Reklama

Prowadził burzliwe życie i w show-biznesie uchodził za obiboka. Miał za sobą kilka nieudanych związków. Długo nie mógł znaleźć miłości. Wszystko się zmieniło, gdy zbliżył się do Boga i na jego drodze stanęła Marcela! W jednym z wywiadów VIVA! Michał Koterski opowiedział Beacie Nowickiej, opowiedział, o tym, jak to jest być synem sławnego reżysera. W najnowszym filmie Marka Koterskiego 7 uczuć zagrał główną rolę. Spełniło się jego marzenie!

Reklama

Kim jest Misiek Koterski?

Jest synem reżysera Marka Koterskiego, od 1999 roku związany z telewizją. Aktor, prezenter telewizyjny i satyryk występował między innymi w Pierwszej Miłości czy Świadku koronnym. Od lat związany z teatrem, a od niedawna z Marcelą Leszczak, uczestniczką trzeciej edycji Top Model, z którą mają syna - Fryderyka.

***

- No właśnie, synem i aktorem...

Mówię do Marka: „Zobacz, sztafeta przerwana. Mój syn, a twój wnuk, urodził się jako pierwszy w trzeźwej rodzinie”. Miałem 37 lat, kiedy na świecie pojawił się Fryderyk, podobnie jak mój ojciec, kiedy ja się urodziłem. To jest dla mnie magia. Marzyłem o tym dziecku.

– Tak samo jak o tym, żeby zagrać główną rolę w ojca filmie. I przez lata wydawało się to zupełnie nierealne…

Całe dzieciństwo chodziłem z moim ojcem za rękę do wytwórni. Wtedy to była magiczna wytwórnia w Łodzi, bo robiło się tam wszystkie filmy. Przyglądałem się jego twórczości i jego alter ego, którym jest Adaś Miauczyński. Patrzyłem na Marka Kondrata, Andrzeja Chyrę, na Cezarego Pazurę, Wojtka Wysockiego czy później Adama Woronowicza, wszystkich tych wspaniałych artystów i myślałem: Jezus Maria, to są wspaniałe role. A z drugiej strony za każdym razem ojciec dawał mnie pierwszemu do czytania scenariusz. Oczywiście nie byłem w odpowiednim wieku i miejscu w swoim życiu, ale marzyłem: Kurde, wiem o tej postaci wszystko. Wiedziałbym, jak to zagrać.

– Wiedziałeś też, że Twój ojciec, dla którego kino jest sensem życia, wtedy nigdy by Ci takiej roli nie powierzył.

Dlatego nie powiedziałem tego głośno, ale przy każdym filmie myślałem: Może kiedyś spełni się moje marzenie i to ja zagram tego Adasia Miauczyńskiego. Kiedyś ojciec mi powiedział, czego nie rozumiałem, że prawdziwy aktor powinien zacząć od teatru. I gdy wziąłem się za swoje życie, to do tego teatru bardzo dążyłem. Dostałem małą rolę w Teatrze Komedia we Wrocławiu i wtedy teatr pokochałem.

– Potem przyszła rola taksówkarza Stanleya w „Mayday 2”, który prowadzi podwójne życie, zebrałeś za nią świetne recenzje. I kolejna główna rola – w „Historii żołnierza” Kurta Vonneguta w reżyserii Michała Znanieckiego.

To opowieść o młodym człowieku, który bał się iść na wojnę i uciekł z wojska, za co został rozstrzelany. Poczułem jego cierpienie, jego strach i niezrozumienie świata, sam nieraz stawałem w obliczu śmierci, choć może nie tak dosłownie, ale jego historia bardzo mnie poruszyła. I po tym spektaklu we Wrocławiu, nigdy tego nie zapomnę, ojciec podszedł do mnie i mówi: „Chciałem ci złożyć propozycję, nie jako ojciec, ale jako reżyser, głównej roli w moim filmie”. Do dziś czuję dreszcze. Z jednej strony poczułem ogromną radość, że spełniło się moje marzenie, z drugiej tak mnie zamurowało, że pojawił się ogromny lęk, jakiego nigdy w życiu nie poczułem. Zdałem sobie sprawę, co on mi zaproponował. Spełnić marzenie to jedno, ale sprostać tej robocie to jest co innego.

– I co zrobiłeś?

Tak się przestraszyłem, że miesiąc nie odzywałem się do ojca. Po miesiącu sam zadzwonił: „Słuchaj, ja ci, kurwa, proponuję główną rolę, aktorzy czekają na taką rolę całe życie, a ty miesiąc się nie odzywasz?! Czy ty sobie jaja robisz?!”. „Ja się po prostu boję”, i opowiedziałem mu o swoich lękach, o tym, jak sobie wyobraziłem Marka Kondrata w kultowym „Dniu świra” i pomyślałem: Gdzie w tym ja, z moimi skromnymi doświadczeniami? A ojciec na to: „Posłuchaj, ja nie wiedziałem, kogo obsadzić. Kiedy zobaczyłem cię w »Mayday 2«, a potem w kolejnych spektaklach, spłynęło na mnie, że to masz być ty”. I dodał, że nikt nie wie tyle o tej postaci, co ja.

– Na planie stanąłeś obok Więckiewicza, Chyry, Woronowicza, Dorocińskiego, Cieleckiej, Ostaszewskiej, Figury…

Podpatrywanie, jak każde z nich się przygotowuje, wnosi coś innego. To była uczta pod każdym względem. Udział w takim filmie jest jak skończenie najlepszej szkoły filmowej. Sam dałem z siebie wszystko. Nie spóźniałem się, umiałem tekst na blachę, miałem przygotowaną i przeanalizowaną każdą scenę, wiedziałem, co gram i jak gram. Pamiętam, jak przy filmie „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” mówię do Marka Kondrata: „Słuchaj, czy w tym scenariuszu muszą być rozpisane wszystkie zająknięcia? Jak to mam naturalnie zagrać?! Może to wyrzucimy?”. A Marek na to: „Jak je wyrzucimy, to nie będzie to samo. U twojego ojca scenariusz jest jak utwór muzyczny. Jeśli wyrzucisz jedną nutę, całość traci rytm”. Tym razem z tym nie dyskutowałem, wiedziałem, że tu będzie trzeba upuścić krwi, może dlatego tak się bałem tej roli. Marek powiedział w jakimś wywiadzie, że „po roli w »Dniu świra« nie mógł przez rok się pozbierać”. Zrozumiałem, że tej postaci trzeba oddać całego siebie, wszystkie swoje emocje. Po prostu trzeba na ten czas stać się Adasiem Miauczyńskim. Odgrywając niektóre sceny, wracałem do domu tak skrajnie zmęczony, że padałem na łóżku, miałem tak ogromne napięcie w całym ciele, że nie mogłem się ruszyć, tylko moja Marcela wie, co przeżywałem i ile mnie to kosztowało. Dziękuję Bogu, że postawił ją na mojej drodze, bo tylko dzięki niej udało mi się dotrwać do końca zdjęć w zdrowiu psychicznym.

Reklama

– Usłyszałeś od ojca komplement?

W pracy nie jestem jego synem, tylko Michałem Koterskim, który dostał rolę. On jest profesjonalistą. Jest tak skupiony na tworzeniu, że rzadko chwali. Jak jest dobrze, nic nie mówi. Będąc synem mojego ojca, marzyłem oczywiście, żeby mnie chwalił, i to często. A teraz cieszę się, bo potraktował mnie na równi ze wszystkimi. Ale kiedy graliśmy ostatnią scenę – dużo scen mam z Marcinem Dorocińskim – Marcin w przerwie usiadł obok mnie i mówi tak: „Jak przyszedłem do tego filmu i twój ojciec powiedział, że będziesz grał główną rolę, pomyślałem sobie: K**wa mać! Będziemy mieli do czynienia z oszołomem, obibokiem, będziemy się z tobą użerać, będziesz się spóźniał, wszystko rozwalisz… Masakra. I teraz ci powiem, że jestem pod ogromnym wrażeniem, bo nikt tu nie był tak przygotowany jak ty. Patrzenie na to, jak się rozwijasz, to była sama przyjemność”. Tak się ucieszyłem, że zawołałem ojca: „Chodź! Chodź i posłuchaj, co o mnie mówi ten wspaniały aktor”. Chciałem, żeby ojciec był ze mnie zadowolony, żeby go nie zawieść. Nie zawieść siebie.

Reklama
Reklama
Reklama