Wykreowała siebie jako Joannę Chmielewską, autorkę powieści kryminalnych. Czy była tak silna i radosna, jaką oficjalnie ją znamy?
W połowie lat 60. Irena Kuhn rzuciła architekturę i postawiła na pisanie
- Agnieszka Dajbor
Mówiła, że życie to nic strasznego, mięta z bubrem. I że przebiegniemy je kurcgalopkiem. Wykreowała siebie jako Joannę Chmielewską, autorkę powieści kryminalnych. Naprawdę nazywała się Irena Kuhn. Czy była tak silna i radosna, jaką oficjalnie ją znamy? Właśnie wyszła nowa książka „Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej” dziennikarki Katarzyny Drogi.
Joanna Chmielewska: dodawała kobietom siły
Często w swoich powieściach portretowała przyjaciół i znajomych. Kiedy ktoś jej podpadł, ostrzegała: „W następnej książce zginiesz”. Jako pisarka dalece odbiegała od wizerunku nobliwej intelektualistki. Klęła, paliła, piła, grała w kasynie i… była uwielbiana. Joanna Chmielewska to jedna z najpopularniejszych polskich pisarek. Wydała kilkadziesiąt powieści, które sprzedały się w ponad sześciu milionach egzemplarzy, trudno wyobrazić sobie ten kopiec książek. Kobiety ją uwielbiały, bo bawiła je i krzepiła. „My, dziewczyny z lat 70. i 80., wymieniałyśmy się jej książkami, kształtowały nas. W PRL-u z polskich pisarek czytało się Chmielewską, Siesicką, Musierowicz. Koniec. Orzeszkową i Konopnicką? Przepraszam bardzo, ale to z obowiązku do szkoły, a tak dla siebie, do poduszki, w namiocie na wyjeździe – Chmielewska!”, mówiła jej biografka Katarzyna Droga. Do tej pory zapełnione są fora poświęcone pisarce, którą czytelniczki traktują jak kogoś bliskiego. Kiedy zmarła 10 lat temu, w 2013 roku, wiele fanek miało poczucie głębokiej osobistej straty.
Power girl
Jej bohaterki radziły sobie w każdej sytuacji, nawet wtedy, gdy trzeba było wydostać się z lochu za pomocą… szydełka. My, dziewczyny, bystre, inteligentne, mądre, damy sobie radę – podpowiadała Chmielewska. A jej czytelniczki pragnęły być power girl. Ktoś napisał, że wychowała parę pokoleń silnych kobiet. Jej najpopularniejsze powieści to debiutancki „Klin”, „Wszyscy jesteśmy podejrzani”, „Lesio”, „Całe zdanie nieboszczyka”, „Krokodyl z kraju Karoliny”, „Romans wszech czasów”. Sporo z nich doczekało się ekranizacji, nie tylko w Polsce, ale z filmów legendą stał się jeden – „Lekarstwo na miłość” z 1966 roku. Przystojnego oficera milicji grał młody Andrzej Łapicki, zakochaną w nim Joannę (alter ego pisarki) – Kalina Jędrusik. To w tym filmie Jędrusik rozmawiała przez telefon, kąpiąc się naga w wannie pełnej piany – była to pierwsza taka scena w polskim kinie.
Z Joanną Chmielewską jest ten problem, że tak się zżyła ze swoją autokreacją czy kostiumem literackim, że czasem zapominała, że jest Ireną Kuhn. Nawet w urzędzie skarbowym podpisała się „Joanna Chmielewska”, z czego byłyby spore kłopoty, gdyby nie uwielbienie pań z urzędu – jakoś naprawiły tę pomyłkę. Ona pisała, że człowiek powinien uczyć się na cudzych błędach, bo sam wszystkich popełnić nie zdoła.
Młodej Joannie Chmielewskiej wróżka przepowiedziała: „Pisany ci blondyn i mnóstwo pomyłek. Wszystko będzie nie tak. Będziesz mieć zawód inny niż ze szkoły, ale da ci sławę. Żyć będziesz krótko, ale przygód będziesz mieć a mieć”. Czy wszystko było nie tak?
Joanna Chmielewska: droga do kariery
Joanna Chmielewska, a właściwie Irena Barbara Kuhn z domu Becker, urodziła się w 1932 roku. Dzieciństwo spędziła w Warszawie i Grójcu. Rodzina chciała, by została lekarką, jednak ona wybrała architekturę na Politechnice Warszawskiej. Mówiła, że jest architektem-budowlańcem i była chyba dumna z zawodu, pracowała między innymi przy budowie Domu Chłopa w Warszawie. Ciekawiły ją nowe konstrukcje. Poza tym zawsze ciągnęło ją do pisania. Swoje zapiski pokazała słynnemu redaktorowi naczelnemu „Przekroju” Marianowi Eilemu, którego uważano za literacką wyrocznię. „Marian powie ci wszystko”, namawiali ją przyjaciele. A on nie tylko namówił ją do wydania książki, ale też kupił jej maszynę do pisania. I polecił renomowanemu wydawnictwu Czytelnik. Po wyjściu od szefa „Przekroju” Irena rozpłakała się na schodach. W „Autobiografii” wspominała rozmowę z nim jako najpiękniejsze wydarzenie w życiu.
Gdy debiutowała, miała 30 lat, rodzinę, pracę, dzieci. Mieszkała przy Dolnej, na warszawskim Mokotowie, na trzecim piętrze w domu bez windy. Nieraz targała po schodach wiaderka z węglem z piwnicy, bo dom nie miał kiedyś centralnego ogrzewania. Swoją pierwszą książkę „Klin” wydała w 1964 roku, po drugiej „Wszyscy jesteśmy podejrzani” zaczęła być nazywana polską Agathą Christie.
Przemiana
W połowie lat 60. Irena Kuhn stała się Joanną Chmielewską. Rzuciła architekturę, postawiła na pisanie. Dlaczego wybrała pseudonim? Podobno jej mąż uważał kryminały za podrzędny gatunek literacki i nie chciał swojego nazwiska na okładce. „Akurat rozwodziłam się z moim mężem”, wspominała pisarka. „I pomyślałam, że może mieć do mnie pretensje, bo szargam jego nazwisko po literaturze, jego zdaniem podrzędnej”. A może wybrała pseudonim, żeby się za nim ukryć i pokazywać światu uśmiechniętą twarz zaradnej Joanny Chmielewskiej? Chciała być postrzegana jako silna, radosna i taka hop do przodu. Śmiała się, że „życie to mięta z bubrem”, czyli nic takiego. Do swojego asystenta Tadeusza Lewandowskiego powiedziała: „Problemy, panie Tadeuszu, to ja mam dla siebie”.
„Mimo maski zadziorności nosiła w sobie wiele lęku i strachu. Ale też siły, żeby je pokonać. Irena wystawiła na przód Joannę – tworzącą, walczącą, obśmiewającą świat i radzącą sobie ze wszystkim. Przenikały się na pewno (…)”, opowiadała Katarzyna Droga.
Irena Kuhn była zaganiana między biurem projektowym, obliczeniami, dodatkowymi zleceniami a prowadzeniem domu i dziećmi. Musiało ją to kosztować, bo nie była typem pani domu. W pewnym momencie wzięła na siebie tyle, że w wieku 36 lat przeżyła stan przedzawałowy. Po powrocie do domu wkładała najgorszy fartuch, chustkę na głowę. Za to Joanna Chmielewska tworzyła światy, jakie chciała, miała nad wszystkim kontrolę, wraz z bohaterami przeżywała wspaniałe przygody, szukała skarbów, zakochiwała się. Jedna formowała drugą, czerpały z siebie siłę. Pisanie, które było dla niej rodzajem terapii, Joanna Chmielewska rozpoczęła na starej maszynie pożyczonej od cioci.
Czytaj również: Po śmierci Wacława Kisielewskiego usunął się w cień. Dziś Marek Tomaszewski znów zachwyca publiczność
Joanna Chmielewska: życie miłosne
Chyba całe życie czekała na tego blondyna, który sprawi, że będzie szczęśliwa. Ale w miłości miała raczej pecha. Mąż, znany architekt Stanisław Kuhn, był jej licealną miłością. Wyszła za niego w wieku 18 lat, bardzo młodo weszła w dorosłość. Jeszcze zanim zaczęła studia, urodziła pierwszego syna Jerzego. Drugi syn Staś przyszedł na świat parę lat później. Irka, jak mówili do niej znajomi, i Stasiek Kuhn pobrali się w sierpniu 1950 roku w kościele Najświętszego Zbawiciela w Warszawie. Dzisiaj plac Zbawiciela, przy którym stoi kościół, zwany inaczej Zbawixem, to jedno z najmodniejszych miejsc w stolicy. Kochali się. Mówiła o Stanisławie, że był wspaniałym mężem, ale cholerykiem. Najpierw wybuchał on, a potem ona. Zdarzało się jej nawet rzucać przedmiotami. Nie, nie w niego, ale przez niego. W jej książkach nie występował z szacunku do synów, którym nie chciała robić przykrości.
„Mój mąż miał stosunek uczciwie partnerski”, mówiła w rozmowie z Remigiuszem Grzelą. „To, które z nas pozmywa, zależało od tego, które ma czas i siłę. Miałam luz, bo oddałam robotę, on mył okna, mnie nie pozwalał w ogóle czymkolwiek się zajmować, więc siedziałam z »Przekrojem« na tapczanie. Natomiast kiedy prosiłam: »Przynieś węgiel«, to mówił, że nie pójdzie, bo nie ma węgla. »Dobrze«, powiedziałam, »w cholerę jasną« i wzięłam wiaderka. Na drugim piętrze już mnie doganiał, wyrywał wiaderka i szedł do piwnicy. Stałam w drzwiach i nie wolno było mi się nawet schylić. Powiedziałam, wracając na górę, kiedy on leciał z tymi wiaderkami ze śpiewem na ustach: »Kochanie, dlaczego, na litość boską, jak cię prosiłam, żebyś poszedł po węgiel, to nie chciałeś, a teraz radosny z tym ścierwem lecisz«. Odpowiadał, że chciał ze mną, a sam to nie lubi. Miał takie upiorne pomysły, ale jako mąż był wyjątkowo porządnym człowiekiem. On mnie kochał i życzył sobie, żebym mu patrzyła na ręce. Robił pranie w pralce marki Frania z wyżymaczką, a ja miałam stać w progu i patrzeć”. „To było takie upiorne?”, zapytał Grzela, a ona: „Pan uważa, że miałam na to czas? Mi się ziemia pod nogami pali, mnie zlecona robota terminowa na desce leży, a muszę patrzeć, jak on przekręca bieliznę? Upojne!”.
Porzucona przez męża
„»Jesteśmy jak mała wyspa na świecie. My dwoje i Jurek, nic tego nie zmieni. Tylko nigdy nie kłam i niczego nie ukrywaj« – dodała zadowolona, że nie widział jej rumieńca”, pisze Katarzyna Droga. On obiecał jej szczerość i po 11 latach małżeństwa szczerze wyznał, że odchodzi do innej. Dla Irki to był cios, myślała nawet o samobójstwie, ale wizja jej głowy w piekarniku ją rozbawiła. Przez dwa tygodnie siedziała jednak w fotelu, niczego nie jadła, tylko piła kawę i paliła papierosy, milczała. Mocno przeżyła rozstanie, Katarzyna Droga uważa, że wiele rzeczy przeżywała mocniej, niż chciała to okazać.
A przecież nie były to jedyne trudne doświadczenia. Wcześniej poroniła ciążę, nie urodziła córeczki, chociaż wiedziała, jak bardzo pragnął tego jej mąż. Mówiła, że mąż porzucił ją z wtorku na środę. Obiecała sobie, że już nie stanie z nikim na ślubnym kobiercu. Nie chciała być tak zraniona. Dotrzymała słowa, choć miała innych mężczyzn, podobała się. „Mężczyźni? Owszem, lubię ich, ale ci zwyczajni, przeciętni, śmiertelnie mnie nudzą. Poza tym mają jedną straszną wadę. Oni codziennie chcą jeść”, komentowała. Czy nie była zabawna?
Joanna Chmielewska: związek z Diabłem
Kilka lat po rozstaniu z mężem związała się z policyjnym prokuratorem, którego nazywała Diabłem. Wojtek, tak miał na imię, był przystojny. Gdy szli razem, kobiety oglądały się za nim na ulicy. To jej się podobało. Ale zdradzał ją, wpędził w nerwicę i nadużył jej zaufania. O mało nie wplątał jej w aferę z przemytem. Marek ciągle wszystko krytykował, „miłym głosem niszczył złudzenia”. Jeśli jej związki miały jakiś happy end, to była nim odzyskana wolność.
Tylko z tajemniczym Piotrem, swoją niespełnioną miłością, przyjaźniła się 48 lat, tyle że on mieszkał we Francji. Podobno namawiał ją, żeby z nim jechała, ale ona nie potrafiła się na to zdecydować. Mijali się, kiedy on był wolny, ona zakochana po uszy w Diable, kiedy ona wolna, on właśnie się ożenił. Czasem nie widzieli się przez parę lat, ale zawsze byli ciekawi siebie.
Czytaj także: Kim była „Krysta”? Dwie twarze znanej pisarki Krystyny Siesickiej
Królowa życia
Przemiany ustrojowe niczego Joannie Chmielewskiej nie odebrały. Jej nazwisko było już wielką marką. O prawa do jej powieści biły się największe wydawnictwa, na spotkania przychodziły tabuny czytelników. Zarazem nie zabiegała o popularność. „Telewizja przywykła do tego, że każdy marzy o tym, żeby, za przeproszeniem, wetknąć gębę w kamerę i objawić się na ekranie. (…) Ja nie chcę być oglądana”, mówiła w jednym z wywiadów.
Jej książki były lekarstwem na szarą rzeczywistość PRL-u, ale okazały się też dobre na trudy transformacji. Joanna Chmielewska stała się jednak trochę zakładniczką własnej popularności, pisała trzy książki równocześnie, choć, jak mówiła, nie ma już tyle sił. W rozmowie z Remigiuszem Grzelą tłumaczyła: „Żebym miała tyle siły, co pomysłów, to właściwie pisałabym tak, jak sobie życzą czytelnicy: jedną książkę na miesiąc. Ale nie daję rady. Nikomu nie przychodzi do głowy, że mam troszkę więcej lat niż osiemnaście i brak siły marnuje mi czas. Jestem wściekła na to”.
Zbudowała za to pod Warszawą dom i wreszcie nie musiała wdrapywać się z zakupami na trzecie piętro. Podróżowała, grała w najlepszych kasynach w Europie, z natury bowiem była hazardzistką. Mówiła, że to fijoł i świr i że graczom jest wszystko jedno, co obstawiają. Ona sama, jak można przeczytać w „Gazecie Wyborczej”, specjalizowała się w grze w wojnę, cygana, tysiąca, loteryjkę, kuku, pana, makao i remika. Była mistrzynią pasjansa i kabały. Na wyścigach konnych na warszawskim Służewcu zgarnęła pewnego razu główną wygraną – 274 tysięcy złotych! Wydawała się roztargniona jak jej bohaterowie, ale była skrupulatna, jeśli chodzi o szczegóły powieści. Dzwoniła na komisariat i pytała, jak można przemycić zwłoki, „takie świeże, nowiutkie”.
Jest o niej mnóstwo anegdot. I chociaż świat się zmienił, nadal można zrobić sobie spacer po Warszawie śladami „Lesia”. Zmarła po długiej chorobie w 2013 roku. Ludzie pytali na forach, czy jej pogrzeb będzie transmitowany w telewizji. Wbrew wróżbie dożyła późnego wieku – 81 lat.
Katarzyna Droga napisała o Joannie Chmielewskiej opowieść biograficzną, gatunek, który nie trafia się u nas często. „Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej” to fabularyzowana biografia, trzymająca się faktów, ale też trochę kreacyjna, z dialogami. Dobrze się ją czyta, wiarygodnie. Fajnie, że Joanna Chmielewska tak się nam przypomina. Katarzyna Droga mówiła o Chmielewskiej: „Wydaje mi się, że zrobiła wielką robotę. Naprawdę. Te miliony wydanych egzemplarzy to jest jej siła docieralności. Oczywiście (…) jedni się śmieją z »Lesia«, inni nie. Ale można było się nad jej książkami oderwać od rzeczywistości, uwierzyć w siebie. Na pewno wsparła wiele swoich czytelniczek”.
Zobacz też: Maciej Damięcki zakochał się w niej bez pamięci. Ona twierdziła, że rozwód ocalił go przed tragedią