Dostała zaproszenie od legend rocka z Londynu. "Spędziliśmy razem dwie godziny"
Obrazy Joanny Sarapaty trafiły do domów znanych muzyków
Mieszkała w Paryżu, Saint-Tropez, Barcelonie. Jej obrazy znajdują się w kolekcjach Eltona Johna i członków zespołu The Who. Z tymi ostatnimi Joanna Sarapata otrzymała możliwość spotkania twarzą w twarz. "Zaraz po pracy pobiegłam do największego na Champs-Élysées sklepu muzycznego kupić płytę The Who. Przynajmniej, pomyślałam, będę wiedziała, jak wyglądają i jaka to jest w ogóle muzyka" — pisała artystka w swojej osobistej biografii...
Poniżej przedstawiamy fragment książki Joanny Sarapaty.
- SPRAWDŹ TEŻ: Gdy się poznali, nie wiedziała, kim jest. Jarosław Jakimowicz zdradził Joannę Sarapatę z inną
Joanna Sarapata „Do Stu razy sztuka” – fragment książki
Któregoś dnia rano jeszcze nie zwlokłam się z łóżka, gdy zadzwonił telefon. Odebrałam. W słuchawce usłyszałam głos rozemocjonowanego Kierisa.
– Joanna, usiądź, zanim padniesz z wrażenia.
Roześmiałam się.
– Ja jeszcze leżę. Kieris, jest cholernie wcześnie.
– Twoje obrazy chcą kupić muzycy z The Who!
– Who is The who? – Zaśmiałam się. – Nie mam pojęcia, kto to jest. Gdyby powiedział The Rolling Stones albo The Beatles, wiedziałabym. Ale The Who?
Wydawał się oburzony.
– Zapraszają cię na swój koncert, dziś wieczorem do Zenithu.
– Powiedz im, że mam małego syna i muszę go położyć spać.
Był zawiedziony.
– Dobrze, rozumiem.... Ale to jest zespół światowej sławy. Oni u nas mieszkają...
– Nie, Kieris, nie chce mi się. Powiedz im, że nie mogę. Rozłączył się. Ale za pół godziny znów zadzwonił.
– W takim razie oni zapraszają cię jutro na śniadanie w Carréd’Or. Przyjdziesz chyba, prawda?
Pobiegłam do pracy naradzić się z Claire. Musiałaby mnie jakoś wytłumaczyć przed szefem.
– Claire – zaczęłam – jakaś grupa The Who chce kupić moje obrazy i zaprasza mnie jutro na śniadanie.
Claire prawie padła.
– Jak to jakaś grupa The Who? Przecież to są giganci rocka! Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz?
Do cholery, dlaczego Claire zna The Who, a ja nie?
– A ten wokalista, jak on się nazywa? Roger Daltrey. Jak on śpiewał, jak on rozwalał gitary na scenie...
– Jezu, Claire, co mnie to obchodzi. Gitary na scenie...
Ale zaraz po pracy pobiegłam do największego na Champs-Élysées sklepu muzycznego kupić płytę The Who. Przynajmniej, pomyślałam, będę wiedziała, jak wyglądają i jaka to jest w ogóle muzyka. Z okładki płyty patrzyło na mnie czterech młodych facetów. O, całkiem przystojni. I były jakieś życiorysy w dołączonej do płyty książeczce. W domu, gdy już położyłam Chrisa spać, włączyłam płytę i zatopiłam się w lekturze. Podobało mi się, ale mimo że trudno zasnąć przy takim rocku, byłam tak zmęczona, że zasnęłam. Książeczki oczywiście nie przeczytałam...
Około dziewiątej rano pojawiłam się w hotelu, portierzy znali mnie już, więc ładnie się ze mną przywitali, weszłam do sali, gdzie mieliśmy się spotkać, usiadłam przy wolnym stoliku i zamówiłam kawę. Dyskretnie rozejrzałam się po sali, patrząc uprzednio na ukrytą w torebce okładkę płyty. Nikogo takiego tu nie było!
Odczekałam dziesięć minut i zadzwoniłam do Kierisa. – Przyjedziesz? – zapytałam.
– Będę za pięć minut. Czy już się z nimi widziałaś? – Nie, bo nikogo takiego tutaj nie ma.
– A skąd ty w ogóle wiesz, jak oni wyglądają, skoro wczoraj nie miałaś pojęcia, kim są? – spytał Kieris.
– Bo kupiłam płytę i patrzę na zdjęcie z okładki.
Minutę później Kieris był na miejscu. Spojrzał na płytę i zatrząsł się ze śmiechu.
– Dziewczyno, to jest zdjęcie sprzed trzydziestu lat. Oni mają teraz pewnie pod sześćdziesiątkę. I trochę się od tego czasu zmienili. Skład zespołu też się zmienił. Keith Moon na przykład – tu pokazał palcem jednego z muzyków na zdjęciu – zmarł w siedemdziesiątym ósmym z powodu przedawkowania narkotyków...
O, trafiłam na fana The Who.
Jak się uspokoił, pociągnął mnie w kierunku końca sali.
– Chodź, oni wszyscy już tam dawno siedzą.
Przy długim stole siedziało czterech szczupłych, lekko zniszczonych rock and rollem facetów i cztery kobiety, jak się potem okazało, ich żony. Kiedy podeszliśmy, wszyscy mężczyźni jak na komendę stanęli na baczność. Uśmiechnęli się do mnie. Jak mogłam ich nie poznać? W pooranych mimicznymi zmarszczkami twarzach świeciły cholernie młode, szalone oczy. I wszyscy wyglądali nieziemsko, w obcisłych spodniach, rozpiętych koszulach i skórzanych katanach. Roger Daltrey miał siwe, kręcone włosy i małe okulary z niebieskimi szkłami, Pete Townshend był lekko łysawy, z kilkudniowym zarostem, siwe wąsy Johna Entwistle’a dodawały mu powagi, choć czuprynę wciąż miał rockową, a Kenney Jones wyglądał jak sobowtór Micka Jaggera.
Teraz oczywiście mogę się pochwalić znajomością nazwisk członków grupy, ale wtedy, żeby nie dać plamy, w panice próbowałam zapamiętać imiona, gdy ściskałam ręce każdego z nich. Ciepło przywitały się też ze mną żony muzyków. Kiedyś musiały być niezwykle piękne, ale w ich twarzach zauważyłam smutek i zmęczenie. Życie z rockmanem pewnie łatwe nie było. Kiedy potem zobaczyłam na wideo koncert The Who i te tłumy rozhisteryzowanych, gotowych na wszystko kobiet, to się nawet ucieszyłam, że Marc grywa w metrze i na przyjęciach.
– Witamy artystkę! – krzyknęli jak na komendę i zamówili szam-pana.
Spędziliśmy razem dwie godziny, rozmawiając o sztuce, muzyce, Paryżu, który nigdy nie śpi, życiu w drodze, bo choć nie byłam muzykiem, też coś o tym mogłam powiedzieć. Pytali oczywiście, czy maluję tylko kobiety, pytanie standardowe wszystkich nabywców moich obrazów. A na koniec okazało się, że kupili cztery obrazy i było mi tak bardzo przyjemnie, gdy dyskutowali już w parach, gdzie płótna zawisną w ich domach.
– Kupiliśmy twoje obrazy teraz, bo kiedyś pewnie nie będzie nas na nie stać – powiedział Pete Townshend, gdy wstawaliśmy z krzeseł. I puścił do mnie oko.
– Jesteśmy zafascynowani twoim malarstwem – dodał Roger Daltrey.
Pożegnaliśmy się ciepło, całując po francusku w policzki. Kieris miał nadać obrazy pocztą lotniczą, muzycy zapłacili przelewem i żałowałam potem, że nie zapłacili czekiem, bo pewnie bym go sobie zachowała na pamiątkę. Choć kto wie... Suma była duża. Picasso na przykład wszędzie płacił czekiem. Ludzie nie realizowali czeków, by mieć jego autograf, a on w ten sposób nie wydawał pieniędzy. Ale wyobraźcie sobie, mieć autograf Picassa...
Kieris nie zdradził mojego faux pas ze zdjęciem ze starej płyty, choć ilekroć podczas śniadania spojrzałam na niego, miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie śmiechem. Robert Daltrey podarował mi ich ostatnie CD z pięknym podpisem. Do dziś mam sentyment do The Who i często wracam do ich muzyki. Przykro mi się zrobiło, gdy się dowiedziałam, że John Entwistle zmarł zaledwie pięć lat po naszym spotkaniu.
Zapraszamy do lektury autobiografii Joanny Sarapaty „Do Stu razy sztuka”. Ksiązka już w sprzedaży!