Reklama

10 lat temu założył World Orchestrę. Miał świętować muzyczny jubileusz. Ale koronawirus pokrzyżował jego plany. Opowiedział nam o tym jak przetrwać pandemię będąc muzykiem, na czym można zarobić pieniądze, żeby przeżyć. I o pozytywnych stronach zamknięcia.

Reklama

Dziesięć lat temu rzucił dobrze płatne zajęcie, jakim było produkowanie płyt popowych artystów i założył World Orchestrę. Grzech Piotrowski marzył o tym od dawna, aż w końcu spełnił swoje marzenie. Na ten rok zaplanowany był huczny jubileusz, niestety pandemia koronawirusa pokrzyżowała plany. „Ta trasa miała być uwieńczeniem drogi jaką przeszliśmy przez te dziesięć lat. Szykowaliśmy się do do niej już od dwóch. Planowaliśmy zagrać w czerwcu koncerty symfoniczne. Mieliśmy występować w składzie od 100 do 200 osób. To jest ogromne przedsięwzięcie. Niestety musieliśmy z tego zrezygnować. Mamy nadzieję, że druga część obchodów zaplanowana na jesień dojdzie do skutku”.

Alchemia muzyki

Tymczasem razem z żoną Pauliną stworzyli markę Alchemik Manufacture(od tytułu pierwszej marki Grzecha Piotrowskiego, jego małego wydawnictwa płytowego) towarzyszącą World Orchestrze. Ręcznie produkują limitowaną serię płyt ze specjalnymi okładkami, wspólnie z marką LaMillou stworzyli kolekcję na dziesięciolecie World Orchestra. Mają nawet czarny miód zamknięty w ozdobnym słoiczku. „Do tej pory nie mieliśmy czasu, by zrealizować jedno z naszych marzeń. Chciałem, żeby równolegle historia muzyczna była opisywana historią różnych przedmiotów, codziennego użytku. Rodzaj firmy dookoła World Orchestry pamiątki dodatki. Zaczęliśmy od ręczenie robionych okładek płyt - ręcznie malowane, opalane ogniem, ze starych skór. Wypuszczamy krótkie serie. Aż jestem zaskoczony efektem. Rozpoczęliśmy współpracę z La Millou i wspólnie zrobiliśmy kolekcję na dziesięciolecie World Orchestry. Powstała grafika mapa świata i nasza podróż muzyczna jest w niej zawarta. Ta współpraca nakreśliła naszą drogę na jaką wkroczyliśmy, żeby przetrwać na rynku. Są to smaki - świeżo ususzona trawa cytrynowa z Capo Verde, z Baszkirii miód czarny dziki, tych przeróżnych smaków, herbat, kaw jest dużo. Korzystając z wolnego czasu jaki teraz mamy opiszemy naszą przygodę i zamkniemy ją w manufakturze. Będzie się to nazywało Alchemik Manufacture. Historia zatacza koło. To jest moje życie, moja droga, moja przygoda. Moi słuchacze pamiętają muzykę i spotkanie. A ja nie pamiętam muzyki, bo ona jest cały czas we mnie. Pamiętam ludzi. Żeby podkreślić wagę tych spotkań chcę robić te rzeczy. Przeczytajcie nasz wywiad:

Kiedyś zagrał Pan na saksofonie zbudowanym z lodowego bloku. To musiało być wielkie przeżycie i niesamowita przygoda. Myśli Pan o tym na czym Pan zagra, gdy skończy się kwarantanna? Na czymś równie spektakularnym?

Faktycznie grałem w wielu ciekawych miejscach na świecie i zdarzyło mi się grać na saksofonie z lodu podczas Ice Music Festival w Geilo (Norwegia).
To był absolutny odlot, festiwal jednego z naszych World Orchestrowych artystów Terje Isungseta. Omal nie odmroziłem sobie rąk. Trzy dni w temperaturze od -20 do -28 stopni, koncert przy pełni księżyca o północy, na zewnątrz w temperaturze -25 stopni. Podobno jestem pierwszym Ice Saksofonistą na Ziemi :-)
Teraz moją głowę zaprząta powrót do starych szpulowych magnetofonów, które wykorzystam jako analogowy delay do saxu. Połączenie nowoczesnych rozwiązań HiFi i audio XXI wieku z analogiem lat 70-tych i lampowym wzmocnieniem. Praca w toku. Podczas ostatnich dwóch lat zagrałem kilkadziesiąt „Silent Concert” (koncert na słuchawkach), które słuchacze określają jako „klucz do marzeń, pobudzanie percepcji, kreowanie własnych filmów przez muzykę, odlot, wyzwolenie wyobraźni czy wewnętrzną podróż”. Gram przestrzenną muzykę, którą kreuję tu i teraz. Saksofon, jego szum i stukot klap, dźwięki dzwonków z całego globu, kamieni, patyków. Brzmienie mojej wyobraźni prosto w waszych uszach. Koncert Hi-Fi na słuchawkach u mnie w studio lub klubie Six Seasons, w lesie, nad wodą czy na polanie.
Nowy analogowo-cyfrowy delay przyda się na 100%.

Zaczął Pan już komponować do tego projektu?

Ten proces jest inny od klasycznego komponowania czy produkcji muzycznej. To są przepływy strumienia świadomości muzycznej przez artystę. Dość popularna forma koncertowa wśród moich znajomych z World Orchestry. Ciężko określić styl muzyczny i tak naprawdę nie ma to znaczenia. Takie kreacje live rejestruję w miarę możliwości technicznych, czyli tak, gromadzę materiał na płytę. Kolejny etap to granie w częstotliwości 432hz. Aby całość była gotowa potrzebuję jeszcze rok pracy. Dla każdego muzyka jest czymś innym. Ta brzmiąca podczas Silent Concerts jest aktywatorem, wzmocnieniem naszych uczuć i fantazji. Jest związana z tym w jakim człowiek jest stanie emocjonalnym - co właśnie przeżył, gdzie był i jakie ma troski.

A Pan w jakim stanie emocjonalnym jest teraz?

Paradoksalnie w dość dobrym. Przez ten czas zamknięcia odkryłem, że nie ma znaczenia czy będę miał mniej czy więcej pieniędzy. Nie interesuję się modą, więc nie mam z tym związanych żadnych zmartwień. Nic nie kupuję. Czuję się wypoczęty i naładowany mimo, że codziennie kładę się nad ranem, planując i budując w głowie nowe festiwale, sieci koncertowe i inne działania oparte na realizacji moich fantazji i hobby sprzed lat. Zamknięcie dało mi wolność psychiczną, zauważyłem, że nasze wcześniejsze zmartwienia są śmieszne i nieaktualne. Czytam, uczę się codziennie. World Orchestra, którą stworzyłem w 2010 roku, i którą prowadzę wspólnie z moją żoną Pauliną zajmuje się obecnie kreacją na wielu płaszczyznach pozamuzycznych. Życie zmusiło nas do popłynięcia innym nurtem sztuki, tym razem użytkowej. Muzyka w poprzedniej przed pandemicznej formie może wróci za jakiś czas a może nigdy …

Rzeczywiście paradoks, w sytuacji, gdy większość artystów narzeka na brak pracy, pieniędzy, na niepewną przyszłość.

Ależ nasza przyszłość też jest niepewna. I wszystkie tegoroczne plany uległy zmianie. Tylko, że się nie poddajemy. Nie możemy koncertować? Znajdujemy inną aktywność niemuzyczną ale powiązaną z World Orchestrą. Pamiętajmy, że życie artysty to nie tylko koncert, on wypełnia de facto tylko 10% czasu jaki poświęcamy, reszta to podróże, poznawanie ludzi, krain, obyczajów, smaków, historii, nauka i akceptacja różnic. To wszystko zbudowało naszą drogę i historię.
Teraz wykorzystujemy nasze przygody kreując markę łączącą dwa oddzielne byty i tak powstało „La Millou by World Orchestra”. Początek nowej drogi. Ważnym również punktem mojej przemiany była decyzja o graniu za darmo dla naszych słuchaczy podczas pandemii.

Chodzi o projekt „Sztuka w czasach zarazy”, który spotkał się z bardzo ciepłym odbiorem?

Tak, to było bardzo spontaniczne. Na samym początku pandemii, gdy odcięto nas od wszystkiego co znaliśmy, od możliwości koncertowania, zarabiania, moja żona Paulina obudziła się pewnego poranka i powiedziała, że powinniśmy zrobić taki projekt „Sztuka w czasach zarazy”. Staliśmy się jednym z pierwszych nadawców wydarzeń kulturalnych on-line. Repertuar tworzyli artyści cierpiący na brak możliwości pracy twórczej. Kontaktowali się, bo chcieli wyjść do ludzi. W pustym klubie Six Seasons, któremu patronuje World Orchestra, odbyło się ponad 60 wydarzeń on-line. Grano, tańczono, śpiewano, czytano z serca, do pustej sali, ale uzbierało się łącznie ok 500 tysięcy widzów. Wsparł nas Stoart i drobne donacje słuchaczy, dzięki czemu mieliśmy szereg koncertów solowych, duatów, stałą serię baletową - Vladimir Jaroszenko, baletmistrz Teatru Wielkiego–Opery Narodowej i jego żona Olga tańczyli do płyty „Six Seasons”. Wszystko improwizowane. Występowali również artyści zaprzyjaźnienie z naszym klubem, Rafał Rutkowski komentował rzeczywistość w „Bajkach dla dorosłych”, a moja czteroletnia córka Gaja żyła od wtorku do wtorku czekając na dobranocki czytane przez aktora Tomasza Borkowskiego.

„Sztuka w czasach zarazy” będzie miała dalszy ciąg?

Zobaczymy jak sytuacja z koronawirusem będzie się rozwijać. Jeśli się wszystko powtórzy wrócimy do „Sztuki”.

Podczas pandemii większość artystów musiała zadać sobie pytanie „co dalej?”.

Ja również. Dzień za dniem World Orchestrze odpadały kolejne koncerty, nad którymi tak pieczołowicie pracowaliśmy z okazji tegorocznego dziesięciolecia WO, również moje mniejsze koncerty odwołano lub przeniesiono na jesień. I tu nie jestem wyjątkowy, nie użalam się, zaakceptowałem sytuację. Wielu muzyków zostało z niczym. Wyprowadziło się z Warszawy, bo nie mieli pieniędzy na czynsze. Dorośli ludzie wrócili do rodzinnych domów. Koniec - nie wiadomo, czy wrócą do zawodu. I tak jest na całym globie. W tej trudnej sytuacji postanowiłem że zmieniamy perspektywę i wykorzystujemy czas na realizację wszystkich pozamuzycznych pomysłów, jakie powstawały podczas podróży World Orchestry.

Jakie to są projekty?

Gdy dziesięć lat temu zakładałem World Orchestra chciałem, żeby równolegle ta historia muzyczna była opisywana historią zamkniętą w różnych przedmiotach codziennego użytku. Taki rodzaj firmy dookoła World Orchestry, która by produkowała jako manufaktura pamiątki, dodatki. Tak jak jest na całym świecie. Muzycy zarabiają nie tylko na graniu, ale na wszystkim dookoła. Zaczęliśmy więc z Pauliną od okładek płyt. Robimy je ręcznie. Malujemy, opalamy ogniem, ozdabiamy starą skórą, stemplujemy, lakujemy. Wypuszczamy krótkie serie. Są niesamowite! Sam jestem zaskoczony efektem. Ludzie kupują coraz mniej płyt więc w sumie można sobie pozwolić na to, żeby podnieść jakość okładek. Naszą małą produkcję nazwaliśmy Alchemik Manufacture, ku pamięci mojemu pierwszemu zespołowi Alchemik który istnieje od 1997 roku. Kolejna i najmocniejsza nuta nowości to współpraca z marką La Millou, która zaproponowała, że skoro World Orchestra świętuje dziesięciolecie, to warto zrobić specjalną jubileuszową kolekcję. Moja żona przepięknie rysuje. Stworzyła grafikę - mapę świata - i zawarła na niej całą naszą artystyczną podróż. Są więc koce piknikowe, otulacze bambusowe, pościel, poduszki i wiele innych cudnych produktów pod wspólną nazwą „La Millou by World Orchestra”.

Tylko co to wszystko ma wspólnego z muzyką?

To jest nasze życie, przygoda, droga jaką wspólnie przeszliśmy z Pauliną i Gaią. Muzyka, koncerty są czasem przyczynkiem do najciekawszych spotkań w życiu. W ten sposób poznajemy ludzi. Po jakimś czasie stwierdzamy, że właśnie dlatego życie ma sens, w tym jest esencja bytu. Nasi słuchacze pamiętają muzykę, koncerty i spotkanie. Natomiast ja pamiętam ludzi, smaki, podróże, historie. Żeby podkreślić wagę tych spotkań ubieramy to w manufaktury i nowe partnerskie współprace takie jak „La Millou by World Orchestra”. Część przychodu będzie zasilała działania World Orchestry i klubu Six Seasons. Chcemy artystycznej wolności, aby ją mieć zdecydowaliśmy się na całkowitą niezależność. Bardzo trudne i ryzykowne, szczególnie teraz, kiedy możemy liczyć tylko na siebie, przyjaciół i naszą publiczność.

Jest jednak nadzieja, że wkrótce życie kulturalne odbuduje się.

Na szczęście. Właśnie pracujemy nad VI edycją Festiwalu Wschód Piękna, który już niebawem 24-26 lipca w Hotelu Przystań w Olsztynie i w olsztyneckim Skansenie. Prawdopodobnie będzie to jeden z niewielu letnich festiwali jaki odbędzie się w te wakacje a to dzięki naszej niezależności jaką budujemy od lat. Wschód Piękna jest festiwalem „butikowym”, częściowo w otwartej przestrzeni, nad jeziorem i w przepięknym Skansenie, gdzie zorganizujemy trzy oddzielne strefy: w amfiteatrze, pod wiatrakiem i przy starej wozowni. Wszystko w formie pikniku na trawie. Pracujemy nad dostosowaniem się do wymogów, rygoru i obowiązujących przepisów. W tym roku zagrają m.in.: Czesław Mozil, Mietek Szcześniak, Mili Morena, kubanka mieszkająca w Polsce, Nick Sinckler, będą premiery, płyta Michała Salamona i mój nowy album „Serum” i wielu innych artystów.

Plany świętowania dziesięciolecia się nie powiodły.

Tak myśleliśmy w marcu, bowiem odpadła nam jubileuszowa trasa Symfoniczna (6 koncertów po 100 osób na scenie), ale teraz widzimy światełko w tunelu. Poszerzamy perspektywę, poświęcamy czas na kreację w innych obszarach, planujemy również poza Wschodem Piękna nowy micro festiwal ECOFONIA w winnicy Jasiel (koniec sierpnia), odbędą się we wrześniu już po raz trzeci warsztaty z World Orchestrą w Pałacu w Radziejowicach, klub Six Seasons działa pełną parą nad wakacyjną trasą koncertową i budowaniem sieci koncertowej. Prowadzimy rozmowy na temat premier w Moskwie, Bashkirii, Pradze, na Słowacji, chcemy również wrócić do Berlina, gdzie w 2012 roku graliśmy fantastyczny koncert. To wszystko w 2021 roku. Mamy natomiast jesienne plany i małą listopadową trasę, której realizacja cały czas się tli. Oczywiście jesteśmy zmuszeni do przedefiniowania wszystkiego, bo nasi soliści nie mogą ciągle latać, ale mam nadzieję, że listopad będzie koncertowy. A jak będzie… życie pokaże.

O czym Pan teraz marzy?

Chciałbym już koncertować, brakuje mi interakcji z ludźmi, ale staram się odebrać cała tą sytuację, w której znaleźliśmy się bez naszej zgody bardzo pozytywnie. Najważniejsza teraz jest pozytywna kreacja własnej przestrzeni, zadbanie o rodzinę i przyjaciół. Wsparcie naszych artystów, którzy są w ciężkiej sytuacji. Nauczyliśmy się cieszyć z mniejszych rzeczy. Okazało się, że największym luksusem jest człowiek, rozmowa, spotkanie, wspólna kolacja. Mam szczęście, bo moja praca jest równolegle moją pasją, życiem i hobby. Co dała pandemia i zamknięcie? W końcu zwolniliśmy tempo, przewartościowaliśmy co jest ważne a co nie warte uwagi. Zwróciliśmy większą uwagę na szczegóły i drobiazgi, dbamy o przyrodę, nie mamy materialnych potrzeb, nie kupujemy właściwie nic związanego z modą i trendami, skupiamy się na pozytywach, rozwijamy nowe pasje, czytamy, analizujemy, wprowadzamy w życie spokój. To jedyna droga aby przetrwać ten bardzo ciężki czas.

Grzech Piotrowski z żoną Pauliną i córeczką Gają w sesji dla LaMillou promującej ich kolekcję World Orchestra

LaMillou-Kamil Ozimek

Piękne ręcznie robione okładki płyt to dzieło Grzecha Piotrowskiego i jego żony Pauliny.

LaMillou-Kamil Ozimek

Grzech Piotrowski w sesji do VIVY!

Reklama

Szymon Szcześniak/LAF AM

Reklama
Reklama
Reklama