Jego walkę z chorobą śledziła cała Polska. Do końca wierzył, że wyzdrowieje
„Drugi raz chorować jest zdecydowanie gorzej", mówił Mariusz Sabiniewicz
Szerszej publiczności dał się poznać jako Norbert w serialu „M jak Miłość”. Zawsze serdeczny, pracowity i pełen życzliwości. Mariusz Sabiniewicz odszedł 16 lat temu, przegrywając walkę z nowotworem trzustki. Walczył do końca, pozostając na planie serialu niemal do ostatnich miesięcy życia. Jak mówił o swojej chorobie?
ZOBACZ TEŻ: Jego walkę z chorobą śledziła cała Polska. Taki był Mariusz Sabiniewicz
Mariusz Sabiniewicz o chorobie
Raz udało mu się pokonać raka. Wspierała go cała godzina i kiedy wydawało mu się, że już nic gorszego go nie spotka, choroba wróciła. Dowiedział się o tym przez Bożym Narodzeniem, jednak bliskich poinformował dopiero przed Sylwestrem. Musiał sam oswoić się z informacją i zrozumieć, że czas stawić czoła kolejnej walce. Tym razem skorzystał także z pomocy psychologa, bo wiadomość o nawrocie choroby bardzo odbiła się na jego psychice.
„Drugi raz chorować jest zdecydowanie gorzej. Kiedy ma się nadzieję, że wszystko już za nami i nagle po czterech latach przychodzi wiadomość, że jest wznowa, naprawdę ciężko się pozbierać. Tym razem korzystam z pomocy psychologa” – mówił w wywiadzie dla Gali.
Wspominał, że najgorszy jest ból i to, jak bardzo człowiek się zmienia, również fizycznie. Choroba mimo chemii, która ma pomóc, całkowicie zjada organizm. Mariusz Sabiniewicz schudł ponad 20 kilogramów, a jego rysy twarzy całkowicie się zmieniły.
„Bardzo boli i jest nieprzyjemnie fizjologicznie. Przede wszystkim siada psychika. Ze mną naprawdę było bardzo źle. Ale człowiek ma taką naturę, że się przyzwyczaja”.
Nowotwór zmienił jego postrzeganie świata
Sabiniewicz, któremu rola w „M jak miłość” przyniosła ogólnopolską rozpoznawalność, przez chorobę całkowicie przewartościował swoje życie. Kiedyś pragnął rozpoznawalności, po diagnozie cieszyły go małe rzeczy, takie jak kawa, dobry obiad, czy kwitnąca roślina w ogrodzie. Doceniał każdą chwilę, gest, drobnostkę.
„To stanięcie oko w oko z ostatecznością sprawiło, że wyleczyłem się z głodu popularności. (…) Teraz mam zapotrzebowanie na święty spokój” – mówił w Gali.
W szpitalu poznał wiele osób, które były zdziwione, że „tacy jak on” również chorują. A jednak. Po czasie się z nimi zbliżał, poznawali się, dodawali sobie otuchy, łączyło ich coś wspólnego. Więzi nawet na szpitalnym korytarzu potrafiły się zacieśniać.
Mariusz Sabiniewicz był gotowy na śmierć
Najtrudniejsze było dla niego patrzenie na dzieci, kiedy wiedział już, co może nadejść. Córka miała wówczas 17 lat, syn 15. W wywiadzie Sabiniewicz wspominał ich pierwszą wizytę u niego w szpitalu, kiedy oboje zachowali ogromną siłę i klasę. Był z nich bardzo dumny. Kiedy jednak wyszli, nie mógł powstrzymać łez. Dzieci były całym jego światem.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Poznali się w liceum, ich miłość przerwała śmierć. Tak kochali się Mariusz i Ilona Sabiniewiczowie
„Choroba jest egzaminem dla wszystkich. Wydaje się, że zdaliśmy. Na szczęście wspólnie możemy przez to przejść. Trzeba się tylko trochę pooszukiwać i powiedzieć sobie, że to wszystko jest tylko na chwilę” – tłumaczył.
Grał w „M jak miłość”, nawet mimo choroby. Jego szczerość sprawiła, że scenarzyści zaproponowali rozwiązanie. Na czas leczenia w szpitalu, jego postać wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Po powrocie, mógł grać na wózku, aby się nie przemęczać. Nigdy nie narzekał, był spokojny, życzliwy i bardzo cierpliwy. Na planie zawsze troszczył się o innych.
Mariusz Sabiniewicz: ostatnie chwile
Aktor przegrał walkę z rakiem 26 kwietnia 2007 roku. Ostatnie chwile spędził w poznańskim szpitalu na intensywnej terapii. Nigdy nie stracił nadziei, że uda mu się pokonać chorobę.
„Wierzyliśmy, że mu się uda. Przeżyliśmy dwa nawroty jego choroby, ale mieliśmy, tak jak on, nadzieję, że śmierć można odegnać” – mówiła Ilona Łepkowska.