"Samotność i cisza nigdy nie wyglądały tak słodko". Hipnotyzujące zdjęcia ulicy Saula Leitera
1 z 24
Trzy lata po śmierci, w wieku 89 lat, Saul Leiter uważany jest za jednego z wielkich pionierów fotografii XX wieku. Jego eksperymenty z kolorem i zasadami kompozycji czy kadrowania, malarska estetyka zdjęć w latach 50. i 60. sprawiły, że stworzył nową formę: foto-abstrakcję, która inspiruje do dziś nie tylko fotografów, ale i filmowców. Teraz w Londynie trwa retrospektywna wystawa jego prac, które wciąż hipnotyzują.
Saul Leiter pokazywał amerykańską rzeczywistość, portretując ludzi na ulicach. Interesowało go miasto, bary, kawiarnie, motele, neony, autobusy i taksówki. Często przedstawiał banalną, miejską rzeczywistość Nowego Jorku, ale nie był typowym przedstawicielem szkoły ulicznej fotografii. Do swoich zdjęć podchodził w sposób malarski i abstrakcyjny, bo malarstwo było jego pierwszą miłością. Raczej interpretował rzeczywistość metropolii, w ciepłych kolorach i z ekspresjonistycznym zacięciem opowiadał o witalności miejskiej dżungli.
"Zdjęcia Leitera to senne arcydzieła, fotograficzny odpowiednik poetyckich olejów Pierre'a Bonnarda, które powstały w południowej Francji pokolenie wcześniej. Jego kompozycje są rozmyte przez śnieg, deszcz ze śniegiem, deszcz, a koloru dodaje im czerwony parasol lub szal. Piesi na ulicach - z listonoszami i policjantami włącznie - na ogół idą samotnie złapani ukradkiem przez okno, po drugiej stronie ulicy, pod mostami lub w dole alejki. Samotność i cisza nigdy nie wyglądały tak słodko" - ocenił krytyk Christian House, pisząc o wystawie "Saul Leiter", która trwa w londyńskiej The Photographers’ Gallery.
Jego największą muzą była... ulica
Ten charakterystyczny styl Amerykanin wypracował przez lata. Pod koniec lat 40. porzucił studia teologiczne w Cleveland, aby zostać artystą w Nowym Jorku. Początkowo fotografuje w czerni i bieli, ale z czasem woli eksperymenty z materiałami kolorowymi. Szukając swojego stylu korzysta z materiałów przeterminowanych czy uszkodzonych i rozpoczyna pracę z małoobrazkową Leicą. Taki aparat pozwala mu na szybkie i dyskretne fotografowanie na ulicach. "Nie mam filozofii, mam aparat" - mawiał.
Obserwuje ludzi, miejsca. Szuka kontrastów koloru i formy. Chodząc po ulicach z małym aparatem jest skupiony na poszukiwaniu kadru, nie myśli o sprzęcie, który jest poręczny i dyskretny. Ta swoboda pozwala na eksperymentowanie. Leiter szybko porzuca przyjęte zasady kompozycji i kadrowania, szuka czegoś na styku sztuki i fotografii, ale cały czas odwołuje się jednocześnie do swoich wielkich inspiracji: prac Roberta Franka i Diane Arbus.
Żeby zarobić na życie zostaje fotografem mody. Współpracuje z największymi tytułami jak "Esquire", "Vogue", "Harper's Bazaar" i "Elle" i choć trwa to w sumie przez 20 lat, to jego największą muzą była... ulica. Po godzinach dla siebie i dla przyjemności fotografowania cały czas portretuje to, co widzi spacerując.
"Zrobiłem coś, co sprawia ludziom przyjemność"
I choć na retrospektywie w Londynie pokazane są jego zdjęcia mody, akty, szkicowniki, wczesne fotografie monochromatyczne, to właśnie kadry z Nowego Jorku skradły show. Są fascynujące. Bo chodzi w nich nie tylko o zdolność fotograficznego zamrożenia "decydującego momentu", lecz o umiejętność tworzenia niesamowitej atmosfery. On sam zgodził się z tą teorią m.in. w dokumencie "In No Great Hurry" w reżyserii Tomasa Leacha, którego był bohaterem.
"Dobre jest to, że w bardzo niedoskonałym świecie zrobiłem coś, co sprawia ludziom przyjemność" - Leiter powiedział krótko przed śmiercią.
Wystawa "Saul Leiter" w Photographers ' Gallery, Londyn, do 3 kwietnia.
2 z 24
3 z 24
4 z 24
5 z 24
6 z 24
7 z 24
8 z 24
9 z 24
10 z 24
11 z 24
12 z 24
13 z 24
14 z 24
15 z 24
16 z 24
17 z 24
18 z 24
19 z 24
20 z 24
21 z 24
22 z 24
23 z 24
24 z 24