To my. W kinach drugi film w karierze reżysera głośnego Uciekaj!
Przeczytaj naszą recenzję
Mówi się, że sami jesteśmy swoimi największymi wrogami. Jordan Peele, autor głośnego Uciekaj!, bardzo dosłownie potraktował to powiedzenie. Jego najnowszy film To my już w kinach.
„To my”. Opis fabuły
Adelaide Wilson (Lupita Nyong’o) przeżyła w młodości chwilę grozy. Podczas rodzinnego wypadu na plażę zagubiła się w jednej z miejscowych atrakcji i została odnaleziona dopiero po kilkunastu minutach. Po latach wciąż cierpi na traumę związaną z tym wydarzeniem. Daje ona znać o sobie, gdy razem ze swoją rodziną – mężem Gabe’em (Winston Duke) i dwójką dzieci (Shahadi Wright Joseph, Evan Alex) – Adelaide wraca w rodzinne strony, by spędzić tu wakacje w towarzystwie znajomych (w jednej z ról Elizabeth Moss). Plaża, na której przed laty się zgubiła, budzi stare wspomnienia. Na dodatek wiele dziwnych znaków wskazuje na to, że coś złego wisi w powietrzu. Wieczorem, pierwszego dnia pobytu, rodzina Wilsonów zostaje zaatakowana przez czworo napastników ubranych w czerwone kombinezony i uzbrojonych w nożyce.
Recenzja filmu „To my”
Oczekiwania po drugim filmie w karierze Jordana Peelego były ogromne. Reżyser, którego film Uciekaj! podbił serca fanów kina grozy na całym świecie, filmem To my udowodnił trzy rzeczy. Po pierwsze, że warto zapamiętać jego nazwisko, bo to zdecydowanie jeden z najciekawszych ostatnio twórców. Po drugie, że świetnie potrafi budować napięcie, rozładowując je od czasu do czasu specyficznym poczuciem humoru. To ostatnie akurat nie dziwi, bo Peele ma za sobą przeszłość komika. Po trzecie z kolei, że w kopiowaniu innych nabrał coraz większej wprawy. W To my z łatwością można zauważyć rozwiązania podpatrzone w filmach takich jak Nieznajomi czy Dom w głębi lasu. A także mniej znanych tytułów pokroju pokazywanego w Polsce jako Równoległa rzeczywistość filmu Jamesa Warda Byrkita czy Zaproszenia Karyn Kusamy. Robi to jednak na tyle umiejętnie i sprawnie, że trudno mieć o to jakieś większe pretensje.
Punkt wyjścia filmu To my jest intrygujący. Oto, co zdradza już zwiastun filmu, czwórka bohaterów filmu Peelego zostaje zaatakowana przez napastników wyglądających dokładnie tak samo jak i rodzina Wilsonów. Nic nie wskazuje na to, że z psychopatami będzie można się dogadać po dobroci, a ich zachowanie dowodzi, że wkrótce rozegra się walka o życie. Po pierwszym szoku Wilsonowie stawiają wszystko na jedną kartę. Jeśli chcą przeżyć, będą musieli zabijać.
Zwiastun filmu „To my”
W przeciwieństwie do innych tytułów gatunku home invasion (filmy opowiadające o włamaniach, które zwykle kończą się torturami właścicieli domów), akcja filmu To my szybko przenosi się w plener. Zapobiega to monotonii i pozytywnie wpływa na fabułę. Coś, co było grą o przetrwanie, staje się też poszukiwaniami odpowiedzi na pytanie, skąd wzięli się tak specyficzni napastnicy? Jest w To my trochę baśni, ale przede wszystkim czysty survival w sytuacji, gdy kolejne zagrożenia mnożą się coraz szybciej. Sprawna reżyserska ręka sprawia, że To my ogląda się bardzo dobrze. Peelemu udaje się też odciągnąć uwagę widza od niektórych elementów filmu, które można by uznać za nie do końca poważne.
To my dobrze sprawdza się jako klasyczne starcie dobrego ze złym, ale zostawia też pole do interpretacji wykraczających poza tematy, którymi zwykle interesuje się horror. Nie jest to kino tak wyraźnie przesiąknięte tematem rasizmu jak poprzedni film Peelego, a rzeczy do przemyślenia rzucane tu w kierunku widza są bardziej uniwersalne. Umiejętnie budowane napięcie, nasycone barwą kadry i wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa sprawiają, że To my staje się pewniakiem do ciekawego kinowego seansu.
Plakat filmu To my