks: I to bardzo dobrze! Jest 12 lat ode mnie starszy, ale się świetnie dogadujemy. Jest mi bardzo bliski. Wskoczymy za sobą w ogień, jak trzeba.
Najbardziej mi się w Waszej książce podobała anegdota o tym, jak Twoi „chłopcy” szykowali przyjęcie dla gości, a Ty na kanapie przeglądałaś kolorowe magazyny i malowałaś paznokcie. Każda by tak chciała.
Mariola: Często u nas tak jest – świąteczny obiad szykują mężczyźni albo wyjeżdżamy we trójkę do Mediolanu czy Rzymu i tam jemy w restauracjach. A kiedy oni tutaj szaleją w kuchni, ja robię tylko za podkuchenną i nakrywam stół.
(...)
Podobno mężczyźni są lepszymi kucharzami niż kobiety. Dlaczego?
Aleks: Sławnymi szefami kuchni byli zawsze faceci: Francis Mallmann, Massimo Bottura. Mamy nieprzeciętną wyobraźnię kulinarną i cierpliwość.
Mariola: A my, kobietki, ciągle się śpieszymy, robimy 100 rzeczy naraz, a myślimy o 15 innych. Mężczyźni, jak się już za coś zabierają, to mają niepodzielną uwagę. Aleks teraz gotuje dla swojej dziewczyny, która jest tym zachwycona. A ja jej zazdroszczę.
Aleks: Ja nie tylko gotuję, skończyłem już studia na Uniwersytecie w Mediolanie i prowadzę firmę zajmującą się zbieraniem danych o klientach i zautomatyzowanym marketingiem dla restauracji i hoteli. Cały czas jestem blisko gotowania.
Los dał mi bardzo dużo.
Chyba jednak nie jesteś tak bardzo zajęty, skoro napisałeś z mamą książkę?
Mariola: To ja wpadłam na ten pomysł, bo zauważyłam, że Aleks ma do tego smykałkę. Kiedy przyjeżdżał z Włoch, zajadaliśmy się jego daniami. Doszłam do wniosku, że fajnie byłoby zamieścić własne przepisy z Włoch, ponieważ Włochy oboje znamy bardzo dobrze. Ta książka powstawała więc we włoskiej atmosferze, tam robiliśmy zdjęcia – trochę się przy niej chwilami boksowaliśmy, było głośno jak u Włochów. Kiedyś przepisy notowano w zeszycie, a potem babcie przekazywały je wnuczkom. Z naszej książki – mam nadzieję – będą korzystać dzieci, wnuki i prawnuki.
Życie jednak nie kończy się na gotowaniu. Wyczuwam pomiędzy Wami głęboką więź i miłość, a to chyba jest ważniejsze nawet od wspólnych kolacji.
Mariola: Dla mnie, jako matki, z pewnością. Mam fantastycznego męża, który dał nam mnóstwo dobroci – pokochał Marcina, syna innego mężczyzny, tak jak kocha się własnego. I kocha tych naszych synów po równo, co sprawiło, że oni są ze sobą bardzo blisko. Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie, bo mam udane dzieci, które nie poszły w złą stronę. A do tego umiem gotować (śmiech).
Aleks: Było dużo okazji, żeby zboczyć w złą stronę, ratował mnie sport. Poza tym rodzice z nami dużo rozmawiali o wszystkim, nie było tematów tabu. Dali nam dużą siłę i pewność siebie. Matka jest jak szpieg szoguna – wszystko wyśledzi, wyczuje, mimo że jest zapracowana. Śmiejemy się, że ma osiem par oczu i uszu.
Mariola: Ważne, żeby nie unikać rozmów z dziećmi. One muszą wiedzieć, jakie są konsekwencje głupoty. Nie wiadomo, jak dalej nasze życie się potoczy, ale tego, co mam, nikt mi już nie zabierze. Mówię o rodzinie. Mam dwoje wnucząt – Marcela i Wiktorię, cudną synową Beatkę i piękną dziewczynę Aleksa – Adę. Los dał mi bardzo dużo.
Aleks: Lubię mamę za to, że jest prawdziwa jak drzewo i szczera. Zawsze mówi to, co myśli. Moi znajomi też ją lubią za inteligentny, ostry żart i dystans. Zawsze można z nią pogadać. I jest bardzo interesującą kobietą. Mamo, jesteś nieprzewidywalna, ale bardzo kochana!
Mariola: A kiedy jest jakiś konflikt, to najczęściej idziemy na sushi. Panowie w bistro przy Żurawiej aż się śmieją, gdy słuchają naszych rozmów. Przy Żurawiej odprężamy się i łagodniejemy.
I opowiadacie sobie o potrawach?
Mariola: O życiu przede wszystkim. Potrawach też, ale ciągle przypominam o dobrych manierach – na przykład jak chwycić kieliszek, bo chwyta się go za nóżkę, jestem w tym upierdliwa.
Mało kto się teraz tym przejmuje. Ale ja zawsze szamocę się z nożami – który do czego. I nie znam nazw nowych potraw.
Aleks: Z biegiem czasu przybywa potraw, więc nic dziwnego, że trudno za nimi nadążyć.
To może napisz teraz własną książkę kucharską o tych produktach, których starsi nie znają. Kupiłabym taką książkę.
Aleks: O, to dobry pomysł. Być może z niego skorzystam.
Cały wywiad dostępny w nowym numerze VIVY! od czwartku, 19 kwietnia.
Co jeszcze w nowej VIVIE! 8/2018?
Mariona Bojarska-Ferenc z synem, Aleksem. Razem wydali książkę kucharską, w której opowiadają, jak celebrują życie i posiłki. Oszołom, obibok… Tak mówiono o Miśku Koterskim. To się zmieniło, gdy się zakochał i został ojcem. A także, Książę Karol. Czy wizerunek nudnego safanduły oddaje prawdę o następcy brytyjskiego tronu? W VIVA! Podróże, niezwykła wyprawa do Wietnamu. A w dziale stylowym, w trendach: jaskrawożółte akcesoria, kreski i paski od stóp do głów oraz energetyczne printy w stylu mangi.
1 z 4
Mariola Bojarska-Ferenc, Aleks Ferenc, Viva! kwiecień 2018
2 z 4
Aleks Ferenc, syn Marioli Bojarskiej-Ferenc w sesji VIVY!
3 z 4
Mariola Bojarska-Ferenc, Aleks Ferenc, Viva! kwiecień 2018
4 z 4
Mariola Bojarska-Ferenc, Aleks Ferenc, Viva! kwiecień 2018