Waldemar Milewicz
Fot. East News
Wspomnienie

Waldemar Milewicz kontrolował życie swojej jedynej córki. "Po jego śmierci nie wiedziałam, co ze sobą zrobić"

"Ciężko mi było odnaleźć samą siebie"

Marcjanna Maryszewska 7 maja 2024 16:55
Waldemar Milewicz
Fot. East News

Był jednym z najsłynniejszych reporterów wojennych po 1989 r. Waldemar Milewicz żył, nieustannie czując na karku oddech śmierci. Wielokrotnie wymykał się z jej szponów oraz ryzykował własnym bezpieczeństwem, by dostarczać mediom wartościowe materiały. Wyjazd do Iraku w 2004 r. był jego ostatnim. "Cały czas czuję jego brak. Do tej pory w każdą niedzielę rano czekam na telefon od niego" — mówiła o nim córka dziennikarza.

Waldemar Milewicz doczekał się jednej córki. Gdy zmarł, miała 23 lata

Od tragicznej śmierci Waldemara Milewicza mija dokładnie dwadzieścia lat. Podróżował wówczas z Bagdadu do Nadżafu, aby nakręcić kolejny odcinek programu "Dziwny jest ten świat". Jedna z teorii głosi, że zginął przez pomyłkę. Irakijczycy mieli tamtego dnia polować na znanego handlarza bronią o tym samym nazwisku, nie reportera TVP... 

Tamtego dnia reporter nie czuł się najlepiej, miało to związek z licznymi chorobami przewlekłymi. Zamierzał zrobić sobie dłuższą przerwę na rehabilitację po zabiegu, któremu poddał się tuż przed wylotem. "Pod koniec życia z tatą było coraz gorzej. Organizm odmawiał mu posłuszeństwa. Miał problemy z kręgosłupem, słabe serce. Widać było, że ucieka przed starością" — wyznała jego córka Monika w rozmowie dla Vogue.

Waldemar Milewicz, 2001 r.

Waldemar Milewicz
Fot. East News

Monika wie, że prawdopodobnie nigdy nie pozna prawy na temat śmierci swojego ojca. Tamtego feralnego dnia przebywała ze swoją rodziną — mężem oraz roczną córeczką — w Chicago, gdzie studiowała w National Louis University. Miała wówczas 23 lata. "Była trzecia rano, kiedy zaczęli do mnie dzwonić ludzie, żeby powiedzieć, że być może tata zginął w Iraku, ale że jeszcze nic nie wiadomo. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że on może nie żyć. Parę godzin później zadzwonił do mnie ktoś z telewizji, że to jednak był tata" — powiedziała później w rozmowie z Galą.

Monika Milewicz, córka Waldemara Milewicza, 20.08.2004 r.

Fot. Kosycarz/KFP/REPORTER

Córka była dla Waldemara Milewicza najważniejsza. Kierował całym jej życiem

Waldemar Milewicz przez swoich bliskich wspominany był jako człowiek lubujący się w samotności, o specyficznym poczuciu humoru. Wobec córki był z kolei wymagający i obcesowy. Wiele spraw załatwiał na ostro, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Monika Milewicz wiedziała najlepiej, jak surowy potrafił być. Nie zaakceptował jej pierwszego wyboru na studia. Marzenia o hebraistyce porzuciła pod wpływem ojca. "Pamiętam, że powiedział: „Absolutnie nie ma takiej opcji” i już nigdy więcej o tej hebraistyce nie rozmawialiśmy. Nie poszłam na kierunek, na który chciałam. Skończyłam studia, które on wybrał", mówiła w Vogue.

"W stu procentach mnie kontrolował. Wiedział wszystko o moim życiu, podejmował za mnie decyzje. Przez całe życie byłam przyzwyczajona, że zawsze jest obok. Dlatego po jego śmierci nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Kiedyś poszłam do sklepu i przez pół godziny patrzyłam na półkę z papierem toaletowym, bo nie wiedziałam, który wybrać. Ciężko mi było odnaleźć samą siebie".

Nie protestowała, wiedząc, że chce dla niej jak najlepiej. "Wywinęła się" dopiero na trzecim roku studiów; zaszła w ciążę i zaręczyła z ówczesnym chłopakiem. Jej dzieciństwo było strasznie stresujące — są jednak chwile, które wspomina z uśmiechem na ustach. "Sprostać wymaganiom taty było ciężko, ale nie szczędził mi pochwał, gdy był na to moment. Mówił: „Jestem z ciebie dumny”, klepał po plecach i wiedziałam, że jest zadowolony. Był szczęśliwy, że studiuję w Stanach i że mówię po angielsku lepiej niż on".

Waldemar Milewicz, 2.12.2001 r. Warszawa. Rozdanie nagród Grand Press. 

Waldemar Milewicz
Fot. East News

Córka Milewicza nigdy nie pogodziła się z odejściem ojca

Zależało mu, by wyrosła na silną i niezależną kobietę. Nie chciał, by córka spędziła życie, zajmując się domem i dziećmi. "Uważał, że kariera i własne pieniądze dadzą mi niezależność i wolność. I tak się stało. Problem w tym, że choć skończyłam w Stanach studia, mówię wieloma językami, jestem wolna i stać mnie, by wykształcić trójkę dzieci, nie idę do pracy z pieśnią na ustach, tak jak on szedł do telewizji", wyznała trzy lata temu córka zmarłego reportera. Wciąż dotkliwie odczuwa jego brak, zastanawia się, co doradziłby jej w kryzysowych momentach...

"Oddałabym wszystko, żeby mieć go dzisiaj przy sobie albo żeby był gdzieś tam żywy. Gdy wyjechałam, dzwonił do mnie w każdą niedzielę rano, a gdy miałam problemy, dzwonił nawet codziennie. Do tej pory w każdą niedzielę rano czekam na telefon od niego".

Monika Milewicz nie zawsze była w stanie podejmować świadome decyzje w życiu. Szła przez nie bezrefleksyjnie, dopiero ostatnio coś zaczęło się zmieniać. Niełatwe doświadczenia z dzieciństwa pomogły jej zrozumieć, jaką drogę chce obrać jako rodzic. "Powoli zaczynam się budzić. Wyciągam wnioski z doświadczeń. Mojej córce zostawiłam wolną rękę w wyborze studiów. Był czas, że kontrolowałam ją tak, jak tata kontrolował mnie, i to powodowało między nami wiele napięć. Gdy zorientowałam się, że to robię, a właściwie zmusiłam się do tego, by zdać sobie z tego sprawę, wysłałam ją na studia do innego stanu. Chciałam dać jej wolność, której sama nie miałam" — wyznała w rozmowie z Vogue 

Monika Milewicz, córka Waldemara Milewicza, 20.08.2004 r.

Fot. Kosycarz/KFP/REPORTER

Pogrzeb Waldemara Milewicza, na zdjęciu mama dziennikarza i jego córka Monika Milewicz, Warszawa, 14.05.2004 rok
Fot. Maciej Figurski / Forum

Pogrzeb Waldemara Milewicza, na zdjęciu mama dziennikarza i jego córka Monika Milewicz, Warszawa, 14.05.2004 rok

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale szybko zamieszkali razem. Teraz czeka ich wielka zmiana!

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MARYLA RODOWICZ o poczuciu zawodowego niedocenienia, związkach – tych „gorszych, lepszych, bardziej udanych” i swoim azylu. KAROLINA GILON I MATEUSZ ŚWIERCZYŃSKI: ona pojechała do pracy na planie telewizyjnego show, on miał przeżyć przygodę życia jako uczestnik programu… MAREK TORZEWSKI mówi: „W miłości, która niejedno ma imię, są dwa kolory. Albo biel, albo czerń. A ja mam tę biel, a to wielkie szczęście…”.