„Gdybyśmy poszli po Tomka Mackiewicza, Revol by umarła’’. Poruszające słowa Adama Bieleckiego o akcji na Nanga Parbat
- VIVA!
O Adamie Bieleckim, uczestniku akcji ratunkowej na Nanga Parbat, mówi cała Polska. Himalaista udzielił „Gazecie Wyborczej’’ pierwszego wywiadu, w którym opowiedział o tym, co tak naprawdę działo się kilka blisko sześć tysięcy metrów nad poziomem morza.
Opinia medyczna dr. Champly’ego: „Zgon nastąpił, kiedy Tomek zasnął i nie odczuwał żadnego bólu’’
Poruszające wyznanie przyjaciela Tomasza Mackiewicza. Czy nad himalaistą ciążyła klątwa?
Adam Bielecki o akcji ratunkowej na Nanga Parbat
W rozmowie z Dominikiem Szczepańskim dla „Gazety Wyborczej’’ Adam Bielecki przyznał, że kiedy usłyszał o akcji ratunkowej na Nanga Parbat, nie zawahał się nawet przez ułamek sekundy. Chwile, a mówiąc dosadniej — sekundy, zwątpienia przyszły zdecydowanie później. „Nie miałem żadnych wątpliwości, że muszę polecieć i zrobić wszystko, co mogę. Zawahałem się sekundę dopiero na Nandze, przy kamieniu, za którym zaczyna się właściwy Kuluar Kinshofera. Zrobiłem krótki rachunek sumienia: dwa lata temu prawie zabiłem się tu za dnia, w dodatku mam zasadę, że nie korzystam ze starych lin poręczowych. A teraz miałem nocą wspinać się po starych poręczówkach. To był moment, kiedy uderzyło mnie, jak niebezpieczne jest to, co robimy. Ale zaraz przyszła myśl: Tomek i Eli potrzebują nas, jeśli nie pójdziemy – zginą’’, wspomina Bielecki.
Elisabeth Revol schodziła całą noc. Ekipa ratunkowa spotkała Francuzkę na wysokości sześciu tysięcy metrów. Mimo iż zakładali, że do spotkania dojdzie kilkaset metrów wyżej. Później mieli dwie opcje: albo zacząć opuszczać Revol, albo pozwolić jej odpocząć. „Mówiłem, by schodzić, Denis powiedział, że lepiej zostać, zaufałem mu, jest bardziej doświadczony. Przykryliśmy się płachtą biwakową. Próbowaliśmy ogrzać Eli, położyła się w zasadzie na nas, zagotowaliśmy trochę płynu, podaliśmy leki i czekaliśmy. Kiedy zimno stało się nieznośne, Denis zaczął naciskać, by schodzić. Zagotowaliśmy wodę, ruszyliśmy o świcie’’, mówi w rozmowie z „Wyborczą’’.
Francuzka nie była w najlepszym stanie. Miała odmrożone ręce, co sprawiło, że nie mogła ani się wpiąć w linę, ani się z niej wypiąć. „Nie wiem, co było trudniejsze: wejście czy zejście’’, podkreśla himalaista. Największym dylematem, który stanął przed ekipą ratunkową była odpowiedź na pytanie: Jak pomóc Tomkowi Mackiewiczowi.
„Gdybyśmy zostawili Eli i poszli po Tomka, ona by umarła. Nie mogliśmy jej zostawić, nie przeżyłaby nocy. Nie była w stanie schodzić sama, a nie mieliśmy namiotu, śpiwora, niczego poza maszynką do gotowania, co moglibyśmy jej zostawić. A Eli nie byłaby w stanie obsłużyć kuchenki zamarzniętymi dłońmi. Wyruszenie po Tomka skazałoby Eli na śmierć. (...) Pogoda się pogarszała. Nawet przy optymistycznym założeniu, że prognoza by się nie sprawdziła, wiatr by zelżał, a z Denisem mielibyśmy siły, by pokonać 1300 m przewyższenia, co zrobilibyśmy po dotarciu do Tomka? A przecież te 1300 m to drugie tyle, ile zrobiliśmy, tylko na większej wysokości, przy dużo silniejszym wietrze, w większym zimnie, bez lin poręczowych, których wyżej nie ma. Dochodzimy do Tomka i co dalej? Musielibyśmy go znosić. A dwie osoby, bez zasobów, nie są w stanie tego zrobić. To fizycznie niewykonalne. Nikt w tych warunkach i okolicznościach nie dałby rady. Nie decydowaliśmy sami, skontaktowaliśmy się z kierownikiem akcji Jarkiem Botorem. On konsultował się z bazą pod K2, z Krzyśkiem Wielickim. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że musimy się skupić na ratowaniu Eli’’, powiedział Bielecki w rozmowie z Dominikiem Szczepańskim dla „Gazety Wyborczej’’.
Źródło: Gazeta Wyborcza