Reklama

Wiadomość o śmierci męża spadła na nią jak grom z jasnego nieba, zabierając wszelką nadzieję. Agnieszka Kijanka liczyła na to, że jej ukochany się odnajdzie. Tym bardziej, że spodziewa się ich drugiego dziecka. Jednak słowa policjanta, który przyszedł do jej domu piątego marca, zabrzmiały jak wyrok . „To na 90% on”, powiedział w drzwiach o ciele wyławianym wówczas z Wisły.

Reklama

Agnieszka Kijanka o zaginięciu męża Piotra Kijanki

Szóstego stycznia Piotr Kijanka wyszedł po 23.00 z przyjęcia urodzinowego żony w jednej w restauracji na krakowskim Kazimierzu. Szedł w kierunku domu. Nigdy jednak tam nie dotarł. Przez dwa miesiące 30-letnia żona mężczyzny żyła nadzieję, że jej mąż się odnajdzie. Piątego marca stało się jasne, że wyłowione z Wisły zwłoki należą do Piotra Kijanki. W najnowszym wywiadzie dla Gazety Wyborczej jego ukochana wspomina, że bardzo długo nie mogła uwierzyć w to, że jej mąż nie żyje.

„Gdyby był w rzece, już by go odnaleźli. Szukamy żywego Piotra na lądzie. Musi być dobrze, nie ma innej możliwości. Wszyscy na niego czekamy”, przekonywała sama siebie.

I zwierzyła się, że brała pod uwagę porwanie lub pobicie męża.

„Znalazł się w złym miejscu, w złym czasie. Ktoś go pobił, a potem przestraszył się i teraz go ukrywa. Pewnie, gdy w końcu go odnajdziemy, będzie wykończony, zmarnowany, będzie trzeba zrobić jakieś badania, więc jestem przygotowana, by w każdej chwili dowieźć jego ubrania do szpitala. Cały czas mam spakowaną torbę”, twierdziła przed tym, gdy znaleziono zwłoki Piotra Kijanki w Wiśle.

Torba z ubraniami męża jeszcze kilka dni po pogrzebie leżała w ich wspólnym pokoju. Nierozpakowana. Nawet wtedy, gdy Agnieszka Kijanka dowiedziała się, że w rzece znaleziono ciało, które należy do jej męża, nie przyjmowała tego do wiadomości.

„Może jakiś psychopata ubrał inne ciało w rzeczy Piotra? To brzmi głupio, ale nie dla osoby, która do końca wierzy”, przekonuje.

Moment, kiedy dowiedziała się, że zwłoki wyłowione z Wisły należą do jej męża do tej pory wywołuje w niej ogromne poruszenie.

„Usłyszała pukanie do drzwi. W progu policjant. Krótka wiadomość: Wyławiają mężczyznę z Wisły. „To na pewno on?”, pyta Agnieszka Kijanka. „Na 90 procent”, odpowiada stróż prawa.

Pośpiech, ubieranie, wkładanie dwuletniego Emila do wózka. Do bulwarów wiślanych jest ledwie kilkaset metrów, można przejść na piechotę. Ale teraz to najdłuższy spacer w życiu. Stopień Dąbie. Po drugiej stronie rzeki strażacy, policja, dziennikarze. W wodzie łódka, z której po chwili będą wyciągać na brzeg czarny worek”, relacjonuje Paweł Figurski w Gazecie Wyborczej.

Agnieszka Kijanka o żałobie po śmierci męża

Gdy stało się jasne, że zwłoki należą do jej męża, dla Agnieszki Kijanki był to bolesny koniec oczekiwania na rozwiązanie sprawy.

„Serce pęka jak pusta butelka, kończy się wszystko. Droga powrotna do domu w zupełnej ciszy”, wspomina w wywiadzie chwile tuż po tym, jak dotarła do niej wstrząsająca prawda.

Jednak wie, że musi walczyć dla dobra dzieci. Dwuletniego Emila i to, które dopiero przyjdzie na świat (Agnieszka Kijanka jest w szóstym miesiącu ciąży).

„Tydzień, dwa i przyjdzie szara rzeczywistość. Zejdzie adrenalina, która trzyma mnie od dwóch miesięcy. Wiem jednak, że Piotr chciałby, bym była teraz silna. Muszę być silna, choćby dla niego, dla dzieci”, podkreśliła.

I podkreśliła, że pragnie „żal przekuć w konkretne działania, zrobić coś dla Piotra”. Co dokładnie?

„Choćby postarać się, żeby powstało oświetlenie na bulwarach, by zainstalowano monitoring, może barierki. Będę działać w tym kierunku. Zostaję w mieszkaniu nad Wisłą, chcę wychować tutaj dzieci, stwórzmy bezpieczny bulwar”, deklaruje.

Reklama

Agnieszka Kijanka podkreśliła również, że jej mąż „miał piękne życie: dzieci, mnie, dobrą pracę, jeździł po świecie. Był duszą towarzystwa i perfekcjonistą. Oczywiście, że jestem wkurzona, że tak się stało, ale też wdzięczna losowi za te lata, które mogłam przeżyć z Piotrem”, zakończyła wyraźnie poruszona.

Reklama
Reklama
Reklama