Reklama

Katarzyna Figura i Kai Schoenhals przez ostatnie dziewięć lat toczyli sądową batalię w sprawie rozwodu. Dodatkowo po ukazaniu się pamiętnego wywiadu na łamach magazynu VIVA! w 2012 roku, mąż aktorki pozwał ją o naruszenie dóbr osobistych. Sąd oddalił ten wniosek, ale na rozwód para musiała poczekać jeszcze kilka lat. Dopiero rozprawa z 24 września 2021 roku unieważniła małżeństwo Katarzyny Figury.

Reklama

Polecamy też: Jest z nami od 20 lat. Przypominamy słynne sesje Katarzyny Figury dla VIVY!

Katarzyna Figura wygrała w sądzie z Kaiem Schoenhalsem

„Przez czternaście lat ukrywałam, jak wygląda moje prywatne życie. Dlaczego? Która kobieta chce się przyznać, że tkwi w toksycznym związku? Że jest poniżana, upokarzana, bita? I co najgorsze pozwala na to! W końcu postanowiłam się wyzwolić. Przede wszystkim dlatego, by ratować dzieci" - mówiła Figura w wywiadzie dla VIVY!.

W 2017 roku Sąd Okręgowy w całości oddalił powództwo Schoenhalsa, który po ukazaniu się szokującego wywiadu żony wytoczył jej sprawę o naruszenie dóbr osobistych. Pełnomocnicy Katarzyny Figury tłumaczyli, że działała ona w interesie społecznym. Pod wywiadem z Katarzyną Figurą w VIVIE! pojawił się numer telefonu niebieskiej linii, czyli Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie, na który kobiety mogą dzwonić w podobnych sytuacjach, w jakiej znalazła się aktorka. Jak bardzo potrzebny był ten materiał świadczy fakt, że po publikacji do samej VIVY! rozdzwoniły się telefony od setek zrozpaczonych kobiet szukających pomocy przed mężami oprawcami.

Katarzyna Figura w rozmowie z nami powiedziała: – Jestem zadowolona z wyroku Sądu w sprawie o naruszenie dóbr osobistych wszczętej przez Kaia Schoenhalsa. Wszystkie jego roszczenia zostały oddalone. Prawda zwyciężyła – podkreśliła aktorka.

Polecamy także: Katarzyna Figura z synem Aleksandrem Chmielewskim - piękna sesja zdjęciowa matki i syna.

Wywiad Katarzyny Figury dla VIVY! o przemocy i mężu

Od tej rozmowy zaczęła się droga do wolności Katarzyny Figury. Wywiad, którego aktorka we wrześniu 2012 roku udzieliła redaktor naczelnej VIVY!, Katarzynie Przybyszewskiej-Ortonowskiej, zmienił także życie niejednej kobiecie, która znajdowała się w toksycznej relacji. Poniżej publikujemy całość pamiętnego wywiadu.

„Czuję się jak Polański”, pisze do mnie Kasia w SMS-ie. Jestem akurat na wakacjach, na plaży, jest upalnie. W takich okolicznościach trudno odczytać, o co chodzi w takim wyznaniu. Ale jestem przyzwyczajona, bo znam Kasię od 10 lat.

Prowadzimy długie rozmowy przez ocean. Do kraju obie wracamy niebawem, mamy się zobaczyć. Spotykamy się na początku września, w moim mieszkaniu w Warszawie. Kasia w legginsach, podkoszulku, trampkach, z torbą podróżną. Jest napięta. W kilku słowach wyjaśnia, że mieszka u przyjaciół. Pytam, dlaczego. Przecież ma dom! Podróżuje przez ocean z jedną podręczną torbą. „Jak terrorysta”, mówi, śmiejąc się. Ale to jest gorzki śmiech. W końcu wyznaje prawdę. „Odchodzę od męża. Nie mieszkam w domu, bo on tam wrócił, a ja się go boję. Tam zostały moje rzeczy. Czuję się jak nomada. Bez domu, w ucieczce. Dzieci są za granicą, u jego mamy. Na pewno wrócą niedługo, bo muszą kontynuować naukę w szkole. One nie chcą widzieć ojca. Boją się go. Pamiętasz film Almodóvara sprzed lat – »Kobiety na skraju załamania nerwowego«? To jestem ja. Kobieta w rozsypce, w potrzasku”

– Kasiu, dlaczego teraz odchodzisz od męża?

Bo nie miałam siły odejść wcześniej…

– To co Cię w końcu do tego skłoniło?

Strach. Przede wszystkim o dzieci. Ale też poczucie, że nie mogę dać
się ostatecznie zniszczyć. Wiem, że jeśli teraz nie stawię czoła, nie zaatakuję, nie wygram tej wojny, będzie po mnie. Zostało bardzo mało czasu i bardzo mało mnie.

– Masz świadomość siły swoich słów?

Mam. I robię to bardzo świadomie. Ludziom być może łatwiej przychodzi przyznać się do choroby, do nałogu, uzależnienia… Ale nikt nie chce wyjawić tajemnicy, że jest od lat terroryzowany, poniżany, bity, szantażowany. Że żyje w toksycznym, chorym związku. Że za zamkniętymi drzwiami dzieje się horror.

– A ludzie myślą, że Figura ma fantastyczne życie.

Teraz dowiedzą się, jak jest naprawdę.

– Jesteś odważna.

Być może jako aktorka. Często sama siebie zadziwiam: To ja zagrałam taką postać?! Tak prowokująco? Dokonując zawodowych wyborów, mam mnóstwo wątpliwości, ale odważnie pokonuję wyzwania. Natomiast jako człowiek jestem pełna strachu, niepewności. Na scenie czy przed kamerą idę na całość, jakby wyzwalam się. W życiu ulegam, poddaję się. Jestem ofiarą… To jakiś mój dramatyczny paradoks. I mój mąż to wykorzystał. Uderzył w najbardziej czuły punkt. Odkąd się poznaliśmy, żyję w matni. Tyle razy nachodziły mnie myśli, że już nie dam rady, że jestem nad przepaścią. Jeszcze chwila i… Ale zawsze tą najważniejszą myślą było, że są dzieci i nie mogę, po prostu nie mogę im tego zrobić. Jak żyłyby z obciążeniem, że matka nie wytrzymała…

Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM

– Dlaczego więc przez tyle lat oszukiwałaś siebie i wszystkich, że masz idealne małżeństwo?

Wszyscy w jakiś sposób tworzymy wizję samych siebie. Żyłam w rozdarciu. Chciałam mieć dom, męża, dzieci, stabilizację. Tak, to było myślenie życzeniowe. Ja naprawdę wierzyłam, że kiedyś będzie dobrze, że on się zmieni: po ślubie, po dziecku, po drugim dziecku. Ale się nie zmieniał. I dziś największą pretensję mam do siebie, że pozwoliłam mu się upokarzać. Przez tyle lat. Że nie potrafiłam się otrząsnąć, pozbierać. Często myślałam: Na co czekam? By mnie pobił tak strasznie, żebym była kaleką?

– Co on zrobi, jak przeczyta te słowa?

Nie wiem. I potwornie się boję, bo wiem, że jest zdolny do wszystkiego. W ostatnich miesiącach żyję na granicy życia i śmierci. Ponad trzy lata temu mąż wyjechał za granicę. Chciał mnie z dziećmi tam ściągnąć, ale nic z tych planów nie wyszło. Żyliśmy w separacji. Przyjeżdżał rzadko, raz na dwa miesiące. I nagle w czerwcu wprowadził się z powrotem do domu. Zaingerował w nasze życie, zaczął robić swoje porządki, jakby te trzy lata nieobecności nie istniały. Jakby nic się nie zmieniło. Na początku wakacji postanowiłam zawieźć nasze córeczki do mamy męża. Był temu przeciwny.

– Dlaczego?

Od ponad roku trwa między nimi konflikt. To ona powiedziała mi, że kiedy – wsparta opinią swoich prawników – nie zgodziła się sfinansować jego kolejnego przedsięwzięcia, ten śmiertelnie się obraził i poprzysiągł jej zemstę. Moja teściowa uważa, że jej syn, uniemożliwiając kontakt z wnuczkami, próbuje ją w ten sposób ukarać. Nasze córki bardzo tęskniły za babcią i dlatego zdecydowałam, że spędzą tam wakacje. Mój mąż był potwornie zaskoczony: „Jak to? Planujesz wakacje u mojej matki? Z moimi dziećmi?!”. By uniemożliwić wyjazd za granicę, gdzie mieszka babcia, zabrał paszporty dzieci do innego kraju. Niby przez pomyłkę. Szantażował nas do ostatniej chwili. Musiałyśmy przekładać wylot. I dopiero na godzinę przed koleją datą wyjazdu oddał nam paszporty.

– Zaczął się rok szkolny, a one nadal są z babcią za granicą. Dlaczego?

To tak trudne, że nie wiem, od czego zacząć… Zacznę od końca. Kilka tygodni temu mój mąż, niezaproszony i bez uprzedzenia, pojawił się w domu matki i zrobił coś, co ostatecznie potwierdziło, że planuje mnie zniszczyć.

Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM

– Mówiłaś mi przez telefon, ale nie zrozumiałam. Jaka policja, jaki sąd, jakie więzienie? Kasiu?!

Ciężko mi się z tym zmierzyć… Mój mąż od lat tworzy swój wizerunek idealnego partnera i ojca. Ale to jest cynicznie konstruowana fasada. Wówczas, kiedy niespodziewanie pojawił się u nas w czasie wakacji, zdecydowaliśmy się pójść wspólnie z córeczkami na kolację do restauracji. Liczyłam na to, że w publicznym miejscu dojdzie do spokojnej rozmowy o tym, jak mają się układać nasze relacje po rozwodzie. Ale do żadnych ustaleń nie doszło. Po kolacji mój mąż doniósł na policję, że jechałam samochodem po wypiciu kieliszka wina. Nasze dzieci były bezpośrednimi świadkami tej sytuacji. Słyszały, jak mój mąż dzwoni na policję i podaje markę i numery rejestracyjne samochodu, którym ja jechałam. Przeżyłam najgorszą noc swojego życia, nie wiem, jakie będą tego konsekwencje w przyszłości. Gdyby nie moja teściowa, która zapłaciła za mnie kaucję, nie wiem, czy do dziś nie tkwiłabym tam w więzieniu.

– Kasiu, to brzmi, jakby to był scenariusz filmu.

Ale to nie film.

– To był plan?

Przemyślany i perfidny. Jak mnie jeszcze bardziej stłamsić, skompromitować wobec najbliższych, odebrać mi dzieci… A przecież moi przyjaciele ostrzegali mnie, że mój mąż będzie stosował chwyty poniżej pasa. Zanim doszło do tego incydentu, dziewczynki wyjawiły babci, że kiedy na trzy dni pojechałam na festiwal filmowy do Karlovych Varów, ich tata z tego powodu nie mógł opanować gniewu i roztrzaskał krzesło na oczach dziewczynek. A potem rzucił w jedną z nich butem i uderzył ją w czoło. Jego własna matka po tym wyznaniu była w szoku. Do tej pory nie mogę zrozumieć, jak mogłam, wiedząc o jego agresji wobec mnie i dzieci, dopuszczać do ryzyka, do tego, by zostawały z nim same. Gdyby stało się coś którejś z nich, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. I dlatego wrócę do twojego pytania: tak, dzieci są teraz z babcią za granicą, bo to jest dla nich najbezpieczniejsze miejsce. Przecież nie mamy się gdzie podziać… Postępowanie rozwodowe jest w toku. Zgłosiłam też na policji, że w naszej rodzinie była przemoc, że nie czuję się bezpiecznie w domu, który do mnie należy. Dowiedziałam się, że istnieje możliwość założenia tak zwanej niebieskiej karty, dzięki której rodzina zostaje objęta nadzorem policji i kuratora. Mam nadzieję, że wkrótce córeczki wrócą do kraju i będą kontynuować naukę w szkole, do której chodzą od trzech lat.

– Czujesz się samotna?

Od lat jestem potwornie samotna i zmęczona. Wreszcie któregoś dnia odważyłam się to wyrazić i doznałam oczyszczenia. Zdałam sobie sprawę, że wszystko w życiu jest po coś. Że mąż był mi potrzebny choćby po to, by na świecie pojawiły się nasze córeczki.

– Kasiu, jak żyjąc z takim obciążeniem, możesz stanąć przed kamerą, na scenie?

A co mi pozostało? Pogrążyć się w depresji? Z czego żyłabym, z czego utrzymałabym córki, dom? Wiesz, często tragedia rodzi siłę. Oprócz tego, z czym walczyłam prywatnie, zmagałam się też z niesprawiedliwymi opiniami w sferze zawodowej. Rozpowiadano, że Figura jest trudna we współpracy, kapryśna, gwiazdorzy. Sugerowano, że nie wywiązuję się ze zobowiązań zawodowych, co jest nieprawdą. Szykanowano mnie. Zaciskałam zęby i wstawałam rano do dzieci i pracy. Walczyłam o siebie. Mój mąż nawet w tym mi przeszkadzał. Deprecjonował moje sukcesy, wyśmiewał mnie pod każdym względem. Moje aktorstwo, mój akcent, mój wygląd… Chciał, żebym poczuła się nikim. Jako człowiek.

– Kiedy go poznałaś?

W 1998 roku, w Hollywood. Miałam 36 lat i byłam po kolejnym życiowym bilansie. To był dla mnie dobry czas. Rozwijała się moja współpraca z agencją William Morris w Kalifornii. W kraju też grałam dużo. Zmieniłam wizerunek na charakterystyczny – „Kiler”, „Historie miłosne”, „Szczęśliwego Nowego Jorku”, „Ajlawju”. Jednak czułam, że w tym obrazie, który zaczął w końcu się układać, czegoś mi brakuje. Mieszkałam wtedy w Venice Beach, miałam taras na dachu, z którego widziałam ocean. Siadałam tam i patrzyłam na bezkresny żywioł. Zawsze w momentach największych dylematów bliskość wody mnie uspokaja. Wycisza. Ta siła ciszy ma ogromną moc, bo wtedy jesteśmy w stanie usłyszeć odpowiedzi. Zrozumiałam: Potrzebuję miłości! Chcę kochać! Chcę mieć jeszcze dzieci! Nie minął nawet rok, jak na kolacji u wspólnych przyjaciół poznałam przyszłego męża. Wtedy w Kalifornii szalał huragan El Niño…

Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM

– Mówi się, że podczas El Niño ludzie robią dziwne rzeczy.

I to takie, które mogą zdecydować o przyszłym życiu. Chyba tego wieczoru tak się stało. Dobrze pamiętam tę kolację. Byłam już tak bardzo gotowa na miłość. Wielu chciało się ze mną spotykać i być ze mną. Ale odkąd go poznałam, byłam ślepa: tylko on.

– Co Cię w nim pociągało?

Zauroczył mnie jego głos, to, jak opowiadał o planach, wizji swojego życia. Jeśli chce, potrafi być niezwykle czarujący, szarmancki. Bardzo dobrze się kamufluje. I jeśli wybierze kogoś na ofiarę, dopnie swego. Ma do tego wielki talent. Ale z perspektywy czasu wiem, że jest niezdolny do miłości. Pamiętam, że zapisywałam sny i kiedy go poznałam, moje sny stały się dziwaczne, pokręcone, wręcz makabryczne. W jednym z nich widziałam nas dokładnie. Ja leżałam unieruchomiona, a on jakby po kawałku pozbawiał mnie części ciała… Obudziłam się zlana potem. Byłam przerażona.

– To czemu brnęłaś w to? Nie uciekłaś?

Kasiu, to był sen! Przecież to był tylko sen! Zapisałam go, ale jednocześnie wymazałam z pamięci. Ale w rzeczywistości zaczęły się pojawiać pierwsze symptomy, że coś jest nie tak. Że, zapatrzona w niego, zatracam się, rezygnuję z siebie. Zaniedbywałam pracę, kontakty zawodowe, przestałam się rozwijać. Pamiętam, że szykowałam się na spotkanie z Robertem Altmanem. Przygotowywał wtedy swój kolejny film „Town and Country”, w którym miałam nadzieję zagrać. Wyglądałam naprawdę wspaniale. Tuż przed wyjściem, bez powodu, doszło do potwornej awantury. Zaczęłam płakać, byłam roztrzęsiona, rozpłynęłam się jak kałuża. Zadzwoniłam do Altmana i powiedziałam, że zepsuł mi się samochód, próbując przełożyć spotkanie. Ale następnego dnia w produkcji filmu już nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Stałam się ofiarą mojego przyszłego męża. Pozwoliłam mu na to. I on triumfował. Nie potrafi kochać, musi mieć władzę, musi manipulować.

– To czemu zgodziłaś się zostać jego żoną?

Dziś trudno mi to wszystko zrozumieć. Zaczął mnie osaczać. I nawet w momentach, kiedy zdawałam sobie sprawę, że coś jest nie tak, umiejętnie odwracał sytuację i traciłam czujność. Po pół roku naszej znajomości, kiedy naprawdę było między nami źle, nagle zaprosił mnie do rodzinnego domu, by przedstawić mnie swojej matce. Wypłynęliśmy łódką na środek jeziora, kąpaliśmy się nago. Było bardzo romantycznie. I wtedy zapytał: „Czy chcesz być moją żoną, matką moich dzieci?”. Straciłam dech z wrażenia, prawie zaczęłam się topić. Ale już nie pamiętałam, co wcześniej było źle, tylko płakałam ze szczęścia. I widzisz, to jest cała jego osobowość. Wszystko musi być na krawędzi. Doprowadza do sytuacji, w której tak bardzo się boisz, że spadasz w przepaść, a on wyciąga rękę… Czy nie tak robi kat z ofiarą? Pogrąża, pogrąża, a potem łaskawie wyciąga rękę: to jest ostatnia dla ciebie deska ratunku. I co wtedy robisz? Oczywiście, że chwytasz tę rękę, nie pójdziesz przecież na śmierć. A wtedy on znów jest prince charmant, książę na białym koniu. I ja znów jestem w siódmym niebie.

Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM

– Kiedy uderzył Cię po raz pierwszy?

Nie pamiętam dokładnie. Mówiłam ci, że zawsze wymazuję bolesne doświadczenia. On tak kieruje sytuacją, że po potwornej awanturze niespodziewanie wszystko odwraca o 180 stopni i nagle robi się miło. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. Ale te potwory, frustracje siedzą we mnie, są jak kula u nogi, którą wlokę za sobą. Przerabiałam to w sobie tysiące razy. I kiedy on zrobił kolejną straszną rzecz, nie do wyobrażenia
– wyzwiska, rękoczyny… Człowiek, który nawet kiedyś, w przeszłości, kochał, nigdy by tak nie postąpił. Pewnych rzeczy nie wypowie, nie przekroczy pewnych granic. Tak może tylko robić osoba, która nienawidzi i gardzi. Więc ja już po kolejnej awanturze zbieram się w sobie i idę na plan filmowy czy na spektakl. Po pracy wracam wieczorem i nagle jest kolacja, świece, pytanie: „Jak się czujesz?”. Tak, jakby to, co było rano, nigdy się nie zdarzyło! Rozumiesz?! Coś, z czym wyszłam z domu, obrzucona całym tym błotem i po czym musiałam się emocjonalnie pozbierać, bo akurat nie grałam postaci tragicznej, ale komediową na przykład… Bo może jeszcze gdybym grała tragiczną, potrafiłabym to przekuć na rolę. Często swój życiowy dramat przekuwałam na moje postaci. Może dlatego te role są tak dobre i dramatyczne. Wiarygodne. W tym sensie mój zawód był zbawieniem.

– Więc co on Ci robił?

To była szarpanina, plucie w twarz, bicie w głowę, w twarz, kopanie. Wiesz, jak bardzo boli, jak cię ktoś kopnie w kość piszczelową? Co mam jeszcze dodać? Na sylwestra milenijnego pojechaliśmy na Kubę. Przyjechało tam dużo znajomych. Pamiętam taką sytuację… Siedzieliśmy przy stole, rozmowa krążyła wokół filmu. Jako aktorka znalazłam się w centrum rozmowy, a wtedy w nim pojawiła się potworna zazdrość. I nagle czuję, że on mnie unieruchamia w taki podstępny sposób. Miałam wtedy dłuższe włosy, on, niby mnie obejmując, wsuwa rękę i zaciskając, paraliżuje mój kark. Na chwilę straciłam świadomość, bo to był straszliwy ból. Na początku próbowałam się wyzwolić, ale palce zacisnęły się jeszcze mocniej i już nie mogłam złapać tchu. Wiedziałam, że jak zacznę się wyrywać, to może być jeszcze gorzej, więc milczałam. Kilka dni później siedzieliśmy na tarasie Havana Club i dotknęło mnie wspomnienie tamtego wieczoru. Wyszłam do toalety i zaczęłam strasznie płakać. Nie mogłam powstrzymać tego nagłego wybuchu żalu. Jakaś kobieta zapytała: „Co się z tobą dzieje? Czy wezwać pomoc?”. Dochodzę jakoś do siebie, patrzę w lustro i mówię: „Musisz z tym skończyć. To nie jest mężczyzna dla ciebie. Nie dasz rady. Kochasz go, ale to się nie ułoży. Nigdy nie będzie dobrze”. Podjęłam decyzję. Wracam do stolika, jest piękny zachód słońca i znów czary-mary i malutkie pudełeczko z zaręczynowym pierścionkiem. I powtarza mi to, co powiedział kiedyś podczas kąpieli w jeziorze, wkłada na palec rodowy pierścionek z biżuterii jego matki. No i cóż, ja już nic nie pamiętam, ani bólu, ani rozpaczy. Rzucam mu się na szyję i jest cudownie. I jest parę następnych dni, miesięcy, które są lepsze, gorsze, bardzo złe, ale i tak w 2000 roku bierzemy ślub kościelny.

– Kto zdecydował, że zamieszkacie w Polsce?

On. I to było dla mnie zaskoczenie, ale jak zwykle uległam jego decyzji. A on miał już plan. Liczył, że zrobi tu wielki biznes i wielką karierę. Jednak jego oczekiwania i wyobrażenia na temat życia ze mną tutaj były nierealistyczne. Myślał, że gwiazda w Polsce żyje tak, jak w Ameryce. Zawsze tworzył nierealistyczne wizje. Już ślub przerósł nasze możliwości finansowe. Próbował być moim menedżerem i za każdym razem, gdy negocjował moje kontrakty, rozmowy kończyły się fiaskiem. W przypadku „Zemsty” i „Pianisty” zażądał hollywoodzkich pieniędzy. A jesteśmy w Polsce i te budżety są inne. Gdybym sama nie podpisała tych kontraktów, nie zagrałabym ani w jednym filmie, ani w drugim. Było jeszcze mnóstwo innych zerwanych negocjacji. Zdałam sobie sprawę z tego dopiero niedawno, patrząc na fiasko wszystkich jego biznesów. Te biznesy nie mogły się zresztą nigdy udać, bo jego rozmach, inwestycje, plany były mocno oderwane od rzeczywistości.

– Kto więc utrzymywał Wasz dom?

Ja. Mąż wprowadzał czasem jakieś pieniądze do budżetu rodzinnego, ale z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że przez te wszystkie lata to ja utrzymywałam dom.

– Czy cenił Cię jako kobietę?

Wątpię. Usłyszałam od niego tyle gorzkich słów. Po urodzeniu dzieci mówił, że jestem gruba, stara, brzydka. Wrócił kiedyś z podróży, przywiózł mi prezent – luźne spodnie i tunikę, a byłam wtedy miesiąc po urodzeniu młodszej córki. Wręczając, powiedział cynicznie: „Pewnie będę musiał dać to komuś innemu, bo twój biust się na pewno w to nie zmieści”. Kiedy było już tak źle, że bał się, że odejdę, potrafił rzucić od niechcenia jakiś komplement. Ale jakie to w ogóle miało znaczenie? Kiedy czegoś potrzebował, byłam „beautiful and sexy”, następnego dnia wyzywał mnie od „tłustych Słowianek”.

– Jakim był ojcem?

W jednym z ostatnich listów, jakie od niego dostałam, bo teraz tylko w ten sposób kontaktujemy się ze sobą, napisał o sobie, jakim wspaniałym jest ojcem. Jego własne poczucie na ten temat jest nadzwyczaj dobre. Tyle że znów rozmija się z rzeczywistością. Po incydencie za granicą, o którym wcześniej wspomniałam, nasze córeczki nie chcą z nim rozmawiać. Obie przeżyły mocną traumę, rozchorowały się. Ostatnio powiedziały, że chcą, żebyśmy zamieszkały gdzie indziej. Opowiadały mi, jak planują urządzić swoje pokoje. I w tym nowym domu, w ich wyobrażeniu, nie ma ich ojca. Obawiam się, że po tych wszystkich wydarzeniach będą musiały przejść terapię. I znów mam wyrzuty: jak mogłam pozwolić, by przez tyle lat dzieci były świadkami tego, jak mój mąż mnie niszczy, jak poniża? Z jakim bagażem doświadczeń będą teraz żyć? Czy był dobrym ojcem, pytasz. Pewnie tak również bywało, ale opowiem ci o pewnym zdarzeniu sprzed kilku lat. Którejś nocy starsza córka zaczęła się dusić. Z przedszkola przyniosła jakiegoś wirusa. Ja wtedy karmiłam młodszą córeczkę piersią. Kaszel się nasilał, zaczęłam się niepokoić. Obudziłam męża z prośbą, by zadzwonił po lekarza. Nalegałam, ale on zaczął na mnie krzyczeć, że małej nic nie będzie, że mam urojenia. Doszło do poważnej awantury, do szarpaniny… Ale postawiłam na swoim, lekarz przyjechał. I dobrze, że go wezwałam, bo gardło córeczki tak bardzo spuchło, że mogła się udusić, stracić życie. Natychmiast dostała antybiotyk. Następnego dnia przed południem przyszła do mnie moja przyjaciółka. Była przerażona, bo na mojej klatce piersiowej zobaczyła ogromny wylew. Walcząc, by lekarz przyjechał do córki, byłam w takim szoku, że nie pamiętałam, kiedy mąż mnie uderzył… Dlaczego wtedy nie poszłam na policję? Dlaczego nie zgłosiłam tego do obdukcji jako przemoc? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Nie umiem odpowiedzieć na te pytania. Wiem, że kobiet w podobnej sytuacji jest wiele, tylko one nie mają odwagi, żeby wołać o pomoc. Dlatego opowiadam moją historię, by dać im siłę i wiarę, że one też mogą zmienić swoje życie.

– Kasiu, co będzie dalej?

Nie wiem. Ale muszę zamknąć ten etap. Muszę stworzyć siebie na nowo, bym z moimi dziećmi mogła zacząć normalnie żyć. Teraz może być już tylko lepiej. I nie dam się zniszczyć.

– Figura niezniszczalna?

To była długa i wyczerpująca droga. Rzeczywiście, po tym, co przeszłam, mogę powiedzieć, że jestem niezniszczalna. Dziękuję, że chcesz tak optymistycznie zakończyć nasze spotkanie.

Rozmawiała Katarzyna Przybyszewska

Zdjęcia Zuza Krajewska

i Bartek Wieczorek/LAF AM

Każdy, kto doświadcza przemocy w rodzinie, może zadzwonić
pod numer 801 120 002

Reklama

NIEBIESKA LINIA.

Reklama
Reklama
Reklama