Bajkowy ślub miał być początkiem ich wiecznej miłości. Kulisy rozstania Haliny Mlynkovej i Leszka Wronki owiane są tajemnicą
Gdy wokalistka wróciła do Polski, nabrała wody w usta
To uczucie miało przetrwać wszystkie kryzysy. Niestety Halina Mlynkova i Leszek Wronka niedługo po ślubie postanowili się rozstać. I choć dzisiaj każde z nich poszło swoimi drogami, wielu fanów zastanawia się, co tak naprawdę poróżniło zakochanych. Oto kulisy tej relacji.
Halina Mlynkova i Leszek Wronka - historia miłości i ślub jak z bajki
Poznali się w 2011 roku, gdy Halina Mlynkova była jedną z trenerek programu w Bitwa na głosy. Co ciekawe, w tamtym czasie słynna wokalistka była oficjalnie żoną Łukasza Nowickiego, z którym doczekała się z syna - Piotra. Do rozwodu między nimi doszło rok później. Piosenkarka była jednak otwarta na nową miłość. Nie musiała długo czekać, bo na jej dordze stanął przystojny producent muzyczny. „Pamiętam, jak rok temu, kiedy jeszcze mówiliśmy do siebie »Panie Leszku«, »Pani Halino«, poszliśmy na długi spacer po Warszawie", opowiadała w 2013 roku na łamach magazynu VIVA!.
To właśnie o niemal 17 lat starszy Leszek Wronka skardł serce pięknej wokalistki z wzajemnością. „Tym głównym momentem, kiedy się zakochałem, było to, że Halina przefarbowała włosy, bo ja lubię blondynki", tak mówił o swojej ukochanej w Pytaniu na śniadanie. „Ma bardzo ładne oczy. Fajnie śpiewa... Wiedziałem, że spotkałem kobietę, która jest piękna, mądra i nie jest już młoda, w tym sensie, że za młoda", kontynuował.
Zakochani dali więc sobie szansę. Z racji tego, że ich miłość szybko kwitła, nie zwlekali z bajkowym ślubem, który odbył się w Walentynki 2015 roku. Halina Mlynkova i Leszek Wronka w klasztosze Benedyktynów pw. św. Markety w Břevnovie przyrzekali sobie miłość i wierność. Na ceremonii nie zabrakło wyjątkowych gości takich jak: Ewa Farna czy Karel Gott, który był świadkiem. Co więcej, niektóre media podawały, że panna młoda miała na sobie aż trzy suknie, a obrączki wyceniono na ponad 50 tysięcy złotych.
CZYTAJ TEŻ: Są bardzo uczuciowe i cenią rodzinne więzi. Joannę Kulig łączy z siostrą wyjątkowa relacja
Halina Mlynkova i Leszek Wronka - tajemnice rozstania
I to właśnie bajkowa ceremonia miała zacieśnić to uczucie, jednak stało się zupełnie inaczej. Rok później w mediach zaczęły pojawiać się informacje, z których wynikało, że para planuje się rozstać. Oni nie zamierzali komentować tych doniesień. Fanów jednak zaniepokoiła przeprowadzka Haliny Mlynkovej z Czech do Polski. Później uchyliła rąbka tajemnicy. W 2020 roku przyznała: „Mogę powiedzieć tyle, że od dawna jestem bez jakichkolwiek zobowiązań. Jesteśmy z Piotrkiem w Polsce już rok", słyszeliśmy w Uwadze. „Staram się tak wszystko wypośrodkować, żeby dać dorastającemu synowi jak najwięcej siebie. (...) Z drugiej strony spełniam własne marzenia", dodała.
Leszek Wronka nie był obojętny na te słowa. W jednej z piosenek mogliśmy usłyszeć: „Miało być super, bo fajnie mieć wszystko, karierę, willę, może jeszcze dziecko. Cały czas uśmiech, pozy, makijaże, po co ci flesze? W końcu już kojarzę. Chyba nawet chwilę chciałaś być ze mną, ale byłaś gwiazdą, po prostu, nie żoną. Odeszłaś, zabrałaś dwie lampy, fotel. Wspólne marzenia zamieniłaś na hotel", podkreślił. Do dzisiaj kulisy ich rozstania owiane są jedną wielką tajemnicą. „Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale czy to są moje relacje koleżeńskie, czy partnerskie, ja nie odchodzę z błahych powodów, nigdy. Bardzo długo walczę. Dlatego jeżeli jest taka sytuacja, to naprawdę musiało wydarzyć się coś bardzo poważnego, bo ja nie odchodzę sama, odchodzę z dzieckiem. A to jest wielka odpowiedzialność, jak sama wiesz. Synowie, dzieci są przyjaciółmi, ale trzeba je chronić, bo one też w tym biorą udział", mówiła ulubienica publiczności w rozmowie z Agatą Młynarską.
Przypominamy archiwalny wywiad Haliny Mlynkovej i Leszka Wronki, który w 2013 roku ukazał się na łamach magazynu VIVA!.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Byli razem przez 25 lat, rozdzieliła ich śmierć. Ewa Złotowska i Marek Frąckowiak nie zdążyli się pożegnać
Mijaliście się z Haliną na ulicy w Cieszynie?
Leszek: Mijaliśmy się, ale w życiu. Jestem starszy od Haliny o 17 lat. Kiedy ona bawiła się w piaskownicy, ja chodziłem już na randki. Kiedy ona zaczęła się interesować chłopcami, mieszkałem już w Pradze ze swoją rodziną. Dopiero kiedy Brathanki znalazły się na szczycie, i to również w Czechach, zacząłem śledzić jej karierę.
Halina: Leszek był wtedy znanym producentem muzycznym. Komponował od lat dla takich gwiazd, jak Helena Vondráčková, Hana Zagorová, Karel Gott. Pochodził z muzycznej rodziny. Jego tata był dyrygentem, a mama śpiewaczką operową.
Leszek: Mojej mamie nie podobało się, że chcę zostać muzykiem. Uważała, że to ciężki, niewdzięczny zawód, mało popłatny. Mówiła: „Jeśli już tak bardzo chcesz być artystą, zostań aktorem”. Zdałem więc na studia aktorskie we Wrocławiu. Dopiero kilka lat później wróciłem do muzyki.
Halina: To był chyba 2004 rok. Kupiłam autorską solową płytę Leszka. Namiętnie słuchałam jej w samochodzie. Byłam zafascynowana.
Musieliście jednak jeszcze poczekać i okrężną drogą dojść do siebie. Choć wyruszyliście z tego samego miejsca.
Halina: Tak, bo oboje jesteśmy Polakami z Zaolzia.
Leszek: Urodziłem się w czeskim Cieszynie. Halina w Nawsiu. Chodziłem do polskiej szkoły podstawowej i liceum. Potem na studia wyjechałem do Wrocławia. Skończyłem je z dyplomem numer 1, bo byliśmy pierwszym rocznikiem studentów na wydziale aktorskim we Wrocławiu. To były czasy komuny, więc po studiach wróciłem do Czech i poszedłem do wojska. Ożeniłem się. Trzy lata grałem w cieszyńskim teatrze. Jako artysta nie byłem w stanie wyżywić rodziny i po upadku muru berlińskiego zostałem biznesmenem. W latach 90. byłem jednym z większych przedsiębiorców w Czechach. Miałem firmę spedycyjną i handlową. W pewnym momencie powiedziałem: „dość”. Muzyka była moją pasją i mogłem sobie pozwolić na to, aby realizować się tylko na tym polu. Sprzedałem więc wszystkie firmy i wróciłem do show-biznesu.
Halina: W tym samym czasie ja już zadomowiłam się w Polsce. Pod koniec lat 90. wyjechałam na studia do Krakowa. Tutaj zaczęła się moja przygoda z Brathankami. Tutaj urodził się Piotruś. Potem odeszłam z zespołu. Stopniowo oddalałam się coraz bardziej od Zaolzia, tym bardziej że w pewnym momencie przeprowadziłam się do Warszawy.
Kiedy w końcu spotkaliście się z Leszkiem?
Leszek: Przyznam się, że od jakiegoś czasu szukałem kontaktu z Haliną. Chodziła mi po głowie myśl, żeby nagrać z nią płytę. Kiedy zostałem producentem muzycznym Ewy Farnej, bywałem coraz częściej w Warszawie, ale nigdy nie trafiliśmy z Haliną na siebie. Okazja nadarzyła się dopiero jesienią ubiegłego roku przy „Bitwie na głosy”. Ewa doszła do półfinału i miała zaprosić gościa, z którym wystąpiłaby na scenie. Wtedy podpowiedziałem jej, że tym gościem mogłaby być Halina. Łączyło nas to, że wszyscy pochodzimy z Zaolzia, a w duchu pomyślałem sobie, że jest wreszcie doskonały pretekst do spotkania. W międzyczasie napisałem do Haliny na Facebooku, a w odpowiedzi przeczytałem: „Proszę w tej sprawie zwrócić się do mojej menedżerki”. Zaskoczyło mnie to, że była taka oficjalna.
Halina: Leszek nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś może zastanawiać się nad współpracą z nim. Tym bardziej odmówić. Dlatego zapamiętał to sobie. To o niego zabiegają artyści, pytają o możliwość współpracy.
Leszek: Wszystko się jednak zmieniło, kiedy po raz pierwszy spojrzeliśmy sobie w oczy. Halina weszła na próbę do „Bitwy na głosy”. Wtedy już wiedziałem, że to nie skończy się na jednym spotkaniu. Czułem, że będziemy razem.
Halina: Pamiętam to głębokie spojrzenie. Speszyłam się.
I wtedy zapadła decyzja o wspólnym nagraniu płyty „Po drugiej stronie lustra”?
Leszek: Kiedy się poznaliśmy, nie wiedzieliśmy jeszcze, czy będziemy razem pracować, czy nie. Z początku wydawało mi się, że to nie jest realne, abyśmy byli parą i latali do siebie. Wpadłem więc na pomysł płyty, aby ściągnąć Halinę do siebie, do Pragi. Chciałem mieć ją blisko przy sobie.
Halina: Na początku dużo rozmawialiśmy o muzyce. I nie tylko o muzyce. Pamiętam, jak rok temu, kiedy jeszcze mówiliśmy do siebie: „panie Leszku”, „pani Halino”, poszliśmy na długi spacer po Warszawie. Po obchodach Święta Niepodległości nie mogłam złapać taksówki i Leszek postanowił mnie odprowadzić do mojego domu na Mokotowie. Było strasznie zimno. Szliśmy i w pewnej chwili zaczęliśmy rozmawiać na temat naszych życiowych wyborów i błędów, jakie do tej pory popełnialiśmy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że ze względu na pracę, na nazwisko jesteśmy oboje narażeni na nieszczerą miłość. Leszek, jako producent muzyczny, kompozytor i człowiek zamożny, przyciąga dziewczyny, które marzą o zrobieniu kariery. Z kolei wokół mnie pojawiali się mężczyźni, którzy chcieli być z Haliną Mlynkovą tylko z próżności. Spotkaliśmy się z Leszkiem w takim momencie życia, że jedno od drugiego niczego nie potrzebowało. Mogliśmy sobie tylko coś dać. To była czysta, partnerska relacja.
Choć ma „duży nos i wciąż drapiący wąs, a na głowie łyso mu”, i tak pokochałaś go?
Halina: Cytujesz jeden z tekstów z płyty (śmiech). Tak, ta płyta jest o nas, a ta piosenka jest jedną z najbardziej zabawnych. Pamiętam, że kiedy Leszek napisał muzykę do niej, stałam na balkonie i rozmawiałam z nim przez telefon. Pytałam go: „Co myślałeś, pisząc tę piosenkę?”. On zaczął nucić: „Masz duży nos”. Wydało mi się to dziecinnie głupie. Kiedy jednak skończyliśmy rozmawiać, pomyślałam sobie: Zaraz, zaraz, przecież tak może zostać. Nie wszystko musi być wydumane. Od tej chwili zaczęłam się bawić muzyką.
Od początku chciałaś pisać sama teksty na tę płytę?
Halina: Na początku myślałam, że może zrobi to ktoś inny. Wpadłam w popłoch: o czym ja będę pisać te wszystkie teksty? Za każdym razem wypytywałam Leszka, co widział, kiedy komponował daną piosenkę. Inspirowały mnie nasze rozmowy na temat tego, co czujemy i jak postrzegamy świat. W pewnym momencie coś się otworzyło i pisałam jeden tekst za drugim. Sprawiało mi to ogromną przyjemność.
Leszek: Ta piosenka o nosie tak naprawę jest piosenką, która stroi sobie żarty z konsumpcji. Z tego, że dzisiaj oczekuje się od ludzi, żeby byli piękni, szczupli, kobiety miały sztuczne piersi i blond włosy i tak dalej. Przecież to w ogóle nie ma znaczenia.
To przestaje mieć znaczenie, ale dopiero chyba w pewnym wieku?
Halina: Nieee…
Leszek: A ja myślę, że tak! Już nie dam rady być playboyem (śmiech). Kiedy czuję się słabiej, dzwonię do mojej siostry lekarki i słyszę: „Spójrz do dowodu osobistego. Masz tam najlepszą diagnozę”. Pesel bywa bezlitosny.
Halina: Doprawdy?! W tej piosence chodzi też o to, że to, jak wyglądamy, jest w gruncie rzeczy odbiciem tego, co czujemy w środku.
Leszek: Czasami sam się zastanawiam: Kiedy to życie minęło? Dziwię się, że jestem już po pięćdziesiątce. Mam jednak to szczęście, że pracuję z młodymi ludźmi. Zmuszają mnie do tego, żebym myślał ich kategoriami. Nawet kiedy imprezujemy, dotrzymuję im kroku (śmiech). Choć potrzebuję potem co najmniej tydzień na regenerację.
Halina: Bajerujesz. Leszek ma duszę artysty, w balowaniu też. Jak się bawimy, to trzy dni.
Leszek: Kiedy mężczyzna pozna kobietę swojego życia, potrafi zdziałać cuda. O tym też jest ta piosenka.
Leszku, zdziałałeś cuda, bo nagrałeś z Haliną płytę w trzy miesiące, podczas gdy poprzednią nagrywała aż siedem lat. Jakiego fortelu użyłeś?
Leszek: Perswazji. Powiedziałem jej, że jeśli chce być królową polskiego folku, to musi pracować ze mną. I to szybko. Muszę przyznać, że nie spotkałem się wcześniej z taką profesjonalistką, jak ona. Była przygotowana jak nikt, kiedy weszliśmy do studia.
Halina: Jechałam do Pragi już jako „nowa dziewczyna Leszka Wronki”, więc nie mogłam dać plamy. Zdawałam sobie sprawę, że wszyscy będą mi się przyglądać. Pracowałam z wieloma wspaniałymi producentami, ale z żadnym takiego porozumienia nie nawiązałam, jak z Leszkiem. Bo wiele osób nazywa się szumnie producentami, ale są w rzeczywistości realizatorami dźwięku. Leszek jest producentem w pełnym tego słowa znaczeniu. To jest osoba, która ogarnia całość od początku do końca. Wie dokładnie, czego chce. W studiu panowała cisza, skupienie. Leszek jest konkretny, potrafi szybko podejmować decyzję. Ja jestem fatalna, jeśli chodzi o decyzyjność. Potrzebowałam kogoś takiego, jak on.
Uważam, że to związek idealny – producent i wokalistka. Zawsze o takim marzyłam.
Leszek: Prawda jest taka, że Halina przyjechała tylko na kilka dni do Pragi, więc nie mieliśmy za dużo czasu dla siebie. Musieliśmy szybko pracować, bo chciałem sobie jeszcze „poużywać” z Haliną.
Halina: Zazwyczaj nikt nie patrzy na nazwisko producenta, bo jest ono napisane na płycie małym druczkiem. W naszym przypadku zrobiło się głośno o tym, bo zostaliśmy parą.
Leszek: Nigdy nie pcham się do pierwszego rzędu. Wychodzę z założenia, że najlepszy producent to niewidoczny producent. Jego artysta ma błyszczeć.
Na ile wspólne korzenie są ważne dla Was?
Halina: Dopiero teraz to zrozumiałam. One bardzo zbliżyły mnie z Leszkiem. Od dawna nie miałam kontaktu z zaolziańską kulturą, a Leszek nawet z dziećmi w domu rozmawia gwarą. Łączy nas miejsce, znajomi, książki. Ostatniego chłopaka z Zaolzia miałam jeszcze przed Brathankami. Na początku nie mogłam się co prawda przyzwyczaić do mówienia gwarą, bo od lat na co dzień mówię tylko po polsku. Dziś jednak rozmawiamy między sobą gwarą zaolziańską. Czuję się spokojniejsza, pewniejsza. Jakby moja dusza wróciła do domu.
Jak smakuje miłość po zaolziańsku?
Leszek: Dla mnie to jest ogromna różnica powiedzieć komuś po polsku: „Kocham cię”, po czesku: „Milujti te”, a po zaolziańsku: „Móm cie rod”. Kiedy mówię w języku, w jakim wypowiedziałem swoje pierwsze słowa w życiu, czuję to bardzo mocno. W obcym coś mi umyka.
Halina: To prawda. Móm cie rod.
Czy myślicie o tym, co zrobić, żeby „móm cie rod” słyszeć jak najdłużej? Wyciągnęliście lekcję z poprzednich związków?
Halina: Nie biorę pod uwagę tego, co się nie udało. Nie myślę: Teraz to będzie na pewno inaczej. Grubą kreską oddzielam to, co było, i tworzę coś całkiem od nowa. To nie jest niczyja wina, że nie wyszło nam w poprzednich związkach. Nie możemy się sugerować błędami z przeszłości, wzajemnie z Leszkiem karać za to. Nikt z nas przecież nie zakładał, że tamte małżeństwa zakończą się rozwodami. Budowanie nowego związku powinno się opierać na świeżych emocjach i dawaniu tego, co mam najlepsze, tak jakby to było nasz pierwszy raz.
Leszek: Ważne jest to, że kiedy poznaliśmy się, nikt nikomu nie rozbił małżeństwa, nie wydarł partnera. To mogłoby potem ciążyć. Halina jest świeżo rozwiedziona, bo raptem minęły dwa lata. Ja rozwiodłem się siedem lat temu i te największe emocje mam już za sobą. Wiem jedno – nie chcę zaczynać związku na chwilę. Jestem na to już za stary i za wygodny. Czasy poszukiwań i eksperymentów mam za sobą. To zresztą nie zawsze dobrze się kończyło. Show-biznes jest otwartym biznesem, który stwarza dużo okazji. Gdybym miał 30 lat i nie byłbym w związku z Haliną, może byłoby to atrakcyjne. Dziś jednak traktuję show-biznes w kategoriach wyłącznie pracy, a nie sposobu na życie. W związku szukam czegoś zupełnie innego.
Czego szukasz, Leszku?
Leszek: Fascynacji kobietą. Gdyby mi się Halina nie podobała, nie zwróciłbym na nią uwagi. Gdybyśmy nie mieli o czym rozmawiać, nie spotykalibyśmy się. Gdyby nie wychodziło nam w sypialni, nie miałoby to szansy na przetrwanie. Wspólnie pracujemy i to też nas mocno wiąże. Odległość tylko jest komplikacją, kosztuje nas dużo wysiłku, odmawiania sobie niektórych rzeczy z codziennego życia. Związek jest jeszcze świeży, bo trwa dziewięć miesięcy. Wiedząc, że mamy mało czasu dla siebie, korzystamy z tego intensywnie. Życie jest zbyt krótkie. Dlatego tak szybko nagrywaliśmy płytę, bo ja nie mam dzisiaj już czasu na to, aby eksperymentować, czy brzmienie ma być takie, czy siakie. Chcemy jeszcze iść do kina, do teatru, napić się wina. Oprócz tego mamy też zobowiązania wobec naszych dzieci.
Latanie między Pragą a Warszawą chroni przed prozą życia?
Leszek: Jesteśmy dorośli. Rozmawiamy dużo na ten temat i planujemy wspólne życie. Pytanie tylko: czy to będzie Praga, czy Warszawa? Dużo zależy od Haliny, bo ja mam ustawione życie, mogę pracować wszędzie. Hala robi karierę w Polsce, tutaj mieszka i tutaj jej syn chodzi do szkoły, więc egoistyczne byłoby nalegać na nią, żeby się przeprowadziła do Pragi.
Halina: Piotruś jest jeszcze mały. Nie chcę robić rewolucji.
Leszek: To chwilę musi potrwać. Mam dwoje dorosłych dzieci, które żyją już własnym życiem. Córka jest aktorką. Mam też pięcioletniego syna, który mieszka z mamą w Ostrawie, i jeżdżę do niego – tak samo daleko mam z Pragi, jak i Warszawy.
Czy Wasi synowie polubili się? Zaakceptowali od razu tę sytuację?
Leszek: Piotr ma dziesięć lat, a Tobiasz pięć. Każdy wychowywany był do tej pory jak jedynak. Piotrek zazdrosny jest o mamę, a Tobiasz o tatę. Chcieliby mieć nas na wyłączność.
Halina: Latem wyjechaliśmy na Majorkę. Piotrek stał wściekły przy huśtawce, że za długo bujam Tobiasza. A Tobiasz jeszcze specjalnie dokręcał śrubę: „Ciociu, a możesz się do końca wyjazdu zajmować mną i tylko mną?”. W Piotrku aż się gotowało. To jednak dobra lekcja dla chłopców. Uczą się wzajemnego ustępowania sobie, dzielenia się.
Leszek: Mam trójkę dzieci i z doświadczenia wiem, że w niektórych sprawach nie należy kierować się zdaniem dzieci, ale je po prostu postawić przed faktem. Inaczej musielibyśmy skończyć u psychologa. Chłopcy zawsze oswajają się na początku każdego spotkania, a później już się dobrze dogadują, bawią się ze sobą.
Halina: Piotrek dojrzał już do tego, że chciałby pojechać na kolejne wspólne wakacje.
Leszek: Nie odpoczywamy przy nich w każdym razie. To jest dalej praca. Jak już jesteśmy sami, staramy się troszczyć o siebie jak najbardziej.
W jaki sposób?
Leszek: Jestem uważny wobec Haliny, dbam o drobiazgi. Dla mnie oczywiste jest, że zawieziemy dzieci do szkoły, zrobimy zakupy, zarabiamy pieniądze – z tego składa się życie. Jednak gdy ktoś spyta się ciebie, czy chcesz napić się herbaty, to jest coś ekstra. Takimi drobiazgami okazujesz troskę. Miłość poznajesz też po tym, kiedy ktoś przykrywa cię kocem, kiedy zasypiasz.
Halina: Przywilejem dojrzałej miłości jest to, że nie trzeba udawać, prowadzić gierek. Szczerość jest najważniejsza. Żeby nie usłyszeć potem: „Myślałem, że jesteś inna”. Jesteśmy ukształtowanymi, dorosłymi ludźmi, którzy mają swoje przyzwyczajenia. Leszek prowadzi bujne życie towarzyskie w Pradze. Jeśli możemy sami zjeść obiad czy wyjść do kina, to jest prawdziwe święto. Sama obecność drugiej osoby daje nam radość. Każda taka chwila jest wyjątkowa.
Który z tekstów na Waszej wspólnej płycie najlepiej opisuje to, co czujecie?
Halina: „Aż do dna”. Po raz pierwszy w życiu czuję, że jest to uczucie tak głęboko szczere. Jesteśmy zafascynowani sobą i za tym idzie cała reszta. Nie odwrotnie.
Rozmawiała Sylwia Borowska
[Ostatnia publikacja na Viva Historie 25.06.2024 r.]