Ma 86 lat, wciąż zachwyca formą. Mało kto jednak wie, że DJ Wika skrywa smutną przeszłość
„Nie wiem, jak to przetrwałam z moją wrażliwością", mówi
DJ Wika, czyli Wirginia Szmyt. Łączy pokolenia, inspiruje, łamie stereotypy, zachwyca. Jest kolorowym ptakiem, który uskrzydla innych. „Życie szybko mija i powinno być radością. Starość tkwi tylko w naszym umyśle. Lepiej działać, niż siedzieć jak pelargonia w oknie”, zdradza swój sposób na życie. Charyzmatyczna didżejka w rozmowie z Elżbietą Pawełek.
Dj Wika o doskonałej formie
[...]
Udaje się potem Pani zasnąć? Jak Pani się wycisza?
Jeśli gram do trzeciej rano, to potem muszę posiedzieć w ciszy, najlepiej w kuchni przy herbacie z cytryną. Później biorę prysznic, wchodzę do łóżka i już mnie nie ma. Czasem jeszcze czytam, ale potem muszę pospać do południa. Następnego dnia szwendam się po domu, podlewam kwiaty, moje ukochane koty Duduś i Bubuś wskakują mi na kolana, dochodzę do siebie. Nie zapraszam nikogo do domu, nie wychodzę na zakupy. Wystarcza mi chleb, masło i pomidory – to moja podstawowa dieta.
Ile ma Pani lat?
Osiemdziesiąt sześć. Ale nie robię z tego tragedii. Staram się przeżyć życie w sposób łagodny i z dobrym nastawieniem do innych. Czasem jednak brak mi dopingu ze strony bliskich. Kiedy jeszcze żył mąż, systematycznie ćwiczyłam sylwetkę, siedząc na drążku, żeby nie mieć brzucha. On patrzył i pytał: „Po co to robisz?”. „Bo lubię”, odpowiadałam. Miałam widownię, to była zdrowa próżność.
Wciąż imponuje Pani sprawnością.
Staram się ją zachować. Jak prowadziłam wczasy dla seniorów, jeździłam na rowerze i hulajnodze. Gdybym nie miała endoprotezy stawu biodrowego, dziś zrobiłabym zakupy na hulajnodze czy pojechała na niej do parku. Ale boję się, bo kiedyś rowerzysta wjechał mi kołem w biodro i musiałam się operować drugi raz. Trzy miesiące leżałam i lekarz powiedział: „Proszę za bardzo nie skakać, bo jak to się znów zdarzy, to będzie pani leżała pół roku”.
A Pani nadal skacze…
Chcę udowodnić, że starość też się Panu Bogu udała. W dużej mierze zależy ona od nas samych.
Dj Wika wspomina życie w zakładzie poprawczym
DJ Wika to Pani drugie wcielenie. Wcześniej były inne doświadczenia. Jak wyglądał świat za kratami w zakładzie poprawczym?
Jest wulgarny, okrutny. Przez całe zawodowe życie pracowałam z trudną młodzieżą. Po dyżurach wracałam o szóstej rano do domu, czasem z wszami w głowie, bo przytulałam tych chłopców i dziewczyny… Byłam dla nich nie tylko wychowawcą, ale i matką. Angażowałam się emocjonalnie. Nie wiem, jak to przetrwałam z moją wrażliwością. Pamiętam, jak przyjeżdżali do mnie pedagodzy z Kanady, żeby poznać moje nowatorskie metody wychowawcze. To nie były jakieś metody z kosmosu. Starałam się uwrażliwiać swoich wychowanków poprzez literaturę. Sprowadziłam też do zakładu psy i koty, żeby nauczyć ich empatii, bo potrafili wrzucić kota do smoły, a potem podpalić go żywcem. Widzieli w tym swoją siłę, a powinni dostrzec okrucieństwo...
Zawsze jednak marzyła Pani o muzyce?
To prawda, ale nie zdobyłam muzycznego wykształcenia. W domu było pianino, na którym trochę grałam. Traf chciał, że rozbiło się podczas naszej kolejnej przeprowadzki, a nie stać nas było na nowe. Moi rodzice uciekli przed pożogą z Kresów i cały ich dobytek został spalony. Przeżyliśmy potem wielomiesięczną podróż do Polski na sucharach i wodzie. Ojciec tęsknił za Wilnem, nie mógł odnaleźć się w nowych warunkach, więc ciągle zmienialiśmy adresy, a ja zmieniałam szkoły. Żałuję, że nie nauczyłam się grać na żadnym instrumencie. Ale gdybym miała sprawny keyboard, który akurat jest w naprawie, tobym coś zagrała i zaśpiewała.
[...]
- CZYTAJ RÓWNIEŻ: Łączy ich gen indywidualizmu i fascynacja teatrem. Córka Tomasza Karolaka pójdzie w ślady sławnego ojca?
Rozmawiała Elżbieta Pawełek. Cała rozmowa dostępna w nowym numerze VIVY! Magazyn, który będzie dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 5 grudnia.