Filip Łobodziński po raz pierwszy opowiedział o chorobie i śmierci córki
„Mnie się wyć chce do dziś, codziennie”
Wszyscy pamiętają go z roli w kultowych filmach Podróż za jeden uśmiech czy Stawiam na Tolka Banana. Porzucił aktorstwo, był dziennikarzem, a teraz od trzech lat pracuje w Najwyższej Izbie Kontroli. Życie go nie rozpieszczało. Trzy lata temu stracił ukochaną córkę. Marysia odeszła po heroicznej walce z chorobą. Miała 21 lat. W poruszającej rozmowie z Magdaleną Rigamonti, Filip Łobodziński po raz pierwszy o cierpieniu po stracie córki i nadziei na przyszłość.
Filip Łobodziński o stracie córki
W pamięci tysięcy Polaków zapisał się jako „Duduś”. Sam nie patrzy na siebie przez pryzmat dawnych ról. „Widzę człowieka, który poszedł na studia, który się czegoś nauczył, zaczął grać z zespołem, który próbował swoich sił w dziennikarstwie”, mówi w wywiadzie.
W ciągu ośmiu lat stracił osiem ważnych dla siebie osób: trzech przyjaciół, brata ciotecznego, obydwoje rodziców i córkę… Praca pomogła mu uporać się z myślami i bólem. Trzy lata temu znalazł się w najtrudniejszym momencie swojego życia. Był bliski załamania, stał u progu ciężkiej depresji. Teraz Filip Łobodziński pierwszy raz opowiedział publicznie o córce i jej odejściu. Nie chciał epatować swoim cierpieniem. Zazwyczaj maskuje emocje. Ale wierzy, że ta rozmowa komuś jeszcze pomoże. Bo jak przeżyć urodziny dziecka, którego już nie ma... „Córka odchodziła. Potrzebowałem zorganizowania swojego czasu. Zacząłem pracować dzień po pogrzebie Marysi. (...) Mnie się wyć chce do dziś, codziennie”, tłumaczył. Chciał działać, zająć myśli. Praca była jedyną ucieczką.
Informacji o chorobie Marysi nie dało się tak po prostu oswoić. Zaczęło się od wielomiesięcznych bólów głowy. Lekarze w końcu wydali wyrok - glejak. Rokowania przy tej chorobie nie są zbyt optymistyczne. „Od pewnego momentu człowiek już wie, jaki jest koniec. I stara się tylko o to, żeby wszyscy przeszli przez to godnie, z bólem, ale w stanie jakiejś głębszej duchowości”, zwierza się Filip Łobodziński.
W poruszającej rozmowie aktor zdradził, że córka przeszła przez chorobę z godnością, mimo bólu i niewyobrażalnej rozpaczy, nawet kiedy z dnia na dzień nadzieja gasła. Marysia postanowiła zostawić po sobie ślad i pomiędzy kolejnymi terapiami i egzaminami, przełożyła Apolla z Bellac Jeana Giraudoux.
„Są rzeczy, których nie rozumiem. W kategorii całego świata – nie rozumiem cierpienia, które do niczego nie prowadzi. Gdyby Bóg rzeczywiście musiał zabrać młodą osobę, to mógł to zrobić w sposób nagły, poprzez wypadek na przykład. A nie kosztem kilkuletniego cierpienia. To jest niegodziwe”, mówi Magdalenie Rigamonti.
„Czasem słyszę, że była taka zdolna, taka wspaniała, taka młoda, jeszcze mogła tyle zrobić. A jakby nie była wspaniała, nie byłaby zdolna? Przecież to nie ma żadnego znaczenia. Dziecko to dziecko, cierpienie to cierpienie”, dodał.
Od kilku lat Filip Łobodziński ma lepsze i gorsze okresy. „Czasem widzę sens w tym, że w ogóle żyję i coś robię, a czasem nie bardzo. Staram się sobie przypominać, że spotkało mnie wiele fantastycznych rzeczy i że bilans ciągle jest dodatni Oczywiście, nie wliczam w to odejścia Marysi, bo to jest poza konkurencją i tego nic nie zrównoważy”, dodaje w rozmowie z dziennikarką.
Cały wywiad dostępny na Dziennik.pl.