Swoimi obrazami zachwyca kolekcjonerów na całym świecie: "Może dziś odcinam kupony, ale droga nie była łatwa"
"Każde dzieło to filtr do wnętrza naszego serca i umysłu", mówi Piotr Czajkowski
Zabiera nas w podróż po tętniącej życiem stolicy Francji, oprowadza po tajemniczym labiryncie paryskiego metra. Obrazami Piotra Czajkowskiego zachwycają się kolekcjonerzy na całym świecie, a jego dzieła znajdują się dziś w prywatnych zbiorach w Japonii, USA, Rosji, Niemczech, Belgii, Wielkiej Brytanii czy Szwajcarii. Brał udział w prestiżowych wystawach w kraju i za granicą, a na swoich obrazach zarobił już ponad milion dolarów. Piotr Czajkowski talent rozwijał w murach Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi, której dziś jest wykładowcą i kształci kolejne pokolenia utalentowanych artystów.
W 2012 roku powstał jego cykl Metro, na który składa się kilkaset prac – obrazów i rysunków. Co było inspiracją do jego stworzenia? Piotr Czajkowski zaprasza nas do swojego świata. W wywiadzie dla Viva.pl, artysta opowiada nam o swojej niezwykłej drodze.
Piotr Czajkowski w wywiadzie dla VIVA.PL, o zawodowej drodze i pasji
Kilka miesięcy temu spod Twoich skrzydeł wyfrunęli kolejni artyści. Słyszałam, że jesteś jednym z ulubionych wykładowców Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi.
Ktoś mnie bardzo wychwalił (śmiech). To cenna informacja zwrotna. Na pewno gramy do jednej bramki. Mam okazję pracować na co dzień z fantastycznymi studentami, a czerwcowe dyplomy były bardzo ciekawe. Najbardziej cieszę się, gdy student, z którym tworzymy coś fajnego, czerpie satysfakcję ze swoich postępów. To podwójna nagroda. Staram się podchodzić do swojej pracy niesztampowo, nieszablonowo. Rozumiem, że dziś wkład dydaktyka w rozwój człowieka nie kończy się tylko na przedmiocie, który wykładała, ale należy patrzeć o wiele szerzej i dostrzegać rzeczy, na pierwszy rzut oka niezauważalne. Ta pewna relacyjność między pedagogiem, a studentem generuje zadowolenie. Poza tym, moi uczniowie zauważają świetne efekty w krótkim czasie. Zawsze obiecuję im to już na samym początku naszej współpracy.
A jest jakiś haczyk?
Zawsze jest (śmiech). Muszą spełnić kilka warunków. Tylko systematycznością i konsekwencją swoich działań można osiągnąć założony cel. Cieszę się, że mi ufają. Nie daję im konkretnej recepty – macie robić tak, bo tylko to zadziała. Staram się ich uwrażliwiać na pewne elementy. One mogą doprowadzić ich do ciekawego, owocnego życia, pełnego satysfakcji i entuzjazmu. To kluczowe elementy, które budują naszą codzienność, czynią je ciekawą, radosną. Więc przedstawiam im taką wieloperspektywę, ponieważ bycie artystą to również bycie człowiekiem w wielu wymiarach i jakościach. Zanim moi studenci dobiegną do mety, chcę ich przeprowadzić przez różne terytoria i aspekty pracy. Jeśli będą potrafili patrzeć na pewne rzeczy z innych perspektyw, to dostrzegą istotne różnice. A te często determinują właściwe decyzje.
Zawsze jesteś szczery ze swoimi studentami?
Zawsze. Często uświadamiam im, że w ich wieku nie byłem na takim etapie projektowym, który reprezentują teraz. Artystycznie byłem mocno rozwinięty, ale nie projektowo… Młodzi twórcy mają dziś dostęp do pewnych rzeczy, które dla mojego pokolenia były nieosiągalne. To były inne zasoby i możliwości. Ale to nie oznacza, że mają łatwiej. Paradoksalnie to bardzo utrudnia funkcjonowanie w dzisiejszym świecie. Trzeba w tym gąszczu dostrzec siebie, a nie być zawidzianym powidokiem, kopią swojego profesora czy mentora. Sztuka to dotykanie prawdy o sobie, o człowieku.
To cenne nie tylko w artystycznym świecie. Czyli to Twój autorski sposób docierania do młodych twórców.
Tak czuję. Nie jest dziś sztuką rozegrać coś na przestrzeni kartki. Nie powiem studentom – idź w prawo, wyżej, maluj ciemniej, a teraz jaśniej, dodaj więcej tego koloru, a potem innego. Nie. To jest element większej całości, po którą należy się pochylić, po którą sięgnie dobry i mądry pedagog, by rozstrzygać o pewnej jakości na tej swojej drodze edukacyjnej. Finalnie w końcu patrzymy na fantastyczne efekty.
Czytaj też: Rusza 49. festiwal w Gdyni. Oto filmy nominowane w Konkursie Głównym
Często spotykam się też z pytaniami na temat finansów – czy uczę studentów, jak sprzedawać swoje obrazy i jak się cenić. Odpowiedź jest jedna - nie. Sam nie stawiałem sobie od początku pytania, jak zarobić pieniądze. Nie to było najważniejsze. Jestem zwolennikiem tego, by najpierw znaleźć w sobie jakaś pasję, zbudować jakość, pokazać indywidualność i zdobyć w tym obszarze zawodowstwo. Jakość jest luksusem i to ona rodzi pieniądze. Nigdy nie dam nikomu na to jednej recepty.
Aspekt finansowy zazwyczaj intryguje wiele osób, cyferki najszybciej przemawiają do ludzi. Niektórzy właśnie przez ich pryzmat wartościują dzieło i nie dostrzegają pracy, trudu i talentu, a to wszystko przecież składa się na całość.
No tak. Nie widać determinacji i konsekwencji. Kulisy cały czas są przysłonięte, a na światło dzienne wychodzi jedynie niewielki wycinek naszego życia. Nie ma barwnej codzienności, poranków przy sztaludze czy zarwanych nocy. A czasami i chwil załamania, bo też ulegam słabościom, lękom, różnym formom wyczerpania. To są elementy naturalne w naszych dążeniach na życiowej ścieżce. Na pewno trzeba uważać z ambicją. Bywa nieokiełznana i sieje destrukcję.
Jesteś mentorem dla innych, a co z Twoimi mistrzami? Kto Cię ukształtował?
Trudno byłoby mi wskazać konkretną osobę. Mentorzy, ci książkowi, pojawiali się w na drodze mojej edukacji. A tymi prawdziwymi są ludzie, których spotykamy na co dzień. Czasami zasłyszane zdanie, które ma jakąś swoją prawdę życiową może być darem dla drugiego człowieka. Czasami wystarczy krótkie spotkanie, otwarty umysł i uważność. A to w dzisiejszych czasach nie jest tak oczywiste. Dla mnie to właśnie drugi człowiek jest naszym zwierciadłem, w którym możemy się przeglądać. To pomaga nam przemierzać nieznane, uczyć się i doświadczać siebie i życia. I to daje mi sztuka, w tym także tkwi jej piękno. Tak możemy dążyć do najlepszej wersji siebie.
I doceniać te chwile szczęścia, choć w codziennym pędzie świata coś nam umyka. W rzeczywistości, jesteśmy zlepkiem doświadczeń i przeżyć swoich, a także osób, które spotykamy na swojej drodze.
Dlatego czasami fascynuje mnie, jak na podstawie tego potrafimy odbierać, interpretować sztukę. Filtrujemy ją przez naszą duszę. Mówisz o pędzie. Pędzimy, po prostu ulegamy pewnym zbiorowym ruchom i podejmujemy wybory, ale nie zawsze dobre. Czas przynosi naprawdę wartościowe odpowiedzi. Warto zaufać intuicji, zatrzymać się…
Stajesz się dla swoich studentów drogowskazem, zachęcasz ich do tego, by szukali własnej drogi. Kiedy Ty sam uwierzyłeś, że sztuka to Twoja właściwa i jedyna droga?
Wiesz co, nie było tak, że to była jedyna droga. Zajmowałem się innymi rzeczami i też wierzyłem w ich pomyślność. Zawsze robiłem wszystko najlepiej, jak potrafiłem, z poczuciem absolutnej szczerości i pełnym zaangażowaniem. Zawsze czułem, że ustawiam sobie wysoko poprzeczkę, że mam do zaoferowania coś, na co jeszcze nie byłem gotowy. Oczywiście, teraz mogę mędrkować. Może wtedy nie potrafiłem inaczej? Za mną wiele spotkań, doświadczeń i to zamykam w dużym cudzysłowie. W końcu te kropki się połączyły, sprawiając, że byłem gotowy na rozpoczęcie kolejnego etapu. To właśnie w nim dziś jestem. Od 12 lat, nieprzerwanie.
W 2012 roku rozpocząłeś swój cykl obrazów pt. Metro.
Dlatego tak często, a wręcz do znudzenia, podkreślam, że te doświadczenia, dni, ciężka praca w końcu popychają cię w odpowiednią stronę. Trzeba cierpliwości . Wszystko jest po coś, wszystko na coś nas przygotowuje. A może gdyby zabrakło któregoś z elementów w tej całej układane dziś robiłbym coś zupełnie innego? Fakt, że dotarłem do swojego miejsca jest moją dumą i daje mi poczucie spełnienia, ale wciąż czuję też głód pomysłów. Wciąż wiele wyzwań przede mną, więc ta droga nie ma horyzontu.
Pierwszą kropkę, ten znaczący punkt na mapie marzeń postawił Twój dziadek wręczając Ci specjalny prezent.
Byłem małym chłopcem, kiedy otrzymałem od niego teczkę rysunkową. Rysowanie, malowanie sprawiało mi ogromną przyjemność. Zatrzymujemy w pamięci pewne rzeczy, traktując je wręcz, jako takie magiczne momenty.
Nie bez powodu mówi się, że to czego doświadczamy w dzieciństwie, buduje nas w dorosłości.
Zgadzam się z tym w pełni. Nasiąkamy wszystkim nieświadomie. Potem nasz mózg część rzeczy wypiera, a po latach skłania nas do refleksji i rozmyślań – czy to zdarzenie rzeczywiście miało znaczenie, naznaczyło moje życie. Wraca zapach tego papieru, kredek… Opieram się na tych wspomnieniach, odbijam się w nich. Te zatrzymane emocje są niesamowitym paliwem do tworzenia.
Jesteś pierwszą artystyczną duszą w rodzinie, czy może kontynuujesz tradycje?
Przypadło mi być pierwszym artystą z dyplomem (śmiech). Natomiast mój ojciec miał w sobie wszelkie predyspozycje do tego, by tym artystą być. Głos ludu był inny. W tamtych czasach kraj potrzebował inżynierów, więc za namową dziadka wybrał tę drogę. Ukończył Politechnikę, jednak jakiś wewnętrzny głos wciąż ciągnął go wyrażania się w różnych formach ekspresji manualnej.
Czytaj też: El Greco – hiszpański artysta greckiego pochodzenia. Zwolennik ekspresji i wydłużonych form
Ty podążałeś za głosem serca.
To tylko uświadamia mi, jak ważny jest każdy, naprawdę, każdy etap. Niektórych zagłuszają niespełnione aspiracje bliskich. Człowiek nie mając tego autorytetu w sobie, przekonania i głosu intuicji będzie szukał tego na zewnątrz. Ze światem trzeba umieć się odpowiednio konfrontować. Trzeba być upartym, ale tutaj mówię o uporze jako o potencjale, nie destruktywnej sile, która gdzieś nas gubi. Dziś nie mam poczucia, że coś mi umknęło, nie mam poczucia tęsknoty za niespełnionym. Kończyłem liceum plastyczne, potem Akademię. Tworzenie od zawsze było mi bliskie, żyłem tym.
Patrząc z perspektywy czasu, cykl Metro był pewnym przełomem w Twojej karierze?
Myślę, że jest znamienna różnica między tym, co było przed nim, a co nastąpiło. Dziś to, co tworzę ma wymiar globalny. Jestem otwarty na to, co przynosi świat i gotowy konfrontować się najlepszymi galeriami na świecie. Mam świadomość, że moja sztuka może pretendować do tych miejsc. Wcześniej tego nie czułem, mimo tego, że zawsze czerpałem satysfakcję z tego, co robię. Teraz widzę, że moja twórczość nosi znamiona pewnej rozpoznawalności, autonomiczności. Na pewnej wystawie, jeden z polskich marszandów powiedział, że patrząc na te obrazy nie ma déjà vu. To miłe, że nie masz powidoku innego artysty, wydaje się być świeże, inne, tworzy odrębną jakość. Ilekroć dochodziło do takiej konfrontacji - widz versus obraz, dzieło rysunek, to zawsze spotykałem się z fajnymi emocjami. Cieszyłem się ogromnie, że moje prace wywołują w ludziach taką żywość, taką pobudliwość, oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Widziałem ten błysk w oku, co przynosiło mi ogromną frajdę
Mnie przeniosły nie tylko w podróż po paryskim metrze, a także w piękną wyprawę po emocjach. Z zaciekawieniem próbuję się przedrzeć przez kolejne fragmenty obrazu, by poznać jego tajemnicę. Dla Ciebie, jako artysty sam proces tworzenia to z pewnością kolejna podróż w głąb siebie.
Oczywiście. My tak naprawdę potrzebujemy pretekstu – momentów, które będą nas konfrontowały ze światem zewnętrznym. Dla mnie inspiracją do powstania Metra była podróż do Paryża. Dla człowieka, który ledwo co skończył Akademię było to miejsce magiczne, a wręcz symboliczne, nasycone historią sztuki. Przed oczami pojawiali się kolejni malarze czy rzeźbiarze, o których chwilę wcześniej zaczytywałem się w podręcznikach. Niesamowity świat! Niektórzy w akcie tworzenia poszukują prawdy. A ja jeszcze skłaniam się ku temu, co generujemy. Każde dzieło to filtr do wnętrza naszego serca i umysłu, doświadczeń, historii naszych relacji. Możemy to nazywać na przeróżne sposoby, ale zawsze będzie to powidok naszej prawdy o sobie. Życie to podróż z przeróżnymi przesiadkami, opóźnieniami, spotkaniami, które zmieniają bieg wydarzeń. Cykl Metro jest dla mnie mocną metaforą czasu i podróży. A nasz czas jest przecież policzony. Więc tym bardziej dostrzegam kolejną piękną emocję i przyjmuje wszystkie kolory życia.
Metro składa się z kilkuset dzieł. Są takie prace, z którymi trudno było Ci się rozstać?
Wiesz, ja na początku miałem z tym poważny problem (śmiech). Wszyscy mi powtarzali, że powinienem pokazać swoje prace światu. Tak się stało i doprowadziło do momentu, w którym jestem dziś. Jako już dojrzały artysta niedawno doszedłem do ściany. Dostałem propozycję dwóch wystaw, a nie miałem żadnego swojego obrazu, nie miałem co pokazać (śmiech). Pracuję dużo i systematycznie. Pracownię odwiedzam codziennie, nawet jeśli jestem na uczelni, to przyjeżdżam tutaj i tworzę, ale te prace cały czas wyruszają w świat. W końcu zacząłem dbać o to, by stworzyć taką nierozerwalną, nienaruszoną kolekcję autorską. Zbudowałem też w swojej pracowni przestrzeń galeryjną z profesjonalnym oświetleniem.
Zderzając się ze sztuką, zdarza mi się słyszeć, że dla artystów akt tworzenia jest swego rodzaju formą medytacji. Jak jest w Twoim przypadku?
Pewną intymnością, powrotem do tego, co tkwi we mnie. Czasami jest to odczuwalne bardziej, a czasami mniej w zależności od danego dzieła. Zdarza się, że działamy z poziomu doświadczenia, rutyny rzemieślniczej, ale często wsparte jest to nadwrażliwością, umiejętnością sięgania do emocji. To twórcze ślady naszej ekspresji. Wiem, że potykałem się, że popełniałem różne błędy, ale one w konsekwencji czasu procentowały. W dodatku byłem uparty i mimo różnych niepowodzeń miałem dużo siły.
I dziś triumfujesz.
Może dziś odcinam kupony, ale droga nie była łatwa. Trzeba najpierw upaść, nabić sobie guza, bo potem wdrapać się na szczyt. W tych najtrudniejszych chwilach poznałem samego siebie, ile jestem w stanie udźwignąć. Usłyszałem w jakimś podcaście słowa mężczyzny, który zdobywa kolejne górskie szczyty. Na tej górze nie ma nic oprócz widoku, ale sama droga, i to, co dzieje się z człowiekiem podczas wielu godzin intensywnego wysiłku jest największym błogosławieństwem dla niego samego. Ja od początku miałem pasję i poszedłem za tym. Dopóki masz poczucie sensu, będzie Ci ono rozświetlało każdą sytuację. Wtedy czujesz całym sercem, że żyjesz. Każdy z nas ma pewną misję. Niektórzy szukają jej całe życie. Pragnąłem zostawić po sobie dobre ślady. A dziś mogę to robić nie tylko za sprawą swoich dzieł, a także dzięki pracy dydaktycznej.
Co poświęciłeś, by być w tym miejscu, w którym jesteś?
Zawsze kategoria poświęcenia jest inna… Wszystko zależy od wartości, które w sobie nosimy, jaką mamy hierarchię. Każdy ma swój azymut. Zadałaś pytanie… Nie było mnie w domu przez długi czas. To odbiło się na rodzinnych relacjach. Mam świadomość, że przegapiłem wiele momentów w dorastaniu mojego syna, nie poświęcałem mu tyle uwagi, ile powinienem. Nie wypełniłem do końca swojej ojcowskiej roli i gdzieś do dzisiaj mam z tym jakiś problem, że tak się to potoczyło. Robiłem, co mogłem i co potrafiłem. I chociaż takie przekonanie może mi towarzyszyć, to po drugiej stronie jest ten drugi człowiek, ze swoimi emocjami, z polem deficytu. Za sukcesem, choć nie lubię bardzo tego określenia, zawsze idzie jakiś ekwiwalent straty, zaniedbania, rozczarowania w kontekście relacji, życia innych ludzi. Z tym trzeba się liczyć.